Название | Zabójczy kusiciel (t.4) |
---|---|
Автор произведения | Kristen Ashley |
Жанр | Остросюжетные любовные романы |
Серия | Rock Chick |
Издательство | Остросюжетные любовные романы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-287-1504-2 |
No nie wierzę.
– Ja cię proszę, żebyś zrobił coś miłego dla jednego chłopaka, a ty… ty mnie prosisz… Nie wierzę.
– Może powiem coś, co ci pomoże zrozumieć. Nauczyłem się, że nie robisz nic za nic, i oto właśnie robisz interes życia. Pragnę cię. Chcę cię spróbować. Chcę ciebie. Chcę, żebyś ze mną doszła, i chcę słyszeć, jak wtedy jęczysz moje imię, żebym wiedział, że to ja cię doprowadziłem na szczyt rozkoszy. Jeśli się nie zgadzasz, nie porozmawiam z Roamem.
Spojrzałam na niego wkurzona.
– Zaczynam właśnie myśleć, że jesteś draniem – warknęłam.
– Pogódź się z tym.
Nie odzywałam się, walcząc ze sobą, żeby nie wydrapać mu oczu albo nie kopnąć w jaja.
– Jules, przecież ty też tego chcesz – dodał i chociaż to była prawda, wkurzył mnie jeszcze bardziej.
– Dobra, już – warknęłam. – Jutro wieczorem.
Boże, jak ja się poświęcam dla tych chłopaków.
Przekręcił mnie znowu, przyciskając do łóżka. Spojrzałam na niego.
– Rozmowa skończona? – spytałam z irytacją.
– Tak – odparł, ale widziałam, że się uśmiecha.
Nikły uśmiech, ale pełen satysfakcji.
– Super, to teraz spadaj.
– Za chwilę. – Przysunął do mnie twarz.
– Nie. Już – zażądałam.
– Dopiero, gdy wezmę swoją zaliczkę.
– Crowe! – warknęłam, a on mnie pocałował.
Próbowałam go odepchnąć, próbowałam odsunąć się sama, ale teraz był na mnie, wciskał mnie w łóżko i językiem próbował zmusić mnie do rozchylenia ust. Opierałam się, wykręcałam głowę, ale nie dawał za wygraną. Sunął dłońmi po moim ciele, w końcu podniósł głowę.
– Do jutra – powiedziałam.
Nie odezwał się, tylko patrzył na mnie z tą seksowną łagodnością. A potem wsunął mi rękę pod bluzkę, przejechał po moim brzuchu. Zesztywniałam, poczułam dreszcz; ciepło jego ręki było bardzo przyjemne, ale nadal się opierałam.
Znowu pochylił głowę i jego usta znowu znalazły moje, i w tej samej chwili ujął w dłoń moją pierś.
Krzyknęłam cicho, on wsunął mi język do ust. Rozpłynęłam się w jednej chwili, poczułam dreszcze na całym ciele, a Vance’owi udało się wziąć zaliczkę.
Rozdział szósty
Superbohaterowie
Obsypał pocałunkami moje usta, potem pocałował mnie w czoło i tyle go widzieli. Leżałam przez chwilę w łóżku, odzyskując przytomność.
A potem zaczęłam się zastanawiać, jak, do ciężkiej cholery, wykaraskam się z jutrzejszego wieczoru. Nie mogłam przespać się z Vance’em. Dlatego, że dowiedziałby się, że jestem dziewicą, i dlatego, że zorientuje się, że w ogóle nie umiem tego robić (co wynikało z faktu, że przecież byłam dziewicą). A on na pewno był w tym dobry. Znałam kilka kobiet, które wiedziały z autopsji, że jest w tym dobry. A co, jeśli ja nie będę w tym dobra?
Doszłam do wniosku, że zastanowię się nad tym później. Znacznie później. Jak już będę lecieć do Nikaragui, znikając z radaru Crowe’a.
Zeszłam na dół, potykając się o Boo, który myślał, że właśnie szykujemy się do spania. Włożyłam czekoladowobrązowy golf, tak ciemny, że prawie czarny, pasujące spodnie, do tego brązowy pasek i buty. Buty miały płaski obcas, były wygodne i można było w nich biegać. Ale najlepsze w nich było to, że nadal wyglądały zabójczo (prawda jest taka: nie możesz być zajebistą twardzielką bez zajebistych butów). Związałam włosy w kucyk i byłam gotowa do wyjścia.
