Syn nieskończoności. Adam Silvera

Читать онлайн.
Название Syn nieskończoności
Автор произведения Adam Silvera
Жанр Книги для детей: прочее
Серия
Издательство Книги для детей: прочее
Год выпуска 0
isbn 9788366570207



Скачать книгу

postaci wyłaniają się z cienia i w blasku księżyca na ich kamizelkach przeciwblaskowych błyszczy symbol Iskier, niczym konstelacja, która stała się inspiracją dla nazwy ich organizacji.

      – Maribelle i Atlas! – krzyczy Brighton, wyrzucając pięść w powietrze.

      Co zrobiła ta kobieta, że gonią ją dwie Iskry? Kiedy jej ręka znowu zajmuje się białym ogniem, mam okazję przyjrzeć się jej oczom. W jej tęczówkach nie pływają ciała niebieskie, jak u niebiańskich. Są ciemne, nie licząc płonącego na pomarańczowo pierścienia. To zaćmienie – znak widma. Teraz już wiem, dlaczego jest ścigana przez Iskry. Nie zawsze zgadzam się z brutalnymi metodami tych samozwańczych strażników, ale to chyba jedyna garstka bohaterów dość odważnych, by przyznać, że widma należy powstrzymać, zanim doprowadzą do zagłady świata. Mam nadzieję, że wszystkie widma trafią za kratki za swoje okropne zbrodnie: kradzież niebiańskiej krwi tylko po to, by zyskać moc, z którą się nie urodzili. Zwyczajny ogień jest już wystarczająco straszny, lepiej, żeby nie było nas w pobliżu, gdy to widmo zapłonie ogniem feniksa. Już mam odciągnąć Brightona, ale dręczy mnie błysk w jego oku. Akurat my bardzo dobrze wiemy, jak ryzykowne jest spożywanie krwi stworzenia.

      Widma ryzykują życiem, żeby zyskać moc, a ja modlę się, żeby mój brat nigdy nie pomylił tej tragedii z cudem.

      2

      BOHATEROWIE

      EMIL

      Widmo wypuszcza strumień białego światła, płomienie rozchodzą się na kształt skrzydeł i skrzeczą jak feniks.

      – Stary, ona jest widmem – stwierdza Brighton.

      – Pewnie wzięła moc od aureoli albo…

      Nie kończę, bo Maribelle Lucero z gracją umyka przed płomieniem i leci prosto na widmo. Maribelle jest młoda; strzelam, że w naszym wieku, chociaż Brighton pewnie mógłby podać nie tylko jej datę urodzin, ale też ulubiony kolor. Dziewczyna ma jasnobrązową skórę i ciemne włosy splecione w warkocze, które chłoszczą powietrze jak sznury, gdy wpada na widmo, wyprowadzając cios prawą ręką. Jasnowłosą czuprynę Atlasa Haasa rozwiewa wiatr, gdy chłopak unosi się nad namiotami, starając się z całych sił zapanować nad ogniem za pomocą wiatru wzniecanego przez swoje dłonie. Nic z tego. Płomienie rozprzestrzeniają się w kierunku bloku z jednej strony i podupadłego baru z drugiej; lokatorzy i klienci szybko uciekają z obu przybytków.

      Serce bije mi jak oszalałe – wynośmy się stąd, wynośmy się stąd, wynośmy się stąd.

      – Bright, musimy spadać.

      – To spadaj.

      Jestem o włos od tego, by złapać jego kamerę i rzucić nią jak piłką, kiedy nagle bar eksploduje z ogłuszającym hukiem. Fala uderzeniowa uderza w nieprzygotowanego Atlasa i rzuca nim w zaparkowany nieopodal motocykl. Gdy z nieba zaczyna spadać deszcz cegieł, chowamy się pod markizą małego sklepu. Fale ciepła przywodzą mi na myśl pieczenie kruchego ciasta z owocami w maleńkiej kuchni abuelity, tylko że tutaj jest tysiąc razy gorzej.

      Maribelle pędzi do Atlasa z pomocą, a widmo znowu strzela ognistym pociskiem.

      – Maribelle, uważaj! – woła Brighton.

      Dziewczyna odwraca się, lecz ogień wbija ją w drzwi samochodu z obezwładniającą mocą, jakby cisnął nią ktoś obdarzony żelazną siłą.

      – Nie! – rzuca Brighton, wciągając gwałtownie powietrze.

      Większość klientów i mieszkańców zdążyła się już zmyć, niczym geniusze, którzy zdali testy z surwiwalu na piątki z plusem. Niska kobieta z gwiazdami w oczach wyrywa hydrant przeciwpożarowy i kieruje strumień wody na pożogę, lecz to zadanie zaczyna ją przerastać. Tłum ją dopinguje. Kilka kroków dalej jakiś blady chłopak z jasnymi włosami filmuje wszystko telefonem z żółtym wilkiem na obudowie. Nie wydaje się w ogóle wystraszony. Pewnie nie pierwszy raz ogląda taką bitwę, ale też patrzy na wszystko z szeroko otwartymi z zachwytu oczami, jak Brighton, który ekscytuje się nagrywaniem.

