Журнал «Лиза» №52/2018. Отсутствует

Читать онлайн.
Название Журнал «Лиза» №52/2018
Автор произведения Отсутствует
Жанр Дом и Семья: прочее
Серия Журнал «Лиза» 2018
Издательство Дом и Семья: прочее
Год выпуска 2018
isbn



Скачать книгу

na wierzchu przeobraziła się w człowieka, choć nader brudnego i obdartego. Dźwignął się niezgrabnie na nogi, odczekał, aby się upewnić, że Frederick Heavins sobie poszedł, i również ruszył w drogę. W kierunku rzeki.

      *

      Kiedy Owen Albright szedł z biegiem rzeki w stronę swojego okazałego i komfortowego domu, który kupił w Kelmscott po powrocie ze swych owocnych zamorskich wojaży, wcale nie czuł zimna. Zwykle wracając z gospody Pod Łabędziem, oddawał się ubolewaniom – że tak dotkliwie bolą go stawy, że za dużo wypił, że wszystko, co w życiu najlepsze, już minęło i teraz czekają go tylko smutki i boleści, powolny uwiąd do czasu, aż w końcu spocznie w grobie. Lecz ujrzawszy tego wieczoru jeden cud, widział je teraz wszędzie: ciemne, nocne niebo, które tysiące razy ignorował, rozciągało się nad jego głową przestworem nieskończonej tajemnicy. Zatrzymał się i podniósłszy głowę, zachwycał się tym dziwem. Rzeka pluskała i dzwoniła niczym srebro na szkle; dźwięk wlewał mu się do uszu, odbijał się echem w zakątkach jego umysłu, o których nie miał dotąd pojęcia. Spuścił wzrok na wodę i po raz pierwszy w życiu zauważył – naprawdę zauważył – że pod bezksiężycowym niebem rzeka świeci własnym, żywym blaskiem. Światłem, które jest ciemnością; ciemnością, która jest również światłem.

      Uprzytomnił sobie wtenczas kilka rzeczy, rzeczy, które zawsze wiedział, lecz które tkwiły zagrzebane pod skorupą dni jego żywota. Że tęskni za ojcem, który umarł sześćdziesiąt lat temu, kiedy Owen był małym chłopcem. Że spotkało go w życiu dużo szczęścia i powinien być za to wdzięczny losowi. Że kobieta, która czeka na niego w domu i dzieli z nim łóżko, jest dobrą i miłującą duszą. Co więcej, kolana nie bolą go tak bardzo jak zwykle i pierś jakby rośnie i przypomina mu, jak to jest być młodym.

      Jeszcze się w progu nie rozebrał, a już potrząsał panią Connor za ramię.

      – Nawet nie myśl o tym, o czym myślisz – burknęła. – I nie wnoś tyle zimna ze sobą.

      – Słuchaj! – powiedział. – Tylko posłuchaj!

      I z jego ust popłynęły potoki opowieści o dziewczynce i nieznajomym, martwych i żywych.

      – Coś ty pił? – dopytywała się pani Connor.

      – Prawie nic.

      Więc opowiedział wszystko jeszcze raz od początku, ponieważ pani Connor najwyraźniej nie pojęła doniosłości tych wydarzeń.

      Podniosła się na łokciach, żeby go lepiej widzieć. To był człowiek, dla którego pracowała trzydzieści lat, a przez dwadzieścia dziewięć dzieliła z nim łóżko. Stał w ubraniu i wyrzucał z siebie lawinę słów, z której nie mogła nic wyrozumieć. Skończył mówić i stał dalej jakby zaczarowany.

      Wstała, żeby pomóc mu się rozebrać. Zdarzało mu się upić tak, że nie był w stanie rozpiąć sobie guzików. Ale tym razem się nie zataczał, nawet się o nią nie podpierał dla równowagi, a kiedy rozpięła mu spodnie, stwierdziła, że jest tak pełen wigoru, jak żaden pijak by nie potrafił.

      – Widzicie go – burknęła prawie z przyganą.

      A Owen objął ją wpół i pocałował tak, jak nie całowali się od czasów, gdy byli świeżo upieczoną parą. Kotłowali się i przewracali na łóżku, a kiedy skończyli, zamiast odwrócić się na bok i zasnąć, Owen Albright przytrzymał ją w ramionach i pocałował we włosy.

      – Wyjdź za mnie, pani Connor.

      Wybuchła śmiechem.

      – Co też w ciebie wstąpiło, panie Albright?

