Morderców tropimy w czwartki. Richard Osman

Читать онлайн.
Название Morderców tropimy w czwartki
Автор произведения Richard Osman
Жанр Классические детективы
Серия
Издательство Классические детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-287-1450-2



Скачать книгу

podobało – zapewnia Elizabeth.

      Kojarzy się Donnie z nauczycielką, która przez cały rok budzi w uczniach przerażenie, a na koniec stawia im piątki i płacze, gdy odchodzą. Może to wina tweedowego żakietu.

      – Fantastyczna pogadanka, Donno – chwali Ron. – Mogę ci mówić po imieniu, skarbie?

      – Oczywiście, ale proszę nie nazywać mnie skarbem – odpowiada policjantka.

      – Naturalnie, słonko – zgadza się Ron. – Będę o tym pamiętał. Ta historia o Ukraińcu z mandatem za parkowanie i piłą łańcuchową… Mogłabyś wygłaszać pogadanki zawodowo, da się na tym nieźle zarobić. Znam kogoś, kto się tym zajmuje, jak chcesz, dam ci jego numer telefonu.

      Pyszna sałatka, myśli Donna, a nieczęsto się zdarza, żeby jej coś naprawdę smakowało.

      – Uważam, że byłby ze mnie świetny przemytnik heroiny – oznajmia Ibrahim, który podczas pogadanki Donny zrobił uwagę o Centricy. – Liczy się głównie logistyka, prawda? No i precyzja odważania, ale to sama przyjemność. Mają także maszynki do liczenia pieniędzy. Wszelkie udogodnienia. Złapała pani kiedyś dilera heroiny?

      – Nie – przyznaje Donna. – Lecz zamierzam to zrobić w przyszłości.

      – Ale mają maszynki do liczenia pieniędzy? – upewnia się Ibrahim.

      – Oczywiście.

      – Cudownie. – Starszy pan wychyla do dna lampkę wina.

      – Łatwo się nudzimy – dorzuca Elizabeth, także osuszając kieliszek. – Niech Bóg nas zachowa od blokad okiennych, pani posterunkowa De Freitas.

      – Teraz mówimy tylko „posterunkowa” – prostuje Donna.

      – Ach tak. – Elizabeth sznuruje usta. – A jeśli nadal będę mówić „pani posterunkowa”? Co wtedy? Wystawicie nakaz aresztowania?

      – Nie, ale będę miała o pani trochę gorsze zdanie – odpowiada Donna. – To przecież drobiazg, a świadczy o szacunku.

      – Do licha! Trafiony zatopiony. Zgoda. – Elizabeth rozsznurowuje usta.

      – Dziękuję – mówi Donna.

      – Jak pani sądzi, ile mam lat? – rzuca jej wyzwanie Ibrahim.

      Donna się waha. Ibrahim nosi elegancki garnitur, ma świetną cerę, pachnie dobrą wodą kolońską, a z kieszonki na piersi wystaje mu artystycznie złożona chusteczka. Włosy nieco przerzedzone, ale są. Żadnego brzuszka i tylko jeden podbródek. Co się jednak pod tym kryje? Hm. Donna spogląda na ręce. One zawsze zdradzą prawdę.

      – Osiemdziesiąt? – strzela.

      Ibrahimowi opadają skrzydła.

      – Tak, dokładnie tyle, ale wyglądam młodziej. Na siedemdziesiąt cztery. Wszyscy tak mówią. Mój sekret to pilates.

      – A jaki jest pani sekret, Joyce? – Donna zwraca się do czwartej osoby w grupie, drobnej siwowłosej kobiety w lawendowej bluzce i ciemnoróżowym rozpinanym swetrze, która z uśmiechem przysłuchuje się rozmowie. Milczy, ale ma bystre oczy. Wygląda jak spokojny ptak, który wypatruje, kiedy coś zalśni w promieniach słońca.

      – Ja? – mówi Joyce. – Nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Byłam pielęgniarką, potem mamą, a potem znowu pielęgniarką. Obawiam się, że to same nudy.

      – Proszę nie dać się nabrać – prycha Elizabeth. – Joyce należy do tych, którzy zawsze doprowadzają sprawy do końca.

      – Po prostu jestem dobrze zorganizowana – wyjaśnia Joyce. – To dziś niemodne. Jeżeli mówię, że idę na zumbę, to znaczy, że idę. I tyle. Za to moja córka jest interesującą osobą. Kieruje funduszem hedgingowym, o ile wie pani, co to takiego.

