Urodzona bogini część 1. P.C. Cast

Читать онлайн.
Название Urodzona bogini część 1
Автор произведения P.C. Cast
Жанр Книги для детей: прочее
Серия
Издательство Книги для детей: прочее
Год выпуска 0
isbn 978-83-238-9524-4



Скачать книгу

opierając ją o gruby, wystający z ziemi korzeń dębu.

      Powieki opadły, z rozchylonych warg uleciało ostatnie tchnienie.

      Rhiannon MacCallan, Wielka Kapłanka Bogini Epony, zakończyła życie.

      ROZDZIAŁ TRZECI

      Partholon

      – Czyli niestety to święta prawda. Ten cały poród wcale nie jest zabawny. Poród… No tak. Mówi się na to jeszcze inaczej. Rozwiązanie. Chyba bardziej adekwatnie. Bo jest to przecież ostateczne rozwiązanie pewnej sytuacji, bardzo zresztą istotnej. Ale narobi się przy tym człowiek, oj, narobi… – Bredziłam, jak to ja, jednocześnie wiercąc się po wielkim puchowym materacu ochrzczonym przeze mnie pianką, starając się znaleźć przynajmniej do pewnego stopnia wygodną pozycję dla zmaltretowanego ciała. Krzywiłam się przy tym niemiłosiernie, byłam przecież wykończona, poza tym wszystkie najintymniejsze części mego ciała (a było ich przecież niemało) bolały okropnie, po prostu okropnie.

      Poszukiwania wygodnej pozycji przeciągały się, w końcu doszłam do wniosku, że nie ma co się łudzić, i tak nie znajdę, lepiej więc przejść do następnej czynności. Popijania grzańca, który podała mi usłużna (jakżeby inaczej!) nimfetka.

      Popijanie naturalnie okraszone kontynuacją monologu:

      – A może, tak dla kamuflażu, wprowadzić tu jednak element zabawowy? Nazywać to imprezką. A tak gwoli wyjaśnienia dla osób, które nie ruszają się poza Partholon, imprezka to coś podobnego do uczty, z tym że wzbogaconej tańcami i najrozmaitszymi wygłupami… Tak… To byłby niezły pomysł… Rzucasz w przelocie otoczeniu: „Słuchajcie, kochani, lecę na fajną imprezkę. Wracam z dzidziusiem. Hurra!”. Nie, no bzdura. Jaka tam imprezka…

      Alanna spojrzała na mnie przez ramię, jej mąż Carolan, który odbierał moją córkę, również. Oboje śmiali się, tak samo kilka panien służących, pieszczotliwie zwanych przeze mnie, oczywiście w duchu, nimfetkami, co było aluzją do ich zwiewnych ruchów i skąpych strojów. Nimfetki jak zwykle były w ciągłym ruchu, coś tam przekładały, wycierały, przesuwały, czyli wykonywały normalne obowiązki panien służących. No i przede wszystkim robiły to, co lubiły najbardziej, to znaczy skakały koło mnie. Co z kolei ja, nie ukrywam, też bardzo lubiłam. A co tam! Po prostu kochałam ten ich okropnie służalczy, pełen uwielbienia stosunek do mojej skromnej osoby.

      – Oczywiście! I mam wielką nadzieję, że przez cały czas będziesz trzymała mnie za rękę! – odkrzyknęła przyjaciółka, po czym cmoknęła ukochanego mężusia w policzek. – Ty też.

      Na to ja entuzjastycznie:

      – Jasne! Nie mogę się doczekać, kiedy znajdę się po drugiej stronie barykady, podłączona do ręki rodzącej!

      Moja szczera wypowiedź wzbudziła w Alannie pewien niepokój.

      – Aż tak było źle? Byłam pewna, że kobieta o tym bólu zapomina błyskawicznie!

      Chyba jednak nie wszystkie, ale zdecydowana większość na pewno tak. Natomiast faceci… Spojrzałam na swego małżonka centaura, Wielkiego Szamana ClanFintana, któremu pod względem siły i wytrzymałości żaden dwunożny facet nie był w stanie dorównać. Ale asystowanie żonie przy porodzie nawet tego mocarza kompletnie wykończyło. Wielki centaur był po prostu… wymiętoszony. (Nie, nie powiem, że sflaczały. Za bardzo go kocham).

      – Kochanie… – zagadnęłam ze słodziutkim uśmiechem. – Czy zapomnisz o tym błyskawicznie?

      – Raczej nie – wyznał szczerze i chyba po raz tysięczny tego dnia nachylił się nade mną, by wykonać dwie czynności. Odgarnąć mi z twarzy wilgotne od potu rude kosmyki oraz pocałować w czoło, oczywiście zroszone potem.

