Królowie bajek. Leszek K. Talko

Читать онлайн.
Название Królowie bajek
Автор произведения Leszek K. Talko
Жанр Языкознание
Серия Poza serią
Издательство Языкознание
Год выпуска 0
isbn 9788381910293



Скачать книгу

Do Studia pojechał w ciemno, pokazał rysunki, które lubił robić w wolnych chwilach – i go przyjęli. Usłyszał tylko, że trzeba uważać, bo bywa, że nie ma pensji. To go nie powstrzymało. Jest fajna robota, fajni ludzie, jeśli będzie pensja, to świetnie, a jak nie, no to trudno.

      Tak opowiadał o Studiu:

      – Zespół był dość dziwny. Na hasło „robimy filmy rysunkowe” zjechali się ludzie z różnych części Polski, a także zagranicy. Było kilku kolegów, którzy kiedyś pracowali w cyrku, na przykład Wojciech Gieca, kawalerzysta, który brał udział w kampanii wrześniowej, a w cyrku występował jako błyskawiczny rysownik. Popisywał się tym, że z kolegą rysowali na kartonach w dwóch różnych częściach areny jakieś tam pejzaże. Po kilkunastu sekundach łączyli te kartony i powstawał jeden piękny rysunek. Wojciech Gieca był łysy jak kolano, natomiast Zdzisław Mebel, porucznik z armii generała Maczka, który wrócił do kraju – szykanowany przez długi czas przez władze komunistyczne, znalazł u nas azyl – miał gęste, bujne włosy. Wojciech wyprosił u niego kilka włosów wraz z cebulkami, no i następnego dnia przyszedł do pracy z podziurawionym czołem. Oczywiście implanty się nie przyjęły.

      Witold Giersz (z lewej)

      Źródło: archiwum rodzinne Joanny Giersz

      – Tworzyliśmy naprawdę bardzo zgrany zespół – wspominał innym razem. – Pracowaliśmy nie tylko dlatego, żeby znaleźć utrzymanie dla swoich rodzin, ale przede wszystkim, by stworzyć pierwszy polski film rysunkowy, który mógłby być wyświetlany na ekranach. Zdarzały się momenty, gdy nie mieliśmy naprawdę z czego się utrzymać. I wtedy ratował nas sklep dewocjonalny pani Kotlarskiej, do którego nosiliśmy swoje obrazy. Ja z kolegami wyspecjalizowałem się w robieniu kopii obrazów świętych Stachiewicza, to najbardziej się podobało okolicznym wieśniakom, którzy spoza Bielska przyjeżdżali do pani Kotlarskiej.

      Na identyczny pomysł wpadli Alfred Ledwig z Rufinem Struzikiem, którzy ochrzcili swój mały interesik na boku „Ledfin”. Jak pisze Ledwig, ich firma brała każde zlecenie: od „ostatnich wieczerz” po popiersia Stalina, a potem Lenina. Zmiany zachodzące w Polsce miały wpływ na zamówienia – Ledwig zauważa, że w 1953 roku następuje szczyt „stalinków”, potem znika na nie popyt, coraz więcej trzeba za to „leninków” i „jezusków”. Podkreśla jednak w swoich wspomnieniach, że nie wszyscy musieli się zajmować takimi fuchami. Pieniądze według niego miał Mieczysław Poznański, który jako jedyny kupował papierosy, nie zbierał niedopałków. Podobnie Władysław Nehrebecki i paru innych: „[…] ich życiorysy otoczone były dla nas tajemnicą, oni stronili od nas i mieli wyczuwalne przywileje, na przykład w okresie działalności eksperymentalnej zespołu, który nie produkował jeszcze filmów na sprzedaż, a trwało to około dwóch lat, te osoby nie trudniły się zarobkowaniem na życie poza zespołem. Nie odczuwały takiej potrzeby. My natomiast biegaliśmy po sklepach dekorować okna wystawowe, sprzedawać religijne obrazki, których nie drukowano, wykonywać nieprzeliczone »przecierki« – obrazy różnych proletariuszy z Bierutem i Stalinem na czele, żeby utrzymać się przy życiu i kontynuować podwaliny polskiego filmu rysunkowego”.

      Studio z Bielska było unikatem, ponieważ samo się stworzyło. Ale jeszcze jedna rzecz była niezwykła i różniła je od wszystkich innych instytucji filmowych w tym czasie: potrafiło zadbać o swój PR, choć oczywiście to pojęcie nie było wówczas znane. Lachur umiał przekonywać do swych racji i zdobywać to, czego chciał. Pozostali pracownicy również znakomicie grali swoje role – ludzi pełnych pasji, potrzebujących środków, żeby je rozwijać. Udowodnili to w praktyce w kwietniu 1951 roku, gdy do Bielska-Białej przyjechała dziennikarka z „Trybuny Robotniczej” Maria Podolska. Dokonali wtedy czegoś niezwykłego – spowodowali, że w środku stalinowskiej nocy ukazał się tekst atakujący władze miasta oraz Film Polski. Warto zacytować obszerne fragmenty tego reportażu:

      Ojcem Henia lenia jest Jan Brzechwa, znany i ulubiony autor książek dla najmłodszych. Tym razem Henio lenio zrobi niespodziankę swym małym „klientom”, bo ukaże się nie na kartach książki, lecz na taśmie filmowej. Trzeba dodać, że z tym ojcostwem Brzechwy też nie jest taka prosta historia, bo nad urodzeniem Henia mozoli się w tej chwili sześćdziesięciu młodych ludzi, którzy mają też pełne prawa poczuwać się do ojcostwa.

