Macierewicz i jego tajemnice. Tomasz Piątek

Читать онлайн.
Название Macierewicz i jego tajemnice
Автор произведения Tomasz Piątek
Жанр Эссе
Серия
Издательство Эссе
Год выпуска 0
isbn 978-83-948331-1-4



Скачать книгу

A na pewno efektownie. Ale czy na bazarze Luśnia mógł się dorobić aż takich pieniędzy? Mój informator z Lublina, związany z tamtejszym wymiarem sprawiedliwości, sugeruje, że Luśnia czerpał zyski z bardziej lukratywnego biznesu. I że konkretnymi pieniędzmi dysponował już na początku lat 90.: „W 1991 r. Luśnia kupił wytwórnię odczynników chemicznych. Nie byłoby w tym nic sensacyjnego, gdyby nie to, że […] prokuratorzy dopadli dwie wytwórnie amfetaminy pod Warszawą. Bo wcześniej szwedzcy policjanci w Ystad dopadli niejaką panią J. Ona miała cztery butle gazowe wypełnione amfetaminą zamiast gazu […]. Szwedzi powiadomili nas. Namierzając kontakty pani J., trafiliśmy na dwie wytwórnie pod Warszawą. Tam była polska technologia wytwarzania amfetaminy. Okazało się, że polska amfetamina jest robiona z BMK. Taka substancja. No i wtedy sobie przypomnieliśmy, że u Luśni, w jego wytwórni odczynników chemicznych, zaginęło półtorej tony BMK… Jednak śledztwo niczego nie mogło wykazać – było spóźnione o jakieś 9 lat, bo toczyło się w 1999 r.”.

      Ale lubelski informator mówi też o jeszcze innym źródle kapitału Luśni. Kasę miał dać… Antoni Macierewicz. Tym razem chodzi o wydarzenia z 1992 r. „Macierewicz otrzymał misję od Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego [prawicowej partii, której Macierewicz był członkiem do roku 1992 – przyp. T.P.]. Wyjechał do Stanów Zjednoczonych zebrać kasę na kampanię wyborczą dla ZChN-u. To wiem od Wasiutyńskiego. [Wojciech Wasiutyński to wybitny działacz narodowy, po wojnie był na emigracji w Wielkiej Brytanii i USA, zmarł w roku 1994 – przyp. T.P.]. Macierewicz zebrał mnóstwo pieniędzy, co najmniej kilkadziesiąt tysięcy dolarów, a ZChN nie dostał ani grosza. To poszło na nową partię Macierewicza, Ruch Katolicko-Narodowy. Tam przybocznym Macierewicza od gospodarki był właśnie Luśnia”.

      W tym samym czasie prywatyzowano Herbapol Lublin, wtedy jeszcze należący do państwa. Ministerstwo Przekształceń Własnościowych oraz sami pracownicy firmy szukali dla niej inwestora prywatnego. „I Macierewicz wystawił Luśnię jako inwestora” – opowiada dalej mój informator. „Za kasę biednych Polonusów z Ameryki”. To by znaczyło, że Luśnia miał się za co odwdzięczać Macierewiczowi, gdy parę lat później wykupywał nieistniejące reklamy Herbapolu Lublin w piśmie „Głos”.

      Ważna uwaga: wiele informacji, które uzyskałem od tego lubelskiego informatora, znalazło później potwierdzenie. Częściowo i ta o wytwórni odczynników chemicznych. Nie wiem, co z niej znikało i za czyją sprawą, ale wiem, że Luśnia faktycznie ją miał. Gdy został posłem i media prześwietliły jego majątek, dopatrzyły się również wytwórni odczynników.

      15 listopada 2001 r. „Dziennik Wschodni” w artykule „Oporne ujawnianie majątku” napisał tak: „Z 13 ujawnionych majątków największy ma poseł Robert Luśnia (LPR). Ma liczne akcje, w tym ponad 101 tys. akcji Herbapolu Lublin i 900 Herbapolu Białystok, 100 proc. udziałów w spółce z o.o. ARL Skład Celny i prawie 10 tys. udziałów w Przedsiębiorstwie Odczynników Chemicznych [podkreślenie – T.P.], gdzie też zasiada w radzie nadzorczej. Swój ubiegłoroczny dochód z akcji Herbapolu wycenił na 80 960 zł. Oszczędności posła Luśni to 1,1 mln zł i 25 tys. dolarów. Ma też dwa mieszkania (60 i 64 mkw.), dwie inne nieruchomości (nie pisze jakie), samochód terenowy Ssangyong Musso i trzy, liczące po mniej więcej 10 lat, dostawcze mercedesy”29.

      W żaden bezpośredni sposób nie udało mi się potwierdzić informacji o tym, jakoby Macierewicz dał Luśni pieniądze na wykupienie udziałów w Herbapolu Lublin. Trafiłem jednak na coś, co świadczy o tym, że tego rodzaju operacje finansowe nie były w wypadku Macierewicza czymś niezwykłym. Być może przyzwyczaił się do takiego dysponowania pieniędzmi jeszcze w czasach podziemia.