      – Ja też nie. Moim zdaniem ta cała teoria, że kobiety natychmiast zapominają o rodzeniu w bólu i męce, puszczona została w obieg przez mężów, którzy chcą mieć czyste sumienie – wygłosiłam autorytatywnie, na co Carolan zareagował tubalnym śmiechem.

      A zaraz potem okazało się, że mamy podobne poglądy, bo stwierdził:

      – A wiesz, Rheo, że twoja teoria jest chyba słuszna.

      Stał do mnie tyłem, więc wygłaszając następną kwestię, spokojnie mogłam wykrzywić się do jego pleców.

      – Szkoda, że mój Uzdrowiciel nie raczył mnie uprzedzić, że będzie naprawdę… ciekawie.

      – Nie, milady, nie uprzedziłem. Miałoby to sens tylko wtedy, gdybym uprzedzał milady, zanim zaczęła współżyć z centaurem.

      Dalej demonstrował mi swoje plecy. Teraz drżące, czyli oczywiście śmiał się, w związku z czym chrząknęłam znacząco, starając się, by wyszło to bardzo podobnie do charakterystycznego pochrząkiwania mego męża centaura.

      W związku z czym Carolan znów się zaśmiał.

      A mąż mój spytał:

      – Och, Rheo! Czy nie warto było trochę się pomęczyć?

      W tym czasie Alanna, moja najlepsza przyjaciółka, a także wybitnie wielozadaniowa asystentka oraz wielki ekspert od wszystkiego, co dotyczyło Partholonu, a czego ja jeszcze nie wiedziałam, skończyła oporządzanie maleństwa i wreszcie uśmiechnięta jak Święty Mikołaj złożyła je w moich drżących z niecierpliwości ramionach.

      I natychmiast nastał koniec żartów. Teraz byłam jednym ogromnym wzruszeniem, uniesieniem i tak dalej.

      – O tak… Warto było, o tak… – szeptałam, czując już tylko i wyłącznie miłość oraz czułość absolutną.

      ClanFintan z wrodzonym wdziękiem centaurów natychmiast przykląkł przy mnie… przy nas!

      – Nie ma absolutnie niczego, czego nie byłaby warta – powiedział nabrzmiałym ze wzruszenia głosem, ostrożnie dotykając rudych kręconych włosków na cudnej główce, maciupeńkiej i bardzo kształtnej. – Jak ją nazwiemy, kochanie?

      Odpowiedziałam bez wahania. Przecież rozmyślałam o tym od wielu miesięcy. W sumie niepotrzebnie, bo i tak tylko jedno imię chodziło mi po głowie. Kiedy pojawiło się tam po raz pierwszy, spytałam Alannę, co to imię oznacza. Powiedziała mi i od razu wiedziałam, że innej opcji nie ma. Moja córka ma nazywać się właśnie tak.

      – Myrna. Ma na imię Myrna.

      ClanFintan z uśmiechem otoczył nas obie imponującymi ramionami centaura.

      – Myrna… W naszym starym języku „ukochana”. Tak, to najlepsze imię dla naszej córki. – Nachylił się ku mnie jeszcze bardziej, ponieważ to, co miał wyszeptać, przeznaczone było wyłącznie dla moich uszu. – Kocham cię, Shannon Parker. Dziękuję ci za ten bezcenny dar, jakim jest nasza córka.

      Rozczulona wtuliłam się w jego cieplutką pierś i cmoknęłam mocno zarysowaną szczękę, jednocześnie tuląc do siebie nowy skarb w postaci maleńkiej dziewczynki, która spała jak suseł.

      Shannon… ClanFintan bardzo rzadko używał imienia, które nadano mi, gdy przyszłam na świat. Nigdy tego nie robił w obecności osób trzecich, z wyjątkiem Alanny i Carolana, którzy również byli wtajemniczeni. Reszta Partholonu nie miała bladego pojęcia, że prawie rok temu niezwykłym zbiegiem okoliczności – nie, nie, nie był to przypadek, tylko efekt działania kogoś bardzo mocarnego, kto może odmieniać ludzkie losy – podmieniłam prawdziwą Rhiannon. Wyglądałyśmy przecież identycznie, z tym że, podkreślam, na tym koniec. W środku byłyśmy całkiem inne. Rhiannon okazała się egoistyczną, pełną nienawiści suką, która porzuciła swój świat. Ja natomiast, moim skromnym zdaniem, byłam egoistką w bardzo niewielkim stopniu, a wściekłą suką tylko wtedy, kiedy było to niezbędne. Poza tym ja nigdy Partholonu