Название | To. Wydanie filmowe |
---|---|
Автор произведения | Стивен Кинг |
Жанр | Ужасы и Мистика |
Серия | |
Издательство | Ужасы и Мистика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-6578-178-9 |
– Dobrze, a teraz powiedz: „przepraszam”.
– Przepraszam – powtórzyła otępiałym tonem.
Dymiący papieros leżał na chodniku jak odcięty kawałek lontu. Ludzie wychodzący z kina patrzyli na nich, mężczyznę stojącego przy otwartych drzwiczkach najnowszego modelu vegi i kobietę siedzącą wewnątrz z dłońmi złożonymi zgrabnie na podołku i spuszczoną głową, a światło sufitowej lampki osnuwało jej włosy złotawą poświatą. Zgniótł papierosa butem i rozmazał na chodniku.
– A teraz powiedz: „Nigdy więcej nie zrobię tego bez twojej zgody. Nigdy…”.
Zaczęła się zacinać:
– …nigdy… ni-ni-ni…
– Powiedz to, Beverly.
– …Nigdy wię-więcej tego nie zrobię. Bez twojej zgody.
Kiedy to powiedziała, zatrzasnął drzwiczki i ponownie zajął swoje miejsce. Usiadł za kółkiem. Pojechali do ich apartamentu w śródmieściu. Żadne z nich nie odezwało się choćby słowem. Połowę łączących ich stosunków uzgodniono na parkingu, drugą połowę czterdzieści minut później w łóżku Toma. Powiedziała, że nie ma ochoty się kochać. Jednak w jej oczach i ułożeniu nóg zobaczył coś zupełnie innego i kiedy zdjęła bluzkę, ukazując nagie piersi, doznał naprawdę potężnego wzwodu. Jęknęła, kiedy zaczął pieścić jej sutki, i krzyknęła cicho, kiedy wziął do ust najpierw pierwszy, a potem drugi, miętosząc przy tym bez przerwy palcami jej obfite krągłe piersi. Ujęła go za rękę i włożyła ją sobie między nogi.
– Myślałem, że nie chciałaś – powiedział… a ona odwróciła twarz… ale nie puściła jego ręki i kołyszący rytm bioder stał się nieco szybszy. Popchnął ją na łóżko… i tym razem był delikatny, nie zerwał z niej bielizny, tylko zsunął ją z niej łagodnie, z rozwagą, niemal tkliwie. Wszedł w nią tak, jakby była dobrze naoliwiona.
Poruszał się wraz z nią, rżnął ją, ale tak samo ona rżnęła jego i chyba po raz pierwszy oboje doszli jednocześnie, a kiedy to się stało, Beverly krzyknęła i rozdarła mu paznokciami skórę na plecach. Później zwolnili tempo, ale nie przestawali i w którymś momencie odniósł wrażenie, że Bev przeżyła drugi orgazm. Tom powoli zaczął dochodzić, a w jego myślach pojawiły się statystyki uderzeń zadanych podczas meczu przez White Soksów, wspomnienie kogoś, kto próbował go sprzedać Chesleyowi, a potem ogarnęło go przeświadczenie, że w końcu wszystko znowu będzie dobrze. Spojrzał na jej twarz, rozmazany tusz, przez który jej oczy przypominały oczy szopa, ślady szminki wokół ust, i poczuł pewne oznaki zbliżającego się jak burza orgazmu.
Zadzierała biodra coraz wyżej i wyżej – w tamtych czasach nie dzielił ich jeszcze jego kałdun (wynik nadużywania piwa) – i ich brzuchy zderzały się z sobą z głośnym plaśnięciem. Pod koniec krzyknęła, a potem ugryzła go w ramię swymi małymi równymi zębami.
– Ile razy miałaś orgazm? – spytał, kiedy oboje wzięli prysznic.
Odwróciła twarz, a kiedy się odezwała, mówiła tak cicho, że prawie jej nie słyszał.
– Nie powinieneś o to pytać.
– Nie? A kto ci to powiedział?
Ujął ją za twarz jedną ręką, wbijając kciuk głęboko w jeden z jej policzków, a resztę palców w drugi, obejmując wnętrzem dłoni jej brodę.
– Powiedz Tomowi. Słyszysz mnie, Bev? Powiedz tatusiowi.
– Trzy razy – odparła z wahaniem.
– Dobrze – powiedział. – Możesz zapalić papierosa.
Spojrzała na niego nieufnie, jej rude włosy były rozsypane na poduszce. Prócz kusych majteczek nie miała na sobie nic. Już samo patrzenie na nią wystarczało, aby jego motor zagrał ponownie równym rytmem. Skinął głową.
