Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda

Читать онлайн.
Название Tylko martwi nie kłamią
Автор произведения Katarzyna Bonda
Жанр Классические детективы
Серия
Издательство Классические детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-287-0042-0



Скачать книгу

Dlatego już po dwudziestej pruł sto czterdzieści na godzinę po gierkówce. GPS ostrzegał go przed stadem fotoradarów. Ale Meyer chciał jak najszybciej dotrzeć do swojego domu w Katowicach-Ligocie. Liczył, że przed północą znajdzie się w łóżku i choć raz wyśpi jak człowiek, bo następnego dnia wyjątkowo miał wolne. W okolicy Siewierza usłyszał stukanie w lewym przednim kole. Zwolnił do siedemdziesięciu, szukając jakiegoś miejsca do zaparkowania, gdzie mógłby sprawdzić oponę. Jechał tak kilka kilometrów, aż nagle rozległ się huk, auto wypadło z drogi ekspresowej i prawym bokiem zatrzymało się na parkanie fabryki wafli. Tylko poduszce powietrznej, zapiętym pasom i stosunkowo niedużej prędkości zawdzięczał życie. Wydostał się z wraku, zerknął na zmiażdżoną plątaninę blachy, która jeszcze niedawno była jego passatem, i nie mógł uwierzyć, że nic mu się nie stało. Obdzwaniał właśnie wszystkie służby, by zawiadomić o wypadku, kiedy zatelefonował Szerszeń.

      – Śpisz, chłopie? – Podinspektor spytał radośnie, jakby to był ranek, a nie grubo po dwudziestej drugiej. I nie czekając na odpowiedź, zaczął Meyerowi wyłuszczać swój genialny pomysł dotyczący sprawy internetowego pedofila, nad którą pracowali z psychologiem niecałe dwa tygodnie temu. – Siedzę tu sobie przy piwku i nagle, słuchaj, eureka. On je wyłapuje w sieci, ale wybiera tylko dziewczynki z okolicy Będzina. Zorka z kadr tam mieszka. Jej córka chodzi do tej samej klasy co jedna z tych biednych ośmiolatek, więc podszyje się pod małolatę, nada temat, że jest uczennicą tej szkółki, i chwycimy go na gorącym… Cały budynek będzie otoczony. Nie będzie miał szans!

      – Tak, Waldek, świetnie… Jutro pogadamy – próbował zbyć go Hubert i jednocześnie wydobyć z bagażnika trójkąt ostrzegawczy, który powinien ustawić za wrakiem passata.

      – No przyznaj. Sam byś lepiej nie wymyślił! – Szerszeń wydawał się lekko obrażony.

      – Tak, świetnie to obmyśliłeś, przyznaję. Jutro wszystko omówimy. Pomogę ci. Ale teraz, wiesz… – psycholog zawiesił głos i starannie zasłonił głośnik telefonu ręką, tak by nie przedostawały się przezeń odgłosy dobiegające z trasy szybkiego ruchu – …jestem w takim biurze… Wiesz, w takim miejscu… Mam tu trochę słaby zasięg. Halo, halo… – Meyer wstydził się przyznać, że w idiotyczny sposób rozbił swój ukochany wóz. W tym momencie obok niego przejechała ciężarówka, głośno trąbiąc klaksonem i całkowicie zagłuszając rozmowę.

      – W biurze? W jakim biurze? – natychmiast zreflektował się podinspektor. – Co ty mi tu za farmazony napieprzasz? Ty myślisz, że ja głuchy jestem? Co ty, autostopem jedziesz, że ciężarówki słyszę?

      – No… właściwie to jestem na ulicy… – jąkał się Meyer.

      – Miałeś wypadek? Co ci się stało? Gadaj!

      – Rozwaliłem się jak baba – skapitulował Hubert. – Opona mi pękła. Już miesiąc temu mnie ostrzegali, że są na niej jakieś burchle i powinienem wymienić. Ale czasu nie było… Kurwa mać, żeby tak własne auto mnie zawiodło!

      – Gdzie jesteś? – Szerszeń natychmiast spoważniał. – Ile wypiłeś?

      – No co ty, Waldek. Nie wsiadłbym za kółko, za kogo mnie masz – żachnął się Meyer.

      – Słabość ludzka rzecz. Lepiej powiedz prawdę.

      – Jestem trzeźwy – powtórzył Meyer z naciskiem. – Jak niemowlę.

      – Dobra, kurwa. Gdzie jesteś?

      – Pod Siewierzem.

      Zerknął na parkan z napisem.

