Miłość czyni dobrym. Katarzyna Bonda

Читать онлайн.
Название Miłość czyni dobrym
Автор произведения Katarzyna Bonda
Жанр Классические детективы
Серия Wiara, Nadzieja, Miłość
Издательство Классические детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-287-1553-0



Скачать книгу

Co ty mówisz? Nie chcę już uciekać. Jestem na to za stara.

      Umilkła na moment, bo uświadomiła sobie, że kochanka nie będzie miała takich obaw. Kiedyś sama była gotowa iść za Danielem na kraj świata, ale teraz pragnęła już tylko spokoju. Przez chwilę sądziła, że go osiągnęli. Daniel był jednak nienasycony. Chciał zarabiać więcej i więcej. Jeździł, wciąż rozkręcał nowe interesy, choć ona starała się go przekonać, że wystarczy im to, co mają. A potem stracili wszystko. Tylko dlatego, że mąż nie umiał się zatrzymać.

      – To, co jesteś teraz winien, to jakieś kuriozum, ale musimy wszystko zwrócić. Jak? Przecież nigdy nie zarobię takiej sumy, żeby znów móc patrzeć ludziom prosto w oczy.

      – Musisz tam zaglądać?

      – Inaczej nie potrafię. – Emilia poddała się. – Co zrobię, jeśli dzieciom coś się stanie? Albo tobie? Oni nie żartowali. Ja wczoraj wszystko rozumiałam, co mówił ten z pióropuszem. Myślałam, że to, co teraz przeżywamy, jest dnem dna, a okazuje się, że to tylko wierzchołek.

      – Nie bądź małostkowa.

      – Co ty narobiłeś, Danielu? Powiedz mi prawdę – błagała.

      – Przestań się nad sobą użalać. Powiedziałem, że sprawą się zajmę. – Odsunął się od niej i zasiadł do kolejnej wuzetki, choć wychodziły mu już uszami. – Mniam, mniam – rozpromienił się. – Lepsze niż z Fragoli.

      Emilia nie mogła uwierzyć, że po tym wszystkim Daniel jest w stanie jeść, żartować i skupiać się na wypiekach. Postarała się wziąć w garść.

      – Krystian mówił prawdę: nawet jeśli Lucjan sprze­da wszystkie domy, nie starczy na zaspokojenie wierzycieli. Nie stać nas nawet na to mieszkanie, które rodzice mieli w Biłgoraju. Boimy się. I jeszcze ten facet. Czego chciał?

      – To on wpłacił kaucję – odparł Daniel z ustami pełnymi bitej śmietany. – Teraz rozumiesz, że twoje trzysta tysięcy poleciało prosto w błoto? Te patałachy w togach nie zrobiły nic, to VAL mnie wyciągnął. Rękoma Rolla, oczywiście. Tego skurwysyna.

      Emilia patrzyła na męża w niemym przerażeniu.

      – VAL? Kolejny dłużnik? Ile jesteś mu winien? To jeden z tamtych, prawda? Co za to chce?

      – Skoro nie umiesz wycyganić prostej gwarancji od Śpiewaka, nie interesuj się.

      – Chciał, żebym z nim sypiała! – wykrzyczała w złości.

      – Wielkie mi poświęcenie! – Daniel zerwał się z sofy, aż filiżanki zawirowały na spodkach. – Znalazła się dziewica niepokalana. Przynajmniej miałabyś trochę rozrywki pod moją nieobecność.

      – Podobno sprzedałeś mnie za jeden lewy czek.

      – Jesteś nudna – fuknął śmiertelnie obrażony. – Powiedziałem, że pieniądze przywiozę. Załatw tylko z ojcem, żeby dogadał się z Dzikiem. Przez twoją durną uczciwość i wątpliwą dumę straciłem lotnisko, fundusze, samochody i biżuterię. Domów za marne grosze oddać nie pozwolę. I nie mieszaj się więcej. Nie przeszkadzaj mi, a wszystko będzie po staremu.

      A potem wsiadł do mercedesa i pojechał odkupić od jubilera swoje zegarki.

      Ciężar złotego, wysadzanego pięćset dziewięcioma diamentami breitlinga na przegubie nastroił Daniela o wiele pozytywniej do świata. Wprawdzie Lubecki początkowo nie chciał przyjąć czeku, ale kiedy Skalski wypisał mu dwa, a na każdym z nich okrągłą kwotę pięciuset tysięcy dolarów, jubiler złamał się i wydał wszystkie, które niecałe cztery lata temu Daniel polecił mu odkupić na przetargu zleconym przez prokuratora; rzecz jasna dyskretnie. W teczce na siedzeniu pasażera leżały więc teraz opakowane w satynowe pudełka: cartier (98 brylantów), breguet 3581 (208 brylantów), blancpain air command i girard-perregaux w różowym złocie. Jakie to wszystko jest proste, uśmiechał się do siebie w lusterku Skalski.