      – Nie bardzo – przyznaje Donna.

      – Ja też nie – mówi Joyce.

      – Zajęcia z zumby są przed pilatesem – zawiadamia Ibrahim. – Nie lubię chodzić na jedne i na drugie. To wbrew intuicji głównych grup mięśniowych.

      Przez cały lunch Donna ma ochotę zadać im pewne pytanie.

      – Wiem, że wszyscy państwo mieszkają w Coopers Chase, ale jeśli wolno spytać, jak to się stało, że zostaliście przyjaciółmi?

      – Przyjaciółmi? – Elizabeth wygląda na rozbawioną. – Ależ, kochanie, my się wcale nie przyjaźnimy.

      – O Boże, jacy z nas przyjaciele? – chichocze Ron. – Dolać ci wina, Liz?

      Elizabeth kiwa głową i Ron napełnia kieliszek. Zaczęli już drugą butelkę. Jest kwadrans po dwunastej.

      – „Przyjaciele” to chyba niewłaściwe słowo – zgadza się Ibrahim. – Nie mielibyśmy ochoty spotykać się towarzysko. Mamy całkiem inne zainteresowania. Może i lubię Rona, ale bywa bardzo trudny.

      – Jestem bardzo trudny – potwierdza Ron.

      – A Elizabeth zachowuje się niekiedy wręcz odpychająco.

      – Obawiam się, że to prawda. – Elizabeth kiwa głową. – Zyskuję dopiero przy bliższym poznaniu. Już w szkole taka byłam.

      – Myślę jednak, że lubię Joyce – ciągnie Ibrahim. – Chyba wszyscy ją lubimy.

      Ron i Elizabeth znowu przytakują.

      – Bardzo wam dziękuję – mówi Joyce, ścigając widelcem groszek wokół talerza. – Nie uważacie, że ktoś powinien wynaleźć płaski groszek?

      Donna próbuje zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.

      – Skoro się nie przyjaźnicie, to co was łączy?

      Joyce podnosi wzrok i kręci głową, patrząc na niedobraną grupkę przy stole.

      – No cóż – mówi. – Po pierwsze, oczywiście, jesteśmy przyjaciółmi. Oni po prostu jeszcze się nie zorientowali. A po drugie, jeżeli nie wspomnieliśmy o tym, zapraszając panią na lunch, to tylko przez niedopatrzenie. Wszyscy należymy do Czwartkowego Klubu Zbrodni.

      Elizabeth szklą się oczy od wypitego wina, Ron drapie się po wytatuowanym na szyi herbie West Ham, a Ibrahim poleruje i tak już błyszczące spinki przy koszuli.

      Restauracja powoli się zapełnia, a Donna nie jest pierwszą osobą odwiedzającą Coopers Chase, która myśli, że to nie najgorsze miejsce do życia. Co ona by dała za kieliszek wina i wolne popołudnie.

      – Poza tym każdego dnia pływam – dodaje Ibrahim. – To pojędrnia skórę.

      Cóż to właściwie za miejsce?

      3

      Jeżeli przyjdzie wam kiedyś do głowy, by wyruszyć z Fairhaven drogą A12 w stronę Weald, w pewnym momencie miniecie starą, lecz nadal czynną budkę telefoniczną stojącą tuż przed ostrym zakrętem w lewo. Dalej, po mniej więcej stu metrach, zobaczycie drogowskaz na Whitechurch, Abbots Hatch i Lents Hill, przy którym musicie skręcić w prawo. Przejeżdżacie przez Lents Hill, mijając pub Pod Niebieskim Smokiem oraz mały sklep rolniczy z ustawionym przed wejściem wielkim jajem, i docieracie do kamiennego mostku nad Robertsmere. Oficjalnie to rzeka, ale nie dajcie się zmylić nazwą i nie spodziewajcie się zbyt wiele.

      Potem, zaraz za mostkiem, skręcacie w biegnącą w prawo jednopasmówkę. Będzie wam się zdawało, że jedziecie w złym kierunku, ale to krótsza droga niż ta, którą zalecają w broszurze reklamowej, a także bardziej malownicza, jeżeli ktoś lubi prześwietlone słońcem żywopłoty. Po pewnym czasie droga się rozszerzy i na ciągnących się po lewej stronie pagórkach zaczną przebłyskiwać między wysokimi drzewami pierwsze zabudowania. Na wprost zaś zobaczycie małą, zbitą z desek wiatę przystanku autobusowego, który także wciąż funkcjonuje,