      Jakże to się więc dzieje? Słowem – wyrażając się popularnie – „gdzie, jak i za czyje pieniądze?”. Postaramy się odpowiedzieć na te pytania.

      Otóż jest w Bielsku cicha uliczka, a przy tej uliczce nie bardzo reprezentacyjna willa. W tej willi zaś mieści się i tworzy zespół produkcyjny wytwórni filmów rysunkowych „Śląsk”. Pisaliśmy już o nim wielokrotnie, jako że jest to pierwsza tego rodzaju instytucja w Polsce (obecnie istnieje już konkurencja w Łodzi), wyhodowana początkowo niemalże na łonie „Trybuny Robotniczej”, która udzieliła zespołowi opieki i schronienia w pierwszej fazie egzystencji.

      Początkowo pracowało tam sześciu entuzjastów-zapaleńców tej trudnej sztuki, tworząc bez żadnych wskazówek i wzorów (bo film rysunkowy nie miał w Polsce żadnej tradycji) i nie oglądając się na zarobki. Dziś zespół liczy już sześćdziesiąt osób, byłoby ich znacznie więcej, gdyby…

      Ale o tym później.

      Od roku 1947 „Śląsk” wyprodukował następujące filmy: Czy to był sen?, Ich ścieżka, Traktor A1, Wilk i niedźwiadki, O nowe jutro, w stadium końcowym znajduje się Wspólny dom, a na warsztacie, jak wspominaliśmy – Henio lenio. Nie wszystkie z ukończonych filmów ukazały się na ekranach. Widzieliśmy tylko O nowe jutro i Wilk i niedźwiadki. A złożył się na to szereg powodów. „Śląsk” jest spółdzielnią pracy podlegającą związkowi branżowemu w Chorzowie, zleceniodawcą zaś jest Generalna Dyrekcja Filmu Polskiego. Członkowie zespołu pracują na zasadzie umowy o dzieło z Filmem Polskim. Pewne filmy nie ujrzały światła dziennego, ponieważ po wyprodukowaniu okazało się, że niektóre z nich miały zasadnicze błędy w koncepcji scenariusza. (Trzeba zaznaczyć, że owe scenariusze były zatwierdzone uprzednio przez Dyrekcję Filmu Polskiego). Niektóre filmy odpadły, bo… rysunek ujęty był zbyt formalistycznie lub straciły aktualność.

      Tak więc poszła na marne naprawdę mozolna i żmudna praca ludzka, poszły również na marne pieniądze. Film rysunkowy jest co prawda o połowę tańszy od filmu oświatowego, uznanego za „tani”, jednakże trzeba to nazwać właściwym imieniem – marnotrawstwo.

      Czyja w tym wina? Wydaje nam się, że nie zespołu „Śląsk”. Zresztą sprawy te należą już dziś do przeszłości. […]

      Członkowie zespołu „Śląsk” są to ludzie pełni zapału i umiłowania dla swej pracy, lecz w większości amatorzy, którzy dopiero w studio nabywają potrzebnych dla filmu wiadomości rysunkowych. I zdają sobie sprawę z tego, że mają jeszcze dość braków w tej dziedzinie.

      – Nie można jechać od trzech lat wyłącznie na entuzjazmie – wyraził się plastycznie jeden z najzdolniejszych pracowników studia. – Jeśli nie będziemy się uczyć, to naprawdę „zbaraniejemy”. A do tego oprócz rzetelnej konsultacji potrzebne jest szkolenie na świetnych wzorach filmów rysunkowych naszych sąsiadów – Związku Radziec­kiego i Czechów.

      Innym zagadnieniem hamującym rozwój zespołu jest brak odpowiedniego pomieszczenia. „Śląsk” miał już w tym roku zatrudnić dziewięćdziesięciu pracowników, podzielonych na dwie grupy pracujące nad dwoma filmami. Niestety projekt nie może dojść do skutku, bo sześćdziesięciu pracowników z trudem mieści się w ciasnych pomieszczeniach, siedząc sobie – jak się to mówi – „na głowach”. Oczywiście warunki te nie przyczyniają się do podwyższenia poziomu produkcji.

      Gdyby Miejska Rada Narodowa miasta Bielska zainteresowała się tą