Wiedźma morska. Sarah Henning

Читать онлайн.
Название Wiedźma morska
Автор произведения Sarah Henning
Жанр Детективная фантастика
Серия
Издательство Детективная фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788378899501



Скачать книгу

typie. A mimo to Iker zachowuje się, jakby to wszystko było całkowicie normalne. Odwraca się do Nika, potem do tłumu i obdarza wszystkich tym swoim idealnym uśmiechem.

      – Dobrzy obywatele Havnestadu – mówi tonem dosadnym, lecz szczerym. W jednej chwili jego uśmiech staje się jeszcze szerszy. – Świętujmy urodziny księcia tak, by nigdy nie zapomniał o tym dniu.

      Rozdział 2

      Mam wrażenie, jakbym była we śnie.

      Wciąż czuję ciepło silnych ramion Ikera, gdy sunę przez pokład, wirując w jego objęciach.

      Próbowałam mu powiedzieć, że nie powinniśmy tego robić, ale nie chciał mnie słuchać.

      – Niech mówią, co chcą – rzuca Iker. Gdyby tylko wiedział, od jak dawna jestem na językach mieszkańców.

      Czuję wpatrujące się we mnie oczy Malviny. Zgadza się, Malvina, właśnie tak tańczy ktoś, kto nie musi ryzykować przy tym własnym życiem. Staram się jednak o niej nie myśleć. Chcę zapamiętać tę chwilę i każdy jej najmniejszy szczegół. Skóra Ikera przypomina w dotyku naoliwiony zamsz i miękki muślin. Jego dłonie są szorstkie i wyschnięte od morza, lecz wciąż delikatne. Dyskretnie muska mój kciuk swoim.

      Fantazje, jakie snułam jeszcze gdy miałam dwanaście lat, nigdy nie były aż tak szczegółowe – wyobrażałam sobie wtedy, jak w obfitej, purpurowej sukni spaceruję po pałacowych ogrodach z Ikerem ubranym w królewski strój. To, co dzieje się w tej chwili, jest całkowicie inne – dużo bardziej intensywne, i nie jestem pewna, czy dobrze to znoszę. Wiem, że nie. Czy czuje, jak pocą mi się dłonie? Jak głośno bije mi serce?

      – Wiesz, widziałem cię z pokładu szkunera – szepcze mi do ucha. – Zanim do was dołączyłem. Wyglądasz piękniej niż kiedykolwiek, Evie. A ja nigdy wcześniej równie mocno nie błagałem bogów o wiatr w żagle.

      Nie wiem, co na to odpowiedzieć i czuję, jak głos więźnie mi w gardle. Zamiast tego rozglądam się wokół, próbując uporządkować myśli. Słońce już całkiem zaszło, pośpiesznie zabierając ze sobą ostatnie smugi światła, a powietrze wypełnia stukot talerzy, na których znajdują się kości przepiórek, ogony ryb, strąki grochu i szypułki truskawek. I choć statek wciąż jest rozświetlony miniaturowymi lampionami, przez otaczający nas półmrok niemal można odnieść wrażenie, jakbyśmy byli sami.

      Chłopiec, dziewczyna i morze.

      Utwór dobiega końca, a Iker przytula mnie mocno. Gdy się odsuwa, muska palcem moją brodę.

      – Nie powinienem był na tak długo opuszczać Havnestadu – mówi, łapiąc palcami kosmyk moich włosów. – Masz takie same włosy jak wtedy, gdy byłaś dzieckiem. – Napotyka mój wzrok. – I oczy jak gwiaździsta noc.

      Staram się patrzeć w dół, gdzie wciąż uparcie trzyma kosmyk. Przygryzam wargę, próbując powstrzymać westchnienie. Zaciska palce mocniej na loku, sprawiając wrażenie, jakby nawet nie zdawał sobie z tego sprawy – w końcu jest tak przyzwyczajony do uśmiechów i wielkich gestów, że coś tak małego mogłoby mu umknąć.

      Wzrok Ikera wędruje ku członkom orkiestry, którzy zebrali się wokół kogoś, kto właśnie siedzi na ławce i gra na gitarze. Mimo że nie widzimy go z miejsca, gdzie stoimy, to czyste, precyzyjne szarpnięcia zdradzają charakterystyczny styl Nika. Już w dzieciństwie lubił testować nowe instrumenty i jakimś sposobem od razu wiedział, jak na nich grać. W tej chwili gra piosenkę, którą często śpiewałam, gdy jako mała dziewczynka modliłam się, by mój ojciec bezpiecznie wracał ze swoich wypraw. Nik powiedział mi kiedyś, że bardzo mu ona utkwiła w pamięci.

      Iker wypuszcza kosmyk z palców.

