Название | Журнал «Лиза» №52/2018 |
---|---|
Автор произведения | Отсутствует |
Жанр | Дом и Семья: прочее |
Серия | Журнал «Лиза» 2018 |
Издательство | Дом и Семья: прочее |
Год выпуска | 2018 |
isbn |
Dyskutowali na temat łodzi niczym dwie nieśmiertelne istoty, którym nie grozi coś tak przyziemnego jak utonięcie. Podczas tej wymiany zdań pan Vaughan przenosił wzrok z ojca na córkę i z powrotem. Zaczął dostrzegać wielką doniosłość problemu łodzi w tej sprawie.
– Mogę ją dla pani naprawić – zaproponował. – Albo kupić nową, jeśli pani zechce.
Helena namyślała się przez krótką chwilę, po czym skinęła głową.
– Dobrze.
Ciotka Eliza, która właśnie weszła do gabinetu, spojrzała na nią surowo. Najwyraźniej coś zostało postanowione. Ale co? W końcu ulitował się nad nią Vaughan.
– Panna Greville zgodziła się, abym kupił jej nową łódź. Uzgodniwszy tę kwestię, możemy przejść do bardziej błahych spraw. Panno Greville, czy uczyni mi pani zaszczyt i zostanie moją żoną?
Tak czy inaczej, przygoda…
– Zgoda. – Helena skinęła głową.
Ciotka Eliza czuła, że cała ta scena urąga powszechnym wyobrażeniom tego, jak powinny wyglądać oświadczyny oraz ich przyjęcie, i już otwierała usta, aby powiedzieć coś bratanicy, lecz Helena odezwała się pierwsza.
– Tak, wiem, „małżeństwo to poważny kontrakt zawierany w majestacie prawa oraz przed Bogiem” – przedrzeźniała ciotkę.
Widywała ludzi zawierających ważne kontrakty. Kierując się tą wiedzą, wyciągnęła rękę, aby uścisnąć panu Vaughanowi dłoń.
Ten ujął jej palce i skłonił się, aby je ucałować, ale w tym momencie Helena poczuła się zdeprymowana.
Jej narzeczony dotrzymał słowa. Zamówiono nową łódź, a starą „tymczasem” naprawiono. Nie minęło wiele czasu, a Helena stała się posiadaczką dwóch łodzi, szopy do ich przechowywania, własnego odcinka rzeki oraz nowego nazwiska. Niedługo potem zmarł jej ojciec. Ciotka Eliza zamieszkała z młodszym bratem w Wallingford. Później wydarzyło się mnóstwo innych rzeczy, Helena Greville poszła w niepamięć i nawet pani Vaughan o niej zapomniała.
Ostatnimi czasy wybierała do pływania raczej swoją starą łódź. Nie oddalała się zanadto. Z prądem czy pod prąd? Nie. Nie szukała przygód. Przepływała zaledwie na drugi brzeg i w zaroślach pozwalała łodzi dryfować.
– Ach, ta mgła! Co powie pan Vaughan? – dobiegł ją znowu głos.
Otworzyła oczy. Powietrze było tak nasycone wodą, że stało się nieprzejrzyste i Helena patrzyła przed siebie przez mgłę, która zebrała się jej w kącikach oczu. Nie widziała świata – ani nieba, ani drzew, nawet szuwary wokół stały się niewidzialne. Kołysała się i podskakiwała na rzece, wciągała w piersi wodę rozpuszczoną w powietrzu i obserwowała, jak opary płyną leniwie niczym dopływ gnany własnym prądem, niczym odrębne rzeki, które znała ze snów. Cały świat zatonął, zostały tylko ona i łódź Heleny Greville. I rzeka, która przetaczała się pod nią niczym żywa istota.
Zamrugała. Łza w oku nabrzmiała, wezbrała, rozciągnęła się, lecz pozostała we własnej, niewidzialnej skórze.
Helena Greville była nieustraszoną dziewczyną. Tata nazywał ją Piratem i naprawdę nim była. Doprowadzała do rozpaczy ciotkę Elizę.
*
– Rzeka ma drugi brzeg – mówiła siostra jej ojca. – Dawno, dawno temu żyła niegrzeczna dziewczynka, która bawiła się za blisko brzegu. Pewnego dnia, kiedy nie patrzyła, z rzeki wyłonił się goblin. Złapał ją za włosy i chociaż wymachiwała ramionami i bryzgała wodą, wciągnął ją do swojego podwodnego królestwa. Jak mi nie wierzysz… – Wierzyła? Teraz już nie wiedziała. – Jak mi nie wierzysz, to posłuchaj. No dalej, zacznij nasłuchiwać. Słyszysz plusk wody?
