Królowa Margot. Aleksander Dumas

Читать онлайн.
Название Królowa Margot
Автор произведения Aleksander Dumas
Жанр Историческая литература
Серия
Издательство Историческая литература
Год выпуска 0
isbn 978-83-270-1874-8



Скачать книгу

      Rana w ramieniu była głęboka..Na piersi sztylet zsunął się po żebrach i poprzecinał muskuły. Żelazo nie doszło do kryjówek tej naturalnej fortecy, która broni serce i płuca.

      — Acerrimum humeri vulnus, non autem lethale, rana ciężka, lecz nie jest śmiertelna — szepnęła piękna i uczona królowa. — Podaj mi balsam i przygotuj szarpi, Gillonno.

      Tymczasem Gillonna, której królowa wydała ów nowy rozkaz, obmyła już i nabalsamowała pierś młodzieńca, potem ręce, piękne jak u starożytnych posągów, tors prześliczny, z wdziękiem w tył przegięty, i szyję ocienioną gęstymi puklami. La Mole'a w tym stanie prędzej można było wziąć za posąg z marmuru paroskiego aniżeli za człowieka umierającego wskutek ran.

      — Biedny chłopiec! — odezwała się Gillonna, zwracając uwagę nie tyle na swą robotę, ile na przedmiot swej troskliwości.

      — Wszak prawda, że piękny? — powiedziała Małgorzata z królewską iście szczerością.

      — Tak, pani. Lecz zdaje mi się, że byłoby lepiej podnieść go z podłogi i położyć na tym posłaniu, o które jest teraz oparty.

      — To prawda —odrzekła Małgorzata.

      Obie kobiety nachyliły się i razem podniosły La Mole'a, po czym położyły go na wielkiej sofie z rzeźbionymi poręczami, stojącej przed oknem, które następnie otworzyły, aby odświeżyć powietrze.

      Przebudziło to La Mole'a; westchnął, otworzył oczy i zaczął doświadczać owej niewymownej błogości, jaka zwykle towarzyszy wszystkim wrażeniom rannego, gdy powracając do życia, poczuje chłód świeżego powietrza zamiast pożerającego ognia i woń balsamów zamiast nieprzyjemnego odoru krwi.

      Wymówił kilka niezrozumiałych wyrazów. Małgorzata odpowiedziała na nie uśmiechem, kładąc palec na jego ustach.

      W tejże chwili dało się słyszeć pukanie do drzwi.

      — Pukają do tajemnych drzwiczek — rzekła Małgorzata.

      — Kto by to mógł być? — zapytała zatrwożona Gillonna.

      — Pójdę się dowiedzieć — rzekła Małgorzata. Ty zostań tu i nie odchodź od niego ani na chwilę.

      Weszła do swego pokoju, zamknęła drzwi gabinetu i otworzyła tajemne wejście, prowadzące do króla i królowej matki.

      — Pani de Sauve! — zawołała, szybko odskakując w tył z wyrazem jeżeli nie trwogi, to przynajmniej nienawiści, gdyż kobieta nigdy nie przebaczy drugiej kobiecie odbicia wielbiciela, nawet jeżeli go nie kocha. — Pani de Sauve!

      — Tak jest, Wasza Królewska Mość — odrzekła Karolina.

      — Pani tu... — mówiła dalej królowa ze wzrastającym zdziwieniem, lecz zarazem i coraz bardziej wyniośle.

      Karolina padła na kolana.

      — Przebacz mi, pani — powiedziała. — Czuję, jak wielce zawiniłam; lecz moja wina pochodzi z przymusu. Bezwarunkowy rozkaz królowej-matki...

      — Powstań, pani — rzekła Małgorzata. — Nie sądzę, abyś przyszła do mnie w nadziei usprawiedliwienia się. Powiedzże, czego żądasz.... po coś tu przyszła?

      — Przyszłam, pani — odpowiedziała Karolina, ciągle klęcząc i z wyrazem prawie obłąkania w oczach — przyszłam zapytać, czy nie ma go tutaj?

      — Tutaj, kogo? O kim pani mówisz? Gdyż doprawdy nic nie rozumiem.

      — Mówię o królu.

      — O królu? Szukasz go pani aż w moich pokojach! Wiesz bardzo dobrze, że on tutaj nie przychodzi.

