To. Wydanie filmowe. Стивен Кинг

Читать онлайн.
Название To. Wydanie filmowe
Автор произведения Стивен Кинг
Жанр Ужасы и Мистика
Серия
Издательство Ужасы и Мистика
Год выпуска 0
isbn 978-83-6578-178-9



Скачать книгу

ta puszka przykuła jego uwagę i niemal przez pół minuty wpatrywał się jak zahipnotyzowany w wizerunek żółwia na wieczku. Potem odłożył ją na półkę… i wreszcie znalazł małe kwadratowe pudełko z napisem „Gulf”. Schwycił je i pędem wbiegł po schodach, nagle zdając sobie sprawę, że skrawek koszuli wysunął mu się ze spodni, a to może przyczynić się do zguby. Istota z piwnicy pozwoli mu przebyć prawie całą drogę na górę, a potem złapie go za ten skrawek materiału i szarpnie z całej siły do tyłu… Wpadł do kuchni i zatrzasnął za sobą drzwi. Huknęły gwałtownie. Oparł się o nie plecami, miał zamknięte oczy, pot wystąpił mu na ręce i czoło, dłoń zaciskała się kurczowo na pudełku z parafiną. Fortepian ucichł i chłopiec usłyszał głos swojej mamy.

      – George, czy mógłbyś następnym razem zamykać drzwi trochę głośniej? Może wtedy uda ci się stłuc parę talerzy w kuchni, tylko musisz się dobrze postarać.

      – Przepraszam, mamo! – krzyknął.

      – George, ty niezdaro – rzucił Bill ze swojej sypialni. Powiedział to cicho, żeby matka nie mogła go usłyszeć.

      George zachichotał. Jego strach zniknął – opuścił go tak łatwo, jak koszmar opuszcza człowieka, który się budzi skostniały i zdyszany, który czuje swoje ciało i rozgląda się wokoło, aby się upewnić, że nic, o czym śnił, nie zdarzyło się naprawdę, a potem z miejsca zaczyna o tym zapominać. Zanim jego stopy dotkną podłogi, niepamięć ogarnia już połowę jego sennej zmory; kiedy wyjdzie spod prysznica i zacznie wycierać się ręcznikiem, dojdzie do trzech czwartych, a zanim skończy śniadanie, zapomni wszystko. Aż do następnego razu, kiedy w uścisku koszmaru przypomni sobie swoje lęki. Ten żółw, zastanawiał się George, podążając w stronę szuflady w szafce, gdzie trzymano zapałki. Gdzie ja wcześniej widziałem tego żółwia?

      Ale nie uzyskał odpowiedzi i zbył pytanie milczeniem. Wyjął z szuflady pudełko zapałek, wziął nóż z przegródki (trzymając ostrze przezornie z dala od ciała, tak jak go uczył tata) i małą miseczkę z kredensu w jadalni. Potem udał się z powrotem do sypialni Billa.

      – A-ale z ciebie d-dupek, G-george – powiedział Bill łagodnym tonem i odsunął na bok niektóre z przedmiotów i medykamentów znajdujących się na jego nocnym stoliku, pustą szklankę, dzbanek z wodą, chusteczki do nosa, książki, butelkę vicks vapo rub, która towarzyszyła mu zawsze, kiedy był chory albo choćby miał katar. Wiedział, że nigdy nie zapomni tego zapachu. Było tam też radio, stare Philco, ale nie płynęły z niego dźwięki muzyki Chopina czy Bacha, tylko jednej z piosenek Little Richarda… głos był przyciszony i mogło się zdawać, że Little Richard został do reszty obdarty ze swej mocy. Ich matka, która studiowała pianistykę w klasie fortepianu, nie cierpiała rock and rolla. Nie tylko nie lubiła – po prostu go nienawidziła.

      – Nie jestem dupkiem – rzekł George, siadając na skraju łóżka Billa i kładąc przyniesione rzeczy na nocnym stoliku.

      – Jesteś – odparł Bill – wielkim dupkiem z wielką brązową dziurą. To właśnie ty.

      George próbował sobie wyobrazić dzieciaka, który był jedną wielką dupą na nogach, i zachichotał.

      – Masz dziurę w tyłku większą niż Augusta – powiedział Bill i też zaczął chichotać.

      – A ty większą niż cały stan – odparł George. Później zapanowała blisko dwuminutowa cisza.