Helena pokiwała głową. Jak cudownie było o tym wszystkim wiedzieć. Gobliny żyjące w swoim własnym świecie pod dnem rzeki! Cóż za dziwy!
– Wsłuchaj się w odgłosy między pluśnięciami. Słyszysz? Z głębi wypływają maleńkie bąbelki i pękają na powierzchni. Te bąbelki niosą wiadomości od wszystkich zaginionych dzieci. Jeśli masz czuły słuch, usłyszysz wołania dziewczynki, a także wszystkich innych dzieci, które tęsknią za domem i płaczą za mamą i tatą.
Helena nasłuchiwała. Czy usłyszała? Nie mogła sobie przypomnieć, lecz gdyby gobliny zabrały ją pod wodę, tata by po nią przyszedł i zabrał ją z powrotem do domu. To było tak oczywiste, że poczuła nawet lekką pogardę dla ciotki Elizy, która sama się tego nie domyśliła.
Po latach Helena Greville zapomniała o opowieści o goblinach i ich świecie na drugim brzegu rzeki, gdzie panuje śmierć. Lecz Helena Vaughan sobie przypomniała. Przypływała tu codziennie swoją starą łodzią, żeby ją sobie przypominać. Woda uderzała o łódź leniwie i na wpół rytmicznie, rzeka ssała i lizała drewniane burty. Helena wsłuchiwała się w te dźwięki i w ciszę, która je oddzielała. Nietrudno było usłyszeć zaginione dzieci. Słyszała je bardzo wyraźnie.
– Pani Vaughan! Zziębnie pani na śmierć! Proszę wrócić do domu!
Woda chlupotała o burty, łódź unosiła się i opadała, a cichutki głosik wołał bez chwili przerwy – wołał swoich rodziców z głębin goblinowego świata.
– Już dobrze! – wyszeptała pobielałymi wargami. Napięła skostniałe mięśnie i przygotowała drżące kończyny, aby wstać. – Mamusia już idzie!
Wychyliła się, a kiedy łódź się zakołysała, łza, która formowała się w kąciku oka, stoczyła się i połączyła z wodą. Zanim Helena zdążyła się mocniej przechylić, aby podążyć za swoją łzą, jakaś siła wyrównała łódź i Helena wpadła z powrotem do środka. Podniosła wzrok i zobaczyła niewyraźną, szarą postać pochyloną nad łodzią i ściskającą w ręce knagę. Potem postać wyprostowała się we mgle i wydłużyła w sylwetkę mężczyzny stojącego w płaskodennej łodzi. Uniósł ręce, jakby odpychał się drągiem od dna rzeki, i w tym momencie Helena poczuła silne przyciąganie. Prędkość, z jaką się poruszała, dziwnie nie przystawała do lekkich ruchów ciemnej sylwetki. Rzeka zwolniła uchwyt i Helena dopłynęła do brzegu ze zdumiewającą szybkością.
Ostatnie pociągnięcie i z mgły wyłonił się szary zarys pomostu, na którym czekała ich zarządczyni, pani Clare, z ogrodnikiem. Ogrodnik, sięgnąwszy po linę, przycumował łódź. Helena wstała i z pomocą pani Clare wyszła na brzeg.
– Ależ przemarzła pani na kość! Co też w panią wstąpiło, kochana?
Helena odwróciła się z powrotem do rzeki.
– Odpłynął…
– Kto taki?
– Przewoźnik… Przyholował mnie do brzegu.
Pani Clare popatrzyła skonsternowana na jej oszołomioną twarz.
– Widziałeś kogoś? – spytała półgłosem ogrodnika.
Mężczyzna pokręcił głową.
– Chyba że… Myślisz, że to mógł być Cichy?
Zarządczyni zmarszczyła czoło i też pokręciła głową.
– A przestańże kłaść jej do głowy te bajki. Jakby za mało jej było zmartwień!
Helena zadygotała. Pani Clare zdjęła z ramion swój płaszcz i owinęła ją nim.
– Ależ napędziła nam pani strachu – zbeształa ją. – Chodźmy do domu.
Chwyciła ją mocno za jedną rękę, a ogrodnik za drugą i bez zatrzymywania