      Inny z moich informatorów – który zgodził się wystąpić pod nazwiskiem – opowiedział mi o podobnym transferze „kasy z USA”. Również dziwnym i również wykonanym przez Macierewicza… Tyle że w latach 80. Skala transakcji była mniejsza, ale schemat ten sam. Pieniądze przywiezione z Ameryki daje się zaufanemu podstawionemu człowiekowi – a wszystko odbywa się w mocno niejasnych okolicznościach. W tym wątku występuje też Piotr Naimski. To wieloletni przyjaciel i najbliższy współpracownik Macierewicza. Dzisiaj sekretarz stanu w kancelarii premiera i pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej.

      Mówi Paweł Barański, dobry znajomy Macierewicza i Naimskiego jeszcze z harcerstwa: „Działo to się w latach 80. Byłem bez roboty. Przyszedł do mnie Naimski i mówi, że oni – Macierewicz i Naimski – dadzą mi pieniądze, regularną pensję! Mam tylko powiedzieć, ile chcę. Powiedziałem, że chcę tyle, ile zarabiałem wcześniej w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego (głodowa pensja). I Naimski co miesiąc mi płacił. Moim zadaniem było założenie biznesu na swoje nazwisko i kupno niezbędnych maszyn. Naimski mówi: nieważne, jaki to będzie biznes, oni to sfinansują. Może np. wyrób torebek z inicjałami… Wszystko jedno, jaki to będzie pomysł. I wszystko na twoje nazwisko, choć ty nie robisz nic, my ci płacimy pensję, dopóki to nie ruszy. Może to był 1985 r. Minęło pół roku, nic nie zrobiłem, maszyny nie kupiłem. Mówię Naimskiemu: nie wezmę nic więcej, bo nic nie zrobiłem. On mnie namawiał, żebym próbował dalej, a ja nie. Skąd Naimski miał te pieniądze? Załatwił je od Ireny Lasoty [działaczki emigracyjnej z Ameryki – przyp. T.P.] w czasie stanu wojennego, gdy Naimski był w USA”.

      Mamy zatem kilka hipotez co do tego, jak zaczęła się przygoda Luśni z Herbapolem Lublin.

      A jak się skończyła? Gdy Luśnia miał udziały w Herbapolu Lublin, większościowym udziałowcem i prezesem tej firmy był Józef Godlewski – były działacz antykomunistycznego podziemia. Obaj panowie nawzajem się zwalczali. Według Godlewskiego Luśnia rozbijał firmę. Otaczał się ludźmi z byłych komunistycznych służb specjalnych, ostentacyjnie okazywał antysemityzm, wreszcie spróbował przejąć firmę na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy. Oskarżył wtedy Godlewskiego – także przed prokuraturą – o bezprawne reprezentowanie innych udziałowców. Były nimi firmy związane z farmaceutycznym potentatem Jerzym Starakiem (do którego jeszcze wrócimy). Firmy te kupiły wcześniej część akcji od Godlewskiego i uczyniły go swym pełnomocnikiem. Sprawa została umorzona.

      Godlewski też poszedł do prokuratury. Zgłosił jej, że Luśnia samowolnie przekazuje pieniądze Herbapolu Lublin innym firmom. Była wśród nich spółka Macierewicza, Dziedzictwo Polskie, a także firma Amarant, w której pracował Marcin Gugulski, wieloletni współpracownik Macierewicza, członek władz fundacji Głos.

      Śledztwo przekazano prokuraturze krakowskiej, a ona 23 maja 2001 r. umorzyła postępowanie. Godlewski uważa, że to Lech Kaczyński – wówczas minister sprawiedliwości i prokurator generalny – osłonił Luśnię. W krakowskiej prokuraturze pracowali wtedy ludzie oddani Kaczyńskiemu, związani także z bliskim mu Zbigniewem Wassermannem. Ten ostatni pełnił obowiązki prokuratora krajowego, choć nie został powołany na to stanowisko (według mediów przyczyną były zastrzeżenia ówczesnych służb specjalnych co do osoby Wassermanna).

      Wracając do Luśni – oskarżał on Godlewskiego o powiązania z farmaceutycznym potentatem Starakiem. Godlewski podejrzewa jednak, że było odwrotnie. To Luśnia mógł działać na rzecz Staraka. Dokładnie rzecz biorąc, Godlewski uważa, że podstawieni przez Staraka ludzie pchali go, aby pozbył się Herbapolu Lublin i sprzedał go potentatowi.

      Ich metodą było szerzenie chaosu w firmie po to, żeby Godlewski się zmęczył i zrozumiał, że nie da rady jej prowadzić. A jednym z głównych rozsadników tego chaosu miał być Luśnia.

      „Kiedy wyszedł ostry konflikt z Luśnią, zwróciłem się do Staraka, czy nie byłby zainteresowany odkupieniem akcji Herbapolu. Czy to była moja naiwność? Czy byłem jak mąż, który myśli, że w domu rządzi, a żona żyje z innym? Być może oni prowadzili jakieś rozmowy. Był taki moment, że Luśnia rozmawiał z firmą niemiecką i jeździł tam na kilka spotkań, raz nawet mnie wziął… Najpierw Niemcy się pojawiali, a później Starak”