W kręgach władzy Większość bezwzględna Tom 2. Remigiusz Mróz

Читать онлайн.
Название W kręgach władzy Większość bezwzględna Tom 2
Автор произведения Remigiusz Mróz
Жанр Триллеры
Серия W kręgach władzy
Издательство Триллеры
Год выпуска 0
isbn 978-83-8075-368-6



Скачать книгу

pan, że wezwałam tutaj losowo wybrane osoby? – spytała, tocząc wzrokiem po zgromadzonych. – Że ktoś znalazł się tu przez przypadek?

      – Niczego takiego nie sugerowałem.

      – A więc może starał się pan zainsynuować, że jest tu ktoś, komu nie ufam?

      Zamilkł, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że będzie to najlepsza strategia. Nie mógł już się cofnąć – i tym bardziej nie mógł przeć naprzód.

      – Zapewniam pana, że w tym pokoju są wyłącznie osoby, które moim zdaniem absolutnie musiały się tu znaleźć – ciągnęła. – A teraz wszyscy usłyszymy, co ma nam pan do powiedzenia. W przeciwnym wypadku Hubert pokieruje pana do wyjścia.

      – Wiem, gdzie są drzwi.

      – Wątpię – odparowała. – Bo pokazuje pan, że ma wyraźne tendencje do błądzenia.

      Swoboda uśmiechnęła się pod nosem, Olaf Gocki trwał z kamienną twarzą, jakby uznał, że nie wypada czerpać satysfakcji z tej połajanki.

      – Czekam na decyzję, panie ministrze – dorzuciła Seyda. – Albo pan wychodzi, albo bierze się w garść i przedstawia wszystko, co ma do powiedzenia.

      Koordynator odchrząknął i pociągnął za rękawy zbyt dużej marynarki. Nie był przyzwyczajony do takiego traktowania. Był człowiekiem służb, brylował w szeregach UOP-u, a potem uczestniczył w przekształcaniu tej formacji. Od lat to on rozstawiał innych, rzadko kiedy ktoś mówił jemu, gdzie ma stanąć.

      Tym razem jednak znał swoje miejsce.

      – Cóż… – podjął. – Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, do czego propagandowo są zdolni Rosjanie w Czeczenii. – Powiódł wzrokiem po zebranych, na dłużej skupiając się na Seydzie, jakby to ona miała okazać się jedyną, która nie wie, o czym mowa.

      – Tak, wszyscy jesteśmy tego świadomi – burknął Chmal.

      – Więc wiedzą państwo, że w dziewięćdziesiątym dziewiątym FSB przygotowała serię zamachów na ludność cywilną, które stanowiły cassus belli. Pozwoliło to na zbrojną pacyfikację regionu, a właściwie na wybuch drugiej wojny czeczeńskiej. Pisał o tym Litwinienko i…

      – To niepotwierdzone doniesienia – odezwał się Hajkowski.

      Wszyscy skupili na nim spojrzenie, jakby okazał się lisem w kurniku. Uniósł ręce.

      – Nie zamierzam być adwokatem diabła – zastrzegł. – Mówię tylko, że nie sposób tego zweryfikować.

      – A przyłapanie oficerów FSB w Riazaniu, kiedy podkładali bomby pod budynki mieszkalne? – odezwała się Swoboda. – To dla pana niewystarczający dowód?

      – Dla oskarżeń takiego kalibru? Tak, niewystarczający.

      – I właśnie dlatego spadacie w sondażach na łeb na szyję – odparła. – Ludzie nie chcą kretynów w polityce.

      – Chyba pani…

      – Dosyć – ucięła Seyda, patrząc znacząco na koordynatora. – Mamy powtórkę z rozrywki? Prowokację?

      Minister nabrał tchu i pokręcił głową.

      – Nie wygląda na to – powiedział. – Za akcją służb nie idzie żadna ofensywa. Jeśli doszło do jakiejkolwiek machinacji, to tylko po to, by zagrozić organizacji szczytu. Przy czym nie jesteśmy przekonani, czy Rosjanie mieliby w tym realny interes.