      Jubiler znał jego sprawę. Wszyscy w kraju ją znali. Lubecki dzwonił więc do banku, potwierdzał, umawiał się z ekspertami, a w końcu poddał się presji absurdalnej liczby zer na czeku. Kiedy wkładał bezwartościowy papier do sejfu, ślinił się, jakby macał dzierlatkę, o której marzył w podstawówce. Daniel zakładał, że przynajmniej z jednym awanturnikiem będzie miał spokój przez najbliższy tydzień. Potem i tak planował czmychnąć z kraju. Teraz trzeba coś zjeść. Na samych wuzetkach daleko się nie zajedzie. Zatrzymał samochód przed Kardamonem i zszedł po schodkach na najlepsze przegrzebki w Lublinie. Przy zupie z raków miał już plan działania. Trzeba było tylko dać ogłoszenie, najlepiej online, bo każdy dzień ma znaczenie. Dlaczego nie zacząć zmieniać swojego życia już teraz?

      Asystentki przesłuchiwał w zamkniętym studiu na tyłach Kardamonu, ale po siódmej pulchnej księgowej lub, dla odmiany, klientce jednego chirurga plastycznego – miał dość. I też wychodziło drogo. Płacić oczywiście nie zamierzał, choć tego właściciel restauracji wiedzieć nie mógł. Widział zegarek Daniela, jego nabłyszczaną marynarkę i sygnet z herbem na palcu. Kilka razy wychodził zapalić, by obejrzeć z każdej strony najnowszego mercedesa – jak dotąd Kondratowicz w Lublinie sprzedał tylko trzy takie modele. Kiedy Daniel zagaił restauratora, ten zwierzył mu się, że zastanawia się nad podobnym zakupem, ale obaj wiedzieli, że to za duży wydatek dla drobnego ciułacza. Daniel wyżarł po kolei wszystko z karty – nie miał przecież pewności, kiedy wróci do domu i co zastanie. Spróbował sorbetu z borowików, ale akurat to danie nie przypadło mu do gustu. Zapadał już zmrok, a żadna z kandydatek, choć niektóre gruntownie wykształcone i mające złote referencje, nie pasowała do jego wytycznych. Uznał, że czas się zbierać. Składał serwety i rozmyślał, jak by tu się wymknąć po angielsku, gdy kelner przyszedł mu z pomocą, anonsując ostatnią chętną. Daniel był tak obżarty, że nie zmieściłby i miętowego opłatka.

      – Proszę przyjść jutro – rzekł, udając irytację, bardziej na potrzeby właściciela lokalu niż do kobiety.

      – O której pan zaczyna? – przymilał się restaurator, podsuwając mu jednocześnie bajoński rachunek. – Zarezerwujemy salę.

      – W samo południe – odparł Daniel i podał wizytówkę White Horse Trust Liberia LTD, która jakimś cudem uchowała się w neseserze przed lepkimi łapami ścigającego go od lat prokuratora. – Wygodniej mi będzie zapłacić za całość. Może pan przygotować fakturę? Tylko proszę wpisać cały numer i jeśli to możliwe, proszę o dokument w języku angielskim.

      – Oczywiście. – Szef dygnął karnie i dał znak olbrzymiemu kelnerowi, który wciąż blokował korytarzyk przed spóźnioną kandydatką.

      – Pan prezes na dzisiaj skończył – pouczył ją z wyższością. – Chyba że coś podać? Jesteśmy czynni jeszcze dwie godziny, ale kuchnia zaraz się zamyka. Mamy doskonałe wina.

      – Nie jestem głodna – odparła dziewczyna. – Ale może pan spyta prezesa, czy nie przesłuchałby mnie jeszcze dziś? Nie wiem, jakie będę miała plany na najbliższe dni.

      – Nic nie poradzę.

      – Trzy minuty, obiecuję.

      Daniel wiedział, że jutro go tutaj nie będzie. Odchrząknął.

      – Mirek, poproś panią. I przygotuj mi płaszcz. Dziękuję.

      Kiedy Natasza weszła, na dłuższą chwilę zapadła cisza. Wszechświat zawęził się tylko do ich nieufnych spojrzeń. Dziewczyna odzyskała rezon pierwsza.

      – Szukam sekretarki. Prezencja, języki, doświadczenie w finansach – odczytała treść ogłoszenia w najnowszym iPhonie.

      Daniel pomyślał, że musi pochodzić z zamożnej rodziny. Nawet on nie miał jeszcze tego modelu.

      –