      – Darex. Fabryka wafli – odczytał.

      – Dobra, wiem. Siedź tam i czekaj. Ale to potrwa. Jestem po piwku, muszę zorganizować radiowóz. – Szerszeń odłożył słuchawkę.

      Godzinę później auto Meyera trafiło na policyjny parking w Siewierzu, a profiler do domu podinspektora, bo Szerszeń nie chciał nawet słyszeć tłumaczeń Huberta, że weźmie taksówkę do Ligoty albo zanocuje w komendzie. Oczywiście Meyer poskąpił na autocasco, więc będzie musiał wyłożyć trochę grosza na naprawę wozu, a raczej jego złomowanie. Szerszeń całą drogę suszył więc profilerowi głowę.

      – Bęcwał jesteś, ot co – powtarzał.

      – Wiem, stary. Odpuść już sobie.

      – Nie strugaj mi tu bohatera! Zachowałeś się jak cipa!

      – I tak miałem fart.

      – I to jaki. Tylko passacika szkoda. Ale nic to. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Dobrze, że Zofijka pojechała akurat do wód. Dopiero byś usłyszał lament.

      Meyer tylko westchnął i cierpliwie wysłuchiwał perory podinspektora o stanie polskich dróg, jakości ogumienia, szczęściu i, rzecz jasna, sytuacji w polskiej policji. Szerszeń wreszcie znalazł słuchacza, który nie miał dokąd uciec, i opowiedział Meyerowi kolejne dziesiątki dowcipów, które zresztą profiler słyszał już wiele razy. Po przyjeździe do domu podinspektor wręczył Meyerowi drinka.

      – Odpręż się. Znasz to? Pesymista widzi ciemny tunel.

      – Chyba nie… – Meyer uśmiechnął się i upił łyk podrzędnej whisky. Czuł, jak alkohol rozgrzewa mu gardło. Im mniej miał alkoholu w szklance, tym bardziej śmieszyły go dowcipy Szerszenia.

      – No to słuchaj! – Waldek z impetem uderzył rękoma o uda. – Bo to o mnie i o tobie.

      – Tak? – zaciekawił się profiler. – A ja to niby pesymista jestem?

      – Zaraz się dowiesz! Coś ty taki w gorącej wodzie kąpany? – uciszył go Szerszeń. – Więc pesymista widzi ciemny tunel. Optymista widzi światełko w tunelu. Realista widzi światło pociągu. A maszynista?

      Meyer się zamyślił.

      – Semafor?

      – Trzech debili na torach widzi! – Szerszeń aż zatrząsł się ze śmiechu. Dostrzegłszy jednak zmarszczone czoło psychologa i jego marsową minę, dodał: – Czyli ciebie, Hubercie. No i mnie. Ja też jestem z tobą na tych torach. Jak zawsze. No już, uśmiechnij się. Humor to najlepsze koło ratunkowe na oceanie życia.

      – Zmęczony jestem. – Profilerowi nie drgnął nawet kącik ust. Przymknął oczy i się przeciągnął. Szerszeń usłyszał strzelanie kości.

      – To jeszcze po jednym i do wyrka – zarządził.

      – A ten trzeci? Kim jest ten trzeci debil? – zainteresował się wreszcie Meyer.

      – Czekaj, niech pomyślę. – Podinspektor udał, że się zastanawia. – Może wielki debil z czerwonym godłem za plecami. Nasz stary! Jakby wiedział, że jest na torach razem z nami…

      Tym razem Szerszeniowi naprawdę udało się rozśmieszyć psychologa. Akurat przełykał ostatni łyk whisky, kiedy porwał go gromki śmiech. Zakrztusił się i zaczął dusić. Szerszeń ze spokojem wstał z fotela i z impetem walnął go kilka razy w plecy.

      – Co ty, fabryka wafli cię nie załatwiła, a chcesz mi tu wykorkować? Wstydu nie masz… – Meyer kasłał jeszcze chwilę, a podinspektor wciąż mówił, nie przerywając ani na chwilę: – Co by zresztą Zośka powiedziała na widok trupa na nowiutkim dywanie. Cipa z ciebie jak nic, Meyer.

      Zanim się położyli, było grubo po drugiej w nocy.

      Dziś Hubert cieszył się, że skończyło się na kilku szklaneczkach, w przeciwnym razie nie dałby rady przyczołgać się na miejsce zdarzenia, a co dopiero zbierać śladów i je analizować. Wpół do ósmej obudził ich telefon z komendy. Szerszeń został