      Daria także nie była. Z ich punktu widzenia spotkanie było wprawdzie niewygodne, ale gdyby się nie odbyło, Trojanow nie odniósłby żadnego wielkiego sukcesu. Tak naprawdę znacznie więcej zyskałby, gdyby podczas szczytu rzeczywiście doszło do próby zamachu.

      Miałby porządny argument, by zacisnąć pięść i uderzyć nią tam, gdzie uzna za słuszne. Udowodniłby, że sytuacja w regionie stała się tak niestabilna, że zagrożone są nawet państwa Unii. Wprowadziłby nowe siły do Czeczenii i przyległych regionów, zacząłby robić czystki, jak swojego czasu tureckie władze u siebie.

      Potrzebował tego. Rosjanie po latach wreszcie zaczęli wychodzić na ulicę, aktywniej wspierać opozycję, dopominać się o swoje prawa. O słowiańskiej wiośnie nie było jeszcze mowy, ale o przedwiośniu jak najbardziej. Cała wschodnia Europa była w przededniu zmian.

      A Trojanowa z pewnością stać było na wszystko, by temu zapobiec.

      Seyda westchnęła, myśląc o tym, że kiedyś jej największym problemem było to, co zrobić na obiad i kto powinien odebrać córkę z przedszkola.

      – Wystarczy gdybania, panie ministrze – odezwała się. – Jakie są konkrety?

      – Czekamy na potwierdzenie ze strony Amerykanów.

      – I kiedy możemy się tego spodziewać?

      – Przypuszczam, że za kilka dni, o ile realne zagrożenie istnieje. Muszą uruchomić swoje kanały.

      – Szczyt odbędzie się za tydzień.

      – Zdaję sobie z tego sprawę.

      – A z tego, że nie mogę odwołać go dzień czy dwa wcześniej, też?

      – Też, pani prezydent.

      Daria podniosła się, obeszła krzesło, a potem położyła dłonie na oparciu. Pochyliła się i przez moment trwała w bezruchu, jakby zbierała siły.

      – Co mówią sami Czeczeni?

      – Prezydent twierdzi, że…

      – Szef republiki – poprawiła ministra Swoboda. – Tak się formalnie tytułuje ta prokremlowska marionetka, która rocznie przyjmuje jakieś osiemset milionów dolarów dotacji z rosyjskiego budżetu.

      Koordynator odchrząknął niepewnie i zerknął na premiera, jakby oczekiwał, że ten w końcu zabierze głos i zaprowadzi porządek w dyskusji.

      – Szef republiki twierdzi, że zamach jest realną groźbą – powiedział. – Ale jak zasugerowała pani poseł, było to do przewidzenia.

      – Pani premier – mruknęła Daria, nie podnosząc głowy.

      – Słucham?

      Seyda uniosła wzrok.

      – Polityków wypada tytułować, używając najwyższej zajmowanej kiedykolwiek funkcji.

      – Oczywiście.

      Minister miał tego pełną świadomość, pozwolił sobie na faux pas z premedytacją. Drobny prztyczek, ale Daria nie miała zamiaru tolerować nawet tak małych uszczypliwości. Stanowczo zbyt długo w polityce kobiety były traktowane protekcjonalnie. Ale nie za jej kadencji. Nawet jeśli będzie potykała się na sprawach międzynarodowych czy związanych z bezpieczeństwem, przynajmniej pozostawi po sobie taką spuściznę.

      Wyprostowała się, a potem założyła ręce za plecami.

      – Co mówią Ukraińcy? – spytała.

      – Że to rosyjska prowokacja – odezwał się szef dyplomacji.

      – Jak zawsze – skwitował Hajkowski.

      Zaległa cisza. Kilka osób znów spojrzało na premiera.

      Seyda miała tego dosyć.

      – W porządku – rzuciła, a potem popatrzyła na koordynatora służb. – Skontaktuje się pan z dyrektorem CIA i przekaże, że nie mamy wiele czasu. – Przeniosła wzrok na szefa dyplomacji. – Pan jak najszybciej zadzwoni do ministra spraw zagranicznych Ukrainy i poprosi go o konkrety.

      Mężczyźni skinęli głowami.

      – Chcę