Wtedy zgasiłam światło i zaczekałam. Na wypadek, gdyby Vance obserwował dom i chciał iść za mną. Gdy uznałam, że dał sobie spokój (jeśli w ogóle nadal tu był), wzięłam broń, wsiadłam do Hazel i ruszyłam w noc.
***
Mój plan był prosty. Narobić kłopotów dilerom i ich dostawcom, sprzedającym dragi tam, gdzie kręciły się dzieciaki na gigancie. Chciałam, żeby dilerzy w końcu się poddali i przenieśli w inne miejsca. Gdyby dzieciaki przeniosły się za dilerami, musiałabym przejąć nowy teren.
Nie rzucałam się na wszystkich dilerów w Denver, próbując wysadzić ich z biznesu. Chciałam tylko, żeby zostawili moje dzieci w spokoju. Miałam świadomość, że jeżdżenie Hazel jest głupie, i zastanawiałam się nad naruszeniem „funduszy czynszowych”, których Nick nigdy nie dotknął, i kupieniem czegoś mniej rzucającego się w oczy niż czerwone camaro rocznik ’83. Tylko wiecznie brakowało mi czasu.
Jechałam, sprawdzając co chwilę, czy nikt mnie nie śledzi. Wyglądało na to, że nie.
Panował spokój. Trochę dzieci kręciło się po ulicach. Żadnych dilerów. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie pojechać do baru, w którym widziałam Dariusa poprzedniej nocy, albo po prostu odpuścić, wrócić do domu i trochę się w końcu kimnąć. I wtedy ich zobaczyłam. Martin i Curtis, z King’s. Bracia, czternaście i dwanaście lat. Przyszli do azylu miesiąc po śmierci Parka i wiedziałam, że to dlatego, ponieważ słyszeli o mnie (dzięki Sniffowi słyszeli już o mnie wszyscy).
Przydzielono ich do mnie, więc z nimi pracowałam. Na razie nie mówili dużo o sobie i nie nocowali w King’s, ale liczyłam, że wkrótce nastąpi jakiś przełom. Teraz biegli alejką, a potem 15 Street. Ścigało ich dwóch dilerów. Znałam ich. To już nie płotki, to znacznie grubsze ryby.
Serce zaczęło mi walić i ruszyłam za nimi. Chłopaki wpadły w kolejną alejkę, dilerzy za nimi.
Jeśli wjadę tam Hazel, zobaczą mnie. Nie byłam pewna, czy to dobrze, a musiałam podjąć szybką decyzję.
Zaparkowałam przy ulicy; gaz łzawiący miałam w kieszeni, paralizator i glocka na siedzeniu obok. Złapałam broń, wysiadłam i zostawiłam samochód niezamknięty. Wbiegłam do alejki, mając nadzieję, że nie nasikam ze strachu w spodnie.
Gdy do nich dotarłam, Martin, starszy z braci, mocował się z dilerem, ale przegrywał. Drugi diler przygwoździł Curtisa do ściany. Kurwa. Wycelowałam glocka w tego, który trzymał Curtisa.
– Odsuń się.
Odwrócił szybko głowę, drugi diler założył Martinowi chwyt na szyję i odwrócił go gwałtownie, tak żeby mnie widzieć.
W normalnym życiu nazywali się Clarence i Jermaine, ulicznych ksywek nie znałam. Clarence trzymał Martina, Jermaine – Curtisa.
Celowałam w Jermaine’a i poszczułam na niego moją wewnętrzną wkurwioną matkę.
– Odsuń się – powtórzyłam cicho.
– O kurwa! – zaśmiał się Jermaine. – Law!
Złapał Curtisa za kołnierz i walnął nim mocno w ścianę, usłyszałam, jak czaszka Curtisa uderza o cegły.
No, stary… Przesadziłeś. Zmrużyłam oczy, przysunęłam głowę do celownika. I wkurzona rzuciłam:
– Powiem to tylko raz. Puść go.
Ku mojemu zaskoczeniu, rzeczywiście go puścił. Ku mojej rozpaczy, zrobił to tylko po to, by ruszyć do mnie.