      Odchrząkuje.

      Wyprostowuje się, tak że nasze ciała nie dotykają się już w tak wielu miejscach.

      To koniec. Nie mam ku temu wątpliwości. Być może fantazje mogą stać się rzeczywistością tylko na krótką chwilę. To z pewnością sztuczka ukartowana przez bogów.

      Nie odrywa wzroku od muzyków, gdy w końcu kontynuuje, lecz ton jego głosu jest nieco inny.

      – Evie, uwielbiam odwiedzać Havnestad, ale nie chcę wchodzić mojemu kuzynowi w paradę.

      Teraz mój głos brzmi dziwnie. Dlaczego Nik musiał zagrać akurat tę piosenkę? Przełykam ślinę.

      – Przecież tak nie jest – odpowiadam, modląc się w duchu, by nie usłyszał błagalnej nuty w moim głosie. – Poza tym nie sądzę, żeby Nik miał coś przeciwko twoim wizytom. No i nie zapominajmy o Festiwalu Lithasblot, który ma się odbyć za kilka dni.

      – Ach, tak, to ten, gdzie wasza zgraja wariuje na punkcie Urdy, rzuca chlebem w każdego, kto nie ma podwójnego podbródka i biega w kółko do upadłego.

      – Wasza zgraja? – Pytam, dźgając go w żebra. Może i Iker wychował się po drugiej stronie cieśniny, ale wciąż jest Øldenburgiem, tak samo jak Nik. Ich rodzina rządzi Danią i Szwecją już od czterystu lat. Jak nikt inny wiedzą, że nie należy lekceważyć plonów, jakimi obdarza nas bogini. – Nie śmiej się. Traktujemy to poważnie.

      – Ach, tak, gra na śmierć i życie, w której trzeba przenieść jak najcięższy głaz.

      – W której trzeba przejść przez kłodę. To bardzo przydatna umiejętność. – Śmieję się, szczęśliwa, że atmosfera znów się poprawiła.

      Iker odwraca się w moją stronę.

      – Jeśli mam pójść na to widowisko, musisz mi obiecać, że przeczłapiesz się dla mnie po jednym z pni drzew, które ostatnio ścinali.

      – Skoro tylko tyle ode mnie wymagasz, to obiecuję – odpieram, dygając prześmiewczo.

      Parskam śmiechem. Uwaga Ikera jest skupiona na mojej twarzy. Jakby nie mógł się powstrzymać, ponownie muska kciukiem mój policzek, a następnie przesuwa go po mojej brodzie i dotyka ust, sprawiając, że się rumienię. Podnoszę wzrok i wpatruję się w błękit jego oczu.

      – Iker, ja…

      – Doooooooobrzy obywatele Havnestadu! – Gwałtownie obracamy głowy w kierunku głosu Nika, który niesie się przez całą długość statku. Wciąż trzyma w ręku gitarę, lecz teraz na jego czuprynie spoczywa korona zrobiona z ćwiartek cytryn, na ustach widnieje szeroki uśmiech, a długie ręce wznosi ku górze. Tak naprawdę wygląda nieco jak Iker po kilku kubkach specjalnego piwa króla Asgera. – Jako wasz książę, niniejszym ustanawiam dekret królewski, który nakazuje wam śpiewać dla mnie w tymże dniu, kiedy to świętujemy szesnasty rok mojego życia.

      – Tak jest, TAK JEST! – krzyczy Iker, a w jego ślady idzie reszta tłumu, który na nowo pojawił się w polu mojego widzenia.

      – Wspaniale. Ruyven właśnie dał sygnał, że za chwilę wypuści fajerwerki. Ale najpierw coś… – Głos Nika urywa się, gdy silne ramię Malviny ciągnie go w dół, by mogła powiedzieć mu coś na ucho. Drugą ręką wskazuje na znajdujące się za nimi ciasto. W następnej chwili Nik ostrożnie wchodzi ponownie na ławkę i nastraja gitarę. – Ta oto urocza dama, Malvina, właśnie mnie poinformowała, że brakuje nam świeczek. – Nik wskazuje gryfem na mnie, choć jego głos wciąż zachowuje udawany, oficjalny ton. – Evie? – Unosi brew.

      Odwzajemniam gest.

      – No dalej, wiesz, gdzie są.

      I ma rację. Są dokładnie tam, gdzie zostawił je Nik, gdy „pożyczał” królewską łódź podczas pierwszego ciepłego dnia po lodowatej zimie.

      – Owszem, szanowny książę.

      Mimo że chcę zostać u boku Ikera, odsuwam się od niego, jednocześnie czując, jak opuszcza mnie bijące od jego ciała ciepło. Biorę jeden z lampionów