Название | W Letnim Słońcu |
---|---|
Автор произведения | Emmanuel Bodin |
Жанр | Современные любовные романы |
Серия | |
Издательство | Современные любовные романы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788873049173 |
Po zakończeniu porządków Franck wyciągnął się na kanapie, w oczekiwaniu na przyjście listonosza. Musiał walczyć z ogarniającym go zmęczeniem. Odebrał wreszcie pocztę, posortował listy, a następnie przydzielił je poszczególnym lokatorom. Od tego momentu jego praca w tym dniu polegać będzie wyłącznie na obecności – oczekiwaniu, czy ewentualnie jakiś mieszkaniec nie będzie potrzebował jego pomocy, jeżeli w budynku wystąpi jakiś problem, co zdarzało się niezwykle rzadko.
Wybicie godziny dwudziestej oznaczało koniec pracy Francka, który szybko zamknął za sobą drzwi i pospiesznie ruszył w kierunku metra. Wybrał kierunek Montparnasse, a gdy był już pod domem Swietłany – zadzwonił do niej. Właśnie kończyła się wybierać i zeszła na dół po dziesięciu minutach. Na ich twarzach pojawił się szeroki uśmiech, Swietłana rzuciła się w ramiona Francka i wymienili długi pocałunek. Mężczyzna wziął ją za rękę i wrócili na dworzec Montparnasse, aby pojechać na Gare du Nord.
Usiedli obok siebie, a Swietłana położyła głowę na jego ramieniu. Franck bawił się pieszczotliwie jej włosami. Zdawać się mogło, że są zakochaną parą, a przecież od pierwszego pocałunku dzieliło ich mniej niż dwadzieścia cztery godziny. Franck uwielbiał te chwile, które wydają się zupełnie zwyczajne, a jednak nadają życiu jakiś magiczny wymiar. Takie momenty należą do rzadkości, dlatego są tym bardziej cenne.
Razem tworzyli malowniczy i harmonijny obrazek, a siedzący naprzeciwko mężczyzna bacznie im się przyglądał. Miał zaczerwienione oczy, jakby przepełniał go wielki smutek. Franck przyjrzał mu się ukradkiem i utwierdził się w tym przeświadczeniu. Zaciekawiony, jeszcze raz spojrzał w kierunku nieznajomego i stwierdził, że ten nie odrywa on nich wzroku. Co wprawiło go w taki stan? Czy chodzi o wzajemny magnetyzm, jaki od nich emanuje? A może przypomina sobie o swojej byłej partnerce, w której był bardzo zakochany, a która go rzuciła? Franck wyraźnie widział cierpienie mężczyzny, ale każdy musi sam dźwigać swoje brzemię. On sam także miał za sobą bolesne doświadczenia, kiedy to spotkał go zawód miłosny, po którym czuł się odrzucony i całkowicie pozostawiony samemu sobie, skazany na życie w totalnej izolacji. Dobrze wiedział, jak trudno poradzić sobie z samotnością. Miał także świadomość, że im dłużej trwa cierpienie, tym większa radość, gdy znowu dopisze nam szczęście.
Pociąg TGV Thalys został już zapowiedziany i Franck odprowadził Swietłanę do właściwego wagonu. Pocałowali się przed wejściem, przedłużając w ten sposób chwilę rozstania. Pasażerowie wsiadali do pociągu, a pocałunki zakochanych przedłużały się. Konduktor cierpliwie czekał przy drzwiach. Zbliżała się godzina odjazdu. Swietłana wyrwała się wreszcie z uścisku Francka i zostawiła mu swoją różową kurtkę – zgodnie z prognozą pogody miało być gorąco, przy dużej wilgotności powietrza. Poprosiła, by zwrócił jej okrycie po powrocie. Był to swego rodzaju test zaufania. Czy Franck wyjdzie po nią na dworzec? Czy będzie pamiętał, żeby zabrać ze sobą kurtkę? A może zapomni? Czy okaże się, że Franck to poważny mężczyzna, na którym można polegać, czy też kolejny playboy paryski i lekkoduch? Ten prosty test pozwoli szybko postawić wstępną diagnozę.
Franck po raz ostatni szybko się pożegnał i Swietłana zniknęła w pociągu. Zarzucił sobie kurtkę na ramiona i poszedł w kierunku metra. Powierzony mu element stroju traktował z niemal nabożnym szacunkiem.
Kiedy wchodził po schodach, beztroski uśmiech zamarł na jego ustach. Znalazł się twarzą w twarz z formacją militarną. Stanęło przed nim trzech potężnie zbudowanych żołnierzy uzbrojonych w karabiny szturmowe. Różowa kurtka zamotana zawadiacko na ramionach wzbudziła ich podejrzenia! Co ukrywał pod tym gejowskim wdziankiem?
