Trawers. Remigiusz Mróz

Читать онлайн.
Название Trawers
Автор произведения Remigiusz Mróz
Жанр Крутой детектив
Серия Komisarz Forst
Издательство Крутой детектив
Год выпуска 0
isbn 978-83-8075-127-9



Скачать книгу

nic nie stało temu na przeszkodzie. Osica musiał uważać, by nie podpaść komukolwiek, ale gdyby naprawdę się postarał, mógłby uczestniczyć w dochodzeniu. Gomoła był jednym z najbardziej leniwych funkcjonariuszy i nie będzie trudno przekonać go, że warto trochę odpocząć.

      – Co pan na to?

      – Na co konkretnie?

      – Na tandem.

      – Nie wydaje mi się, żeby to był najlepszy pomysł, ale nie ma pani chyba zbyt dużego wyboru. Zamknęła pani mojego najlepszego dochodzeniowca w więzieniu.

      Dominika nie odpowiedziała. Jej wyraz twarzy się nie zmienił, zupełnie jakby nie słyszała tej ostatniej uwagi. Osica raz po raz łudził się, że uda mu się coś ugrać w sprawie przedterminowego zwolnienia, ale ostatecznie musiał uznać, że sprawa jest zamknięta. Zbrodnia, za którą skazano Forsta, była jednoznaczna.

      – Złapiemy go, panie inspektorze.

      – Z pewnością.

      – Jego i wszystkich innych Synów Światłości. A potem dowiemy się, co tu się dzieje.

      Edmund pokiwał głową i nabrał tchu, ale nie zdążył się odezwać. Kiedy rozległ się dzwonek telefonu Wadryś-Hansen, wiedział, że dzwonią do niej z pierwszymi konkretami. Prokurator szybko odebrała, wysłuchała rozmówcy, podziękowała, po czym wsunęła komórkę do jednej z kieszeni w przepastnej torebce.

      – Zidentyfikowali bilon – oświadczyła. – To dziesięciofuntowa moneta wybita w 2003 roku. Obecnie jest w obiegu w Syrii.

      Osica uniósł brwi. Od razu pomyślał o grupie syryjskich uchodźców, którzy niedawno trafili do Kościeliska.

      6

      Iwo Eliasz wyszedł z Carrefoura przy Zakopiańskiej i skierował się do auta. Zrobił porządne zakupy, jak zawsze, kiedy już zmuszał się do tego, by odwiedzić supermarket. Kiedy mógł, zaopatrywał się w małych sklepikach, ale od czasu do czasu musiał zrobić większe zapasy. Miał w końcu na utrzymaniu nie tylko siebie.

      Poczekał, aż zamkną się za nim drzwi, a potem obejrzał się przez ramię. Nie znosił takich miejsc. Mimo że supermarkety w Rabce-Zdroju były wielkości sklepików osiedlowych z Krakowa, Eliasz miał wrażenie, jakby oddechy innych ludzi go oblepiały. Niemal dostrzegał, jak wszystkie bakterie wydobywają się z ich ust, a potem wiszą w powietrzu, tylko czekając, by przylgnąć do niego jak pajęczyna, w którą nieopatrznie się wchodzi.

      Wzdrygnął się i zerknął na zegarek sportowy. Włączył stoper, po czym ruszył w kierunku Tetmajera. Od domu dzielił go półgodzinny marsz, może nawet nieco dłuższy, jeśli pójdzie przez Park Zdrojowy. Zakupy niósł w przepastnym plecaku, który niedawno zakupił. Uznał, że niemądrze byłoby wracać w Tatry z tym samym, co poprzednio.

      Nie pomylił się w swoich szacunkach. Do ostatniego budynku przy Tetmajera, niedaleko ściany lasu, dotarł w trzydzieści sześć minut. Wszedł do środka i od razu skierował się do piwnicy. Otworzył górny i dolny zamek pierwszych, a potem drugich drzwi. Dopiero wtedy znalazł się w pomieszczeniu, które tak długo przygotowywał dla swojej lokatorki.

      Nie było zbyt przestronne, ale miało wszystko, czego potrzebowała. Składało się z jednego pokoju wyposażonego w niewielką wnękę z kotarą, za którą było łóżko, oraz z łazienki.

      Iwo zrzucił plecak z ramienia.