      Kiedy wreszcie znów zaczęli rozmawiać, mówili szeptem i była to rozmowa, która znaczy bardzo niewiele dla każdego prócz dwóch małych chłopców. Kłócili się, kto jest większym dupkiem, kto ma większy tyłek i bardziej brązową dziurę i tak dalej. W końcu Bill powiedział jedno z zakazanych słów, oskarżając George’a, że jest wielkim zasranym dupkiem, i obaj wybuchnęli radosnym śmiechem. Śmiech Billa zmienił się w kaszel. Kiedy się w końcu uspokoił (a jego twarz – ku przerażeniu George’a – nabrała śliwkowego odcienia), fortepian znów przestał grać. Obaj spojrzeli w kierunku salonu w przekonaniu, że klapa fortepianu lada chwila zostanie zamknięta, a w korytarzu rozlegną się kroki mamy. Bill zakrył usta ręką, tłumiąc kaszel i jednocześnie pokazując w stronę dzbanka. George nalał szklankę wody, a jego brat wypił ją do dna.

      Fortepian znów zaczął grać – ponownie Dla Elizy. Bill Jąkała nigdy nie zapomniał tego utworu i nawet po latach wywoływał on u niego gęsią skórkę. W takich chwilach miał wrażenie, że jego serce przestaje bić, i przypominał sobie: Moja matka to grała w dniu, kiedy umarł George.

      – Będziesz jeszcze kaszlał, Bill?

      – Nie.

      Bill wyjął z pudełka chusteczkę higieniczną, chrząknął, splunął w nią flegmą, zmiął ją w kulkę i wrzucił do kosza na śmieci stojącego przy łóżku, w którym znajdowało się już wiele podobnych kulek. Potem otworzył pudełko z parafiną i odwróciwszy je, wyłożył zawartość na dłoń. George przyglądał mu się z uwagą, ale nic nie mówił ani o nic nie pytał. Bill nie lubił, jak brat mu przeszkadzał, ale George wiedział, że jeżeli tylko będzie trzymał język za zębami, brat i tak wszystko mu wyjaśni. Zwykle tak postępował.

      Bill odkroił nożem mały kawałek parafiny, włożył go do miseczki, a potem położył na wierzch parafiny zapaloną zapałkę. Obaj chłopcy patrzyli na mały żółty płomyczek, podczas gdy słabnący wiatr raz po raz chłostał deszczem okno.

      – Trzeba zaimpregnować okręcik, w przeciwnym razie przesiąknie i zatonie – wyjaśnił Bill.

      Kiedy był z George’em, jąkał się rzadko lub wcale. W szkole jednak bywało czasem tak kiepsko, że w ogóle nic nie mógł z siebie wykrztusić. Nie umiejąc się z nim porozumieć, koledzy odchodzili, podczas gdy Bill, ściskając dłońmi krawędź stołu, z twarzą niemal równie czerwoną jak włosy i oczyma zmienionymi w szparki, próbował coś powiedzieć. Nieraz mu się udawało, kiedy indziej zaś ponosił klęskę. Gdy miał trzy lata, został potrącony przez samochód i siła uderzenia rzuciła go na ścianę budynku. Był nieprzytomny przez siedem godzin. Matka powiedziała, że to przez ten wypadek zaczął się jąkać. George czasami miał wrażenie, że ojciec – a nawet sam Bill – w to nie wierzyli.

      Kawałek parafiny prawie całkiem się roztopił. Płomień zapałki przygasał, dochodząc do końca kartonowego patyczka, robił się niebieski, aż w końcu zniknął zupełnie. Bill zanurzył koniec palca w miseczce i wyjął go z cichym syknięciem. Uśmiechnął się przepraszająco do George’a.

      – Gorące – powiedział.

      Parę sekund później powtórzył tę czynność i zaczął rozsmarowywać parafinę wzdłuż boków okręcika, gdzie szybko zastygła, tworząc mlecznobiałe grube pasma.

      – Mogę? – spytał George.

      – Dobrze. Tylko nie poplam któregoś z koców, bo mama by cię zabiła.

      George zanurzył palec w parafinie, która była dosyć ciepła, ale już nie gorąca, i zaczął smarować nim papierową łódeczkę.

      – Nie tak dużo, dupku – powiedział Bill. – Chcesz, żeby zatonęła podczas dziewiczego rejsu?

      – Przepraszam.

      – Już dobrze. Rób d-dalej. S-spokojnie.

      George skończył drugą stronę, a potem uniósł okręcik w dłoniach. Wydawał się trochę cięższy, ale nie za bardzo.

      – Świetnie – ucieszył się. – Wyjdę i puszczę go na wodę.

      – Tak. Zrób to – powiedział Bill. Nagle zaczął sprawiać wrażenie zmęczonego i nadal dręczonego chorobą.

      – Chciałbym,