      Atlas z trudem się podnosi. Widmo zgięło się wpół, bierze kilka głębokich wdechów, po czym posyła kolejny ognisty pocisk, tym razem wyraźnie słabszy. Wyciąga rękę, żeby zaatakować, lecz powstrzymuje je klejnot-granat z cytrynu wielkości mojej pięści, który toczy się w jego kierunku. Granat rozpryskuje się na grube kawałki, fale energii elektrycznej uderzają w widmo. Dziewczyna upada i wije się z bólu.

      Chyba zaraz zwymiotuję, może nawet zsikam się w majty. Oglądanie takich ataków w internecie to jedno, ale bycie naocznym świadkiem to zupełnie inne przeżycie. Maribelle jest spocona, zbliża się do Atlasa, kulejąc. Przyciska dłoń do centralnej części swojej kamizelki, która chyba przejęła większość siły pocisku.

      – Takie coś to ja rozumiem! – krzyczy Brighton, jak zawsze, gdy dobrze zda egzamin albo zwycięży w grze. Pędzi do Maribelle i Atlasa.

      Kręci mi się w głowie i zamieram na kilka sekund, które wloką się jak minuty, po czym w końcu ruszam za bratem. Staram się ignorować wrzaski widma, ale mimowolnie zaczynam myśleć o tym, jak wyglądało jej dotychczasowe życie, zanim doprowadziło ją w to miejsce. Szybko się otrząsam z tych myśli. Na ulicy rozlegają się syreny, zaczynają się zjeżdżać karetki i wozy strażackie, a metaliczno-złote wozy pancerne egzekutorów blokują wjazd na przecznicę. Biegnę do Brightona, plecami odwrócony do zniszczonego baru, który wciąż trawi biało-pomarańczowy ogień, tworząc na ulicy rozciągnięte, przerażające cienie.

      Brighton klęczy przy Maribelle i Atlasie, którzy próbują złapać oddech.

      – Byliście niesamowici – mówi, cały czas filmując. – Jestem waszym wielkim fanem.

      Dziewczyna nie zwraca na niego najmniejszej uwagi. Spina się, gdy z wozów wysiadają egzekutorzy.

      – Musimy uciekać – mówi Atlas.

      – Mogłabym rzucać śnieżkami, a te sukinsyny i tak oskarżyłyby mnie o urządzenie jatki na ulicy – rzuca Maribelle.

      Brighton już przyszykował telefon.

      – Mogę szybko zrobić sobie z wami zdjęcie?

      – Bright, chłopie, weź daj im spokój – mówię.

      – Dobra, dobra.

      Czterech egzekutorów woła do wszystkich, że mają się nie ruszać, po czym zbliżają się z różdżkami w rękach. Nie ruszam się nawet o milimetr. Co prawda nierzadko zdarza się, że egzekutorami zostają niebiańscy, jednak większość nie posiada własnej mocy, więc są szkoleni do strzelania czarami przy najmniejszych oznakach zagrożenia.

      – Nie ruszaj się – mówię do Brightona.

      Patrzę na tych wszystkich egzekutorów, żałując, że sam nie mam brązowego hełmu i kamizelki przeciwblaskowej w kolorze morskiej zieleni. Zaczynam szybciej oddychać, nogi mi drżą i jestem przerażony myślą, że egzekutorzy mogliby to uznać za przejaw mocy, której nie posiadam.

      Na środku ulicy egzekutorka celuje różdżką w widmo, podczas gdy inna zakłada jej rękawice i kajdany, które mają uniemożliwić korzystanie z mocy.

      Atlas jest odwrócony plecami do funkcjonariuszy i porozumiewa się bezgłośnie z Maribelle, przez co robię się nerwowy. Dziewczyna bierze głęboki wdech i kiwa głową, a jej oczy płoną jak komety, podczas gdy te Atlasa wirują niczym miliardy gwiazd pochwycone przez czarną dziurę. Atlas przetacza się na bok, a Maribelle wzbija w powietrze. Podmuch wiatru posyła mnie i Brightona na samochód, dokoła eksploduje czar, głośny niczym fajerwerki. Sprawdzam, czy bratu nic się nie stało, a potem obserwuję akcję spod auta. Egzekutorów zmiata z nóg, różdżki wypadają im z rąk. Silny wiatr podnosi Atlasa, a potem chłopak chwyta Maribelle w powietrzu. Przelatują nad budynkiem mieszkalnym i po chwili znajdują się już poza zasięgiem czarów.

      – Emil,