      – Przyniosłem zakupy – powiedział, kładąc go na fotelu. Obok stała kanapa, a przed nią telewizor, na którym lokatorka mogła oglądać niektóre kanały w wyznaczonych przez Eliasza porach. – I mam awokado, choć musiałem się go naszukać.

      – Dziękuję.

      Podeszła do niego, ale jak zawsze miała spuszczony wzrok. Pochyliła się nad plecakiem i zaczęła wyciągać z niego produkty.

      – Popatrz na mnie.

      Wykonała polecenie natychmiast, bez wahania. Dawno nauczył ją, że to opłacalne. Za dobre zachowanie nagradzał ją nie tylko prawem oglądania telewizji, ale czasem także innymi rzeczami. Raz przyniósł jej nawet butelkę wina, ale szybko okazało się to pomyłką. Wystarczyło, że na moment się obrócił, a ona wlała w siebie niemal połowę, zanim wyrwał jej butelkę.

      Musiał wymierzyć jej karę, ale nie sprawiało mu to wielkiej satysfakcji. Wolał, kiedy konsekwencje dotykały jej psychiki, a nie przybierały fizyczną postać. Ale takie uciążliwości musiał przygotować zawczasu.

      Spojrzał na nią. Trwała w zupełnym bezruchu, jeśli nie liczyć spokojnych mrugnięć. Stała obok, wbijając w niego wzrok, tak jak przykazał. Jeszcze jakiś czas temu był przekonany, że jej uległość będzie sprawiać mu przyjemność, ale od kilku dni czuł się zawiedziony. Poczuł, że wreszcie ją złamał, pokonał jej upór. W końcu mu się podporządkowała, co wiązało się z poczuciem zwycięstwa, ale…

      Nie wystarczało mu to. Teraz to rozumiał. Cała przyjemność tkwiła w dążeniu do celu, nie w napawaniu się jego osiągnięciem.

      – Rozpakujesz resztę zakupów? – zapytał.

      Skinęła głową, po czym zabrała się do roboty. Iwo usiadł na fotelu i wodził za nią wzrokiem, gdy chowała produkty do szafek.

      Przez moment się zastanawiał. Potem zaśmiał się pod nosem.

      – Wiesz… – powiedział. – W sklepie łapałem się na tym, że nadal zastanawiam się, czy dana rzecz będzie bezpieczna.

      Zatrzymała się w pół kroku i obróciła do niego. Machnął ręką, by kontynuowała.

      – Ściągam produkt z półki, a potem analizuję, czy z jego pomocą przypadkiem nie udałoby ci się osiągnąć tego, co tyle razy próbowałaś zrobić.

      – Nie mam już zamiaru odbierać sobie życia.

      – Wiem, że nie. Ale przyzwyczajenie zostało.

      – Możesz kupować wszystko, co chcesz.

      Iwo nie odpowiedział. Nie był do końca przekonany, czy tak w istocie jest. Lokatorka nie była w ciemię bita, kilkakrotnie próbowała podejść go w żałosny, wręcz żenujący sposób. Udawała pokonaną tylko po to, by uśpić jego czujność. Eliasz jednak ani razu nie dał się zwieść.

      – Zachowam ostrożność jeszcze przez jakiś czas – powiedział w końcu.

      – Nie musisz.

      – Niby nie – przyznał. – Bo gdybyś naprawdę chciała, wzięłabyś rozpęd i po prostu rzuciła się głową na telewizor. Przy odrobinie szczęścia może by się udało.

      – Wiem.

      – Dziwię się, że tego nie próbowałaś. Ja z pewnością bym sprawdził tę ewentualność.

      Czasem, kiedy doprowadzał ją do granicy wytrzymałości, podjudzał ją w taki sposób. By te zabiegi odniosły jednak zamierzony skutek, musiała być otumaniona. W obecnym stanie nie było co nawet myśleć o tym, by nią manipulować.

      – Cóż… – dodał. – Widocznie twoja wola życia wzięła górę nad potrzebą ucieczki.

      – To chyba naturalne. Poza tym nie mam tu tak źle.

      – Nie, nie masz.

      Syndrom sztokholmski. Iwo Eliasz czekał długo, aż wystąpi – i momentami wydawało mu się, że nigdy się nie doczeka. Sprowadzał się do tego, że osoba przetrzymywana w końcu zaczynała czuć sympatię wobec porywacza. Częstokroć nawet coś więcej. Zaczynała pomagać w utrzymaniu status quo, była wdzięczna, chętnie nawiązywała kontakt, współdziałała…

      W pewnym