      Pocałował ją w policzek, a ona poczuła, jak uśmiecha się w czasie pocałunku.

      Już prawie zasypiała, kiedy znów się odezwał:

      – Widziałem to na własne oczy. To ja trzymałem świecę. To dziecko było martwe. A potem ożyło.

      Pani Connor czuła jego oddech. Nie był pijany. Może obłąkany.

      Potem zasnęli.

      *

      Jonathan czekał w ubraniu, aż Pod Łabędziem wszystko umilkło. Wyszedł z izby na górze i zszedł na dół zewnętrznymi schodami. Był za cienko ubrany na tę pogodę, ale nie zważał na to. Rozgrzewała go historia, którą nosił w sercu. Ruszył w przeciwnym kierunku niż Owen Albright, w górę rzeki, pod prąd; głowę przepełniały mu różne myśli. Musiał opowiedzieć je wszystkie osobie, która z pewnością chciałaby usłyszeć o tym, co się stało.

      Po przybyciu na plebanię w Buscot zapukał głośno do drzwi, a ponieważ nikt nie odpowiedział, zapukał znowu, a potem znowu, aż w końcu walił bez ustanku, nie bacząc na późną godzinę.

      W końcu drzwi się otworzyły.

      – Do pastora! – wybuchł. – Muszę rozmawiać z pastorem!

      – Ależ, Jonathanie – powiedział człowiek, który mu otworzył. Miał na sobie koszulę nocną i szlafmycę i przecierał oczy. – To ja. – Zdjął czapkę i pokazał zmierzwioną czuprynę siwiejących włosów.

      – Ach, tak, teraz pastora poznaję.

      – Przyszedłeś, żeby mnie wezwać, Jonathanie? Czy ktoś umiera? Chodzi o twego ojca?

      – Nie!

      Chłopak gorąco pragnął mu wyjaśnić, że powód, który go tu przywiódł, jest wręcz odwrotny, lecz w pośpiechu plątał mu się język i jedyne, co pastor zdołał zrozumieć z nawałnicy jego słów, to tyle, że nikt nie umarł.

      – Nie możesz bez powodu wyrywać ludzi ze snu, Jonathanie – przerwał mu zaspanym głosem. – Nie powinieneś się włóczyć po dworze w taką zimną noc. Powinieneś być już w łóżku. Wracaj do domu i idź spać.

      – Ale, ojcze, historia się powtórzyła! Tak samo jak z Jezusem!

      Pastor zauważył, że jego młody gość jest blady jak ściana i przemarzł na kość. Ze skośnych oczu płynęły łzy, które zamarzały na policzkach, lecz twarz chłopaka promieniała z radości, a język, który prawie nie mieścił się w ustach i często przeszkadzał mu w mówieniu, wysunął się na dolną wargę. Wtedy duchowny przypomniał sobie, że mimo całej swej dobroduszności Jonathan nie umie sam o siebie zadbać i wymaga opieki. Otworzył drzwi na oścież i wpuścił go do środka.

      Zagrzał w kuchni mleko w garnuszku i postawił je przed gościem razem z chlebem. Jonathan zjadł, wypił mleko – żaden cud nie mógł mu przeszkodzić w tej czynności – po czym opowiedział całą historię od początku. O dziecku, które umarło i powróciło do życia.

      Pastor słuchał. Zadał kilka pytań.

      – Czy kiedy postanowiłeś tu przyjść, leżałeś w łóżku i spałeś…? Nie? Czy to pan Albright albo twój ojciec opowiedzieli dzisiaj w gospodzie historię o tej dziewczynce?

      Gdy się upewnił, że historia ta – niezwykła i nieprawdopodobna w formie opowiedzianej przez Jonathana – nie przyśniła mu się i nie wyszła z ust podpitego bajarza, lecz zdarzyła się naprawdę, pokiwał głową.

      – To znaczy, że ta dziewczynka wcale nie umarła, tylko ludziom się tak zdawało.

      Jonathan zapalczywie pokręcił głową.

      – Ja ją złapałem. Trzymałem ją na rękach. Dotknąłem jej oka. – Udał, że łapie ciężki przedmiot, że go trzyma, a potem dotyka delikatnie opuszką palca.

      – Czasem ktoś może się wydawać martwy po okropnym wypadku. Zdarza się, że człowiek wygląda jak nieżywy, a tak naprawdę tylko… jakby śpi.

      – Jak śpiąca królewna?