– No, jazda. Pozwalam ci.
Trzy miesiące później wzięli ślub cywilny. Zjawiło się tam dwóch jego kumpli i jedna jej przyjaciółka, Kay McCall, którą Tom określił mianem „cycatej cipy”.
Wszystkie te wspomnienia pojawiły się w umyśle Toma Rogana w ciągu zaledwie paru sekund, jak film puszczony na przyspieszonych obrotach, gdy tak stał nieruchomo w drzwiach i patrzył na Beverly w milczeniu. Skupiła się teraz na wygarnianiu rzeczy z dolnej szuflady czegoś, co nazywała „weekendową komodą”, i wrzucała do walizki bieliznę; nie brała bielizny, za którą tak przepadał, satynowych i jedwabnych seksownych ciuszków, tylko same bawełniane rzeczy, które noszą zwykle młode dziewczyny. Większość tych ciuchów była już mocno wyblakła, gumki i paski powyciągane i pofałdowane na brzegach. Bawełniana koszulka nocna, która wyglądała jak żywcem wyjęta z Domku na prerii. Wysunęła szufladę do końca, żeby sprawdzić, co mogło się tam jeszcze czaić.
W tym czasie Tom Rogan przeszedł po kosmatym dywanie w stronę swojej szafy. Był boso i poruszał się bezszelestnie. To ten papieros. To on doprowadził go do takiego szału. Minęło sporo czasu, odkąd zapomniała pierwszą lekcję. Potem było wiele innych lekcji, bardzo wiele, i czasem nawet w gorące letnie dni musiała nosić bluzki z długimi rękawami albo grube swetry zapinane pod samą szyję. Były dni szarugi, kiedy nosiła okulary przeciwsłoneczne. Ale ta pierwsza lekcja była tak gwałtowna i podstawowa…
Zapomniał już o telefonie, który wyrwał go z pogłębiającej się drzemki. To był ten papieros. Jeżeli teraz paliła, to znaczyło, że zapomniała o Tomie Roganie. Rzecz jasna chwilowo, tylko chwilowo, ale nawet ta chwila to było dla niego zbyt długo. Nieważne, co sprawiło, że o nim zapomniała. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać w jego domu, niezależnie od powodu.
Z haka, po wewnętrznej stronie drzwi szafy, zwisał szeroki czarny pas skóry. Nie było przy nim sprzączki – zdjął ją już dawno temu. W miejscu, gdzie kiedyś była sprzączka, znajdowała się teraz skórzana pętla i Tom Rogan włożył w nią rękę.
„Tom, byłeś niegrzeczny!”, mawiała czasami jego matka; no, może słówko „czasami” jest tu nie na miejscu – raczej trzeba by powiedzieć „często”. Tak, „często” było bardziej adekwatnym określeniem. „Chodź no tu, Tommy! Musisz dostać lanie”. Jego dzieciństwo było poprzedzielane kolejnymi porcjami lania. Na końcu udało mu się czmychnąć do stanowego college’u Wichita, ale najwyraźniej nie było dla niego szans na całkowitą ucieczkę przed matką, bo do dziś w snach słyszał czasami jej głos. „Chodź no tu, Tommy, musisz dostać lanie, lanie…”.
Był najstarszy z całej czwórki. Trzy miesiące po tym, jak przyszedł na świat najmłodszy, Ralph Rogan umarł – cóż, może „umarł” nie było najwłaściwszym słowem, raczej powinno się to określić zwrotem „popełnił samobójstwo”, jako że któregoś dnia zamknął się w łazience, nalał sobie do szklanki hojną porcyjkę ługu z ginem i wypił ów diabelski trunek do dna.
Pani Rogan znalazła pracę w fabryce Forda. Tom, choć miał dopiero jedenaście lat, stał się głową rodziny. I jeśli czegokolwiek nie dopilnował – kiedy okazywało się, że po wyjściu z domu opiekunki dzieciak zabrudził pieluchy i do powrotu matki nie zostały zmienione albo jeśli Tom nie odebrał Megan z przedszkola, a wścibska pani Gant go zakapowała, albo gdy przypadkiem zagapił się na American Bandstand, podczas gdy w tym samym momencie Joey robił w kuchni bałagan – jeżeli zdarzyła się jedna z powyższych i tysiące innych podobnych sytuacji… to kiedy małe dzieci zostały już położone do łóżek, matka wyjmowała rózgę i zaczynała swoją inwokację. „Chodź no tu, Tommy. Musisz dostać lanie”.
Lepiej być bijącym