Takie widma nawiedzające dworce Paryża stanowią stały lecz odpychający element krajobrazu miejskiego, ze swoją bronią i zielonkawym ubiorem w sraczkowatym kolorze zwiastującym złe dni, przetaczają się rok po roku w przygnębiającej defiladzie. Z ostentacyjnej dbałości o bezpieczeństwo nie może wyniknąć nic dobrego. Nawet jeżeli takie postępowanie rządu stwarza wśród Francuzów pozory bezpieczeństwa, to wywołuje raczej strach, a nawet pewną odrazę. Bardziej skutecznym rozwiązaniem byłaby dyskretna ochrona, niezauważalna dla obywateli. Taki sposób działania – policjanci w cywilu rozmieszczeni na terenie całego Paryża – nie byłby tak prowokacyjny ani drażniący. Wojsko na ulicach – ta natrętna obstawa, której celem jest stworzenie poczucia bezpieczeństwa mieszkańcom Paryża i turystom – tworzy szpetny wizerunek: oto Francja, która się boi, Francja zepchnięta do defensywy, od 2005 roku na czerwonym poziomie zagrożenia w ramach planu antyterrorystycznego „Vigipirate”! Czy zresztą żołnierz jest w stanie odróżnić terrorystę od zwykłego obywatela? Nie ma wątpliwości, że takie indywiduum może bezkarnie przechadzać się pod czujnym okiem żołnierzy, których jedyną funkcją jest zapewnienie rządowi czystego sumienia.
Powołani w tym celu włóczą się bez celu na kształt poliszynela, sami sfrustrowani swoją rolą. Nie mają jednak wyboru – ci młodzi ludzie nijak nie mogą się sprzeciwić wydanym im rozkazom. Po prostu stosują się do instrukcji, by udać się w to czy tamto miejsce i krążyć tam bez ustanku, najwolniej jak się da, za co pod koniec miesiąca otrzymują marny żołd jako wynagrodzenie za ten nieciekawy spektakl. W świadomości zbiorowej wojsko na ulicach wzmaga tylko poczucie wojny i zagrożenia. To wręcz zaprzeczenie cywilizowanego i spokojnego społeczeństwa.
Franck spędził wieczór w sposób typowy dla zatwardziałego kawalera: niestrawna kolacja z działu dań gotowych odgrzana w mikrofalówce, szybki prysznic, masturbacja, film w hollywoodzkim stylu, a wreszcie niespokojny sen.
Kolejny ranek – nic nowego, ta sama nudna praca. Ale wieczorem z jego twarzy wyczytać można było radość i oczekiwanie. Z kurtką Swietłany zamotaną na ramionach Franck wyczekiwał na peronie. Pociąg właśnie wjechał, tłum oczekujących zaczął się kłębić, każdy usiłował zlokalizować odpowiednią osobę. Franck musiał się przemieścić kilkukrotnie, aby Swietłana mogła go znaleźć. Gdyby pozostał w tym samym zakątku, zasłonięty przez tabun ludzi, nie sposób byłoby go wytropić. Kiedy pojawiła się wreszcie, na jej twarzy widniał szeroki uśmiech, a wyrazu jej oczu mógłby pozazdrościć niejeden mężczyzna. Swietłana rzuciła się w ramiona Francka, spragniona smaku jego ust. Nie kryła radości na jego widok. Ich pocałunek trwał całą wieczność, jakby ta krótka nieobecność wystawiła na próbę ich cierpliwość i wzajemne przywiązanie. Próbę zakończoną powodzeniem. Tego dnia Franck stwierdził, że zupełnie stracili dla siebie głowę; tego dnia, był przekonany, że ich miłość przetrwa znacznie dłużej niż do niepokojącej daty, która majaczyła na horyzoncie; tego dnia nie wiedział, jak bardzo się myli. Uczucie, któremu coraz bardziej ulegał, nie było bezpodstawne: spojrzenie lazurowych oczu Swietłany, bijący z nich blask był bardzo wymowny, podobnie jak promienny uśmiech, delikatne ruchy rąk, które pieściły owal jego twarzy, słodki pocałunek – bez trudu można było z nich wyczytać to, czego dziewczyna nie wyraziła jeszcze słowami. Nie mylił się w interpretacji tego, co widział, ale zapomniał o jednej podstawowej rzeczy: w swojej naiwności założył, że z czasem ich miłość będzie coraz silniejsza. Nie miał żadnych podstaw, aby podejrzewać, że to co ich łączy, za kilka tygodni zostanie tylko wspomnieniem. W tej boskiej chwili nic nie zapowiadało nadciągającej katastrofy…
Kiedy człowiek jest szczęśliwy, zakłada w swej naiwności, że tak już pozostanie. To błąd – nic nie trwa wiecznie: miłość, przyjaźń, praca, a nawet pieniądze – niczego nie można brać za pewnik. Wszystko co dobre szybko się kończy, w życiu piękne są tylko chwile, w każdym sukcesie od początku kryje się ziarno porażki. Po jakimś czasie możemy mieć pewność, że wkrótce nadejdzie coś wręcz przeciwnego – jak na rollercoasterze: raz jesteś na górze, żeby zaraz z krzykiem spaść na sam dół. Zawsze też myślisz, że to co dobre, trwało zbyt krótko. Niestety nie jest też tak, aby po trudnym okresie cierpienia zaraz nadchodziła radość i zaspokojenie. Na ogół trzeba na to długo czekać i bardzo się