      — A... królowo! — zawołała pani de Sauve, nie odpowiadając na te zarzuty i jakby ich Wcale nie rozumiejąc. — A! dałby Bóg, ażeby tutaj był!

      — Dlaczego?

      — Mój Boże! Dlatego, że mordują hugonotów, a król Nawarry jest ich głową.

      — O! — zawołała Małgorzata, chwytając panią de Sauve za rękę i każąc jej powstać. — O, zapomniałam o tym. Zresztą, nie sądziłam, ażeby niebezpieczeństwo groziło królowi tak jak innym.

      — Grozi mu niebezpieczeństwo tysiąc razy większe niż komu innemu! — zawołała Karolina.

      — A prawda, księżna Lotaryńska ostrzegła mnie. Ja mu powiedziałam, ażeby nie wychodził. Czyżby wyszedł?

      — Nie, nie, musi być w Luwrze. Nie mogę go jednak znaleźć. Nie ma go tu?

      — Nie, tutaj go nie ma.

      — O, więc zginął! — zawołała pani de Sauve w rozpaczy. — Królowa-matka poprzysięgła mu śmierć.

      — Śmierć! A! — zawołała Małgorzata. — Przerażasz mnie. To niepodobna.

      — Mówię pani — odrzekła pani de Sauvę z energią, jaką może dać tylko namiętność — że nikt nie wie, gdzie jest król Nawarry.

      — Gdzież jest królowa-matka?

      — Królowa-matka poleciła mi zawołać pana Gwizjusza i pana de Tavannes, znajdujących się w jej modlitewni, potem kazała mi odejść. Wtedy, daruj pani, poszłam do siebie i czekałam myśląc, że przyjdzie jak zwykle.

      — Mój mąż, czy tak? — zapytała Małgorzata.

      — Nie przyszedł... Wtedy zaczęłam go wszędzie szukać, pytałam o niego wszystkich. Jakiś żołnierz powiedział mi, że zdaje się, jakoby widział króla Nawarry pomiędzy strażą eskortującą go z dobytymi szpadami na kilka godzin przed rozpoczęciem rzezi, a rzeź już trwa z godzinę.

      — Dziękuję ci, pani — rzekła Małgorzata — mimo iż uczucie, które cię skłoniło do działania, jest dla mnie obelgą. Dziękuję ci jednak.

      — O... przebacz mi pani — powiedziała Karolina — a powrócę do siebie szczęśliwa z otrzymanego przebaczenia, gdyż nie śmiem towarzyszyć Waszej Królewskiej Mości, choćby nawet z daleka.

      Małgorzata podała jej rękę i rzekła:

      — Pójdę do królowej Katarzyny; idź, pani, do siebie. Król Nawarry jest pod moją opieką. Obiecałam być jego sprzymierzeńcem i dotrzymam wiernie danego słowa.

      — Lecz jeżeli Wasza Królewska Mość nie będzie mogła dostać się do królowej-matki?

      — Wtedy udam się do brata Karola i zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby z nim pomówić.

      — Idź pani, idź — rzekła Karolina ustępując z drogi Małgorzacie. — Niech cię Bóg prowadzi.

      Małgorzata wyszła na korytarz. Doszedłszy do końca obejrzała się, czy pani de Sauve pozostała w tyle. Karolina szła za nią.

      Królowa Nawarry widząc, jak zakręciła na schody prowadzące do jej mieszkania, udała się do pokojów Katarzyny de Medici.

      Tutaj wszystko się zmieniło. Zamiast tłumu usłużnych dworzan,'śpieszących zwykle, aby z głębokim ukłonem torować jej drogę, Małgorzata spotykała tylko gwardzistów z zakrwawionymi halabardami, w ubraniach zbluzganych krwią, szlachtę w podartych płaszczach, z twarzami osmalonymi prochem, i roznosicieli depesz i rozkazów. Nieustanny ten ruch na galeriach miał podobieństwo do wzburzonego morza.

      Małgorzata, wciąż idąc, doszła nareszcie do przedpokoju królowej-matki. Lecz przedpokój otoczony był podwójnym rzędem żołnierzy, wpuszczających tylko tych, którzy znali właściwe hasło. Małgorzata na próżno usiłowała przedrzeć się przez ów żywy szpaler. Kilka razy widziała otwierające i zamykające się drzwi i dojrzeć