Otwarte drzwi. Marta Maciaszek

Читать онлайн.
Название Otwarte drzwi
Автор произведения Marta Maciaszek
Жанр Крутой детектив
Серия
Издательство Крутой детектив
Год выпуска 0
isbn 978-83-8147-802-1



Скачать книгу

tłuścioch. Teraz chyba nie dogadzasz sobie tymi angielskimi przysmakami, bo wyglądałabyś podobnie.

      – Ej, ej, panie mądry, chyba zapomniałeś, że jestem artystką.

      – Taka artystka, jak ze mnie policjant – rzuciłem, a kiedy klepnęła mnie w ramię, powiedziałem: – Dawaj dalej.

      – Tu z matką, kiedy byłyśmy w cyrku. Nigdy więcej mnie już tam nie zabrała, bo przez cały czas płakałam.

      – Dlaczego?

      – Przez te cholerne zwierzęta. Tutaj z ojcem.

      Kiedy usłyszałem te słowa, szybko zwróciłem wzrok na postać mężczyzny znajdującego się na fotografii. Nie miał angielskiej urody. Jego czarne włosy opadały, zakrywając czoło. Miał brązowe oczy i wystające kości policzkowe. Był dużo wyższy od matki Emilie i szeroki w ramionach. W jednej sekundzie przed moimi oczami stanęły wizje z Emilie, w których uczestniczył jej ojciec. Chciałem wyrwać to zdjęcie i porwać je na małe kawałeczki, mając nadzieję, że zniszczenie jego podobizny z albumu oznaczać będzie zakończenie jego istnienia w rzeczywistości. Przyglądałem się jego niewielkiej twarzy i miałem wrażenie, że z kamiennej miny przeistacza się w szyderczy śmiech. Już prawie zaczął rozlegać się w mojej głowie, gdy Emilie przewróciła stronę, chcąc pokazać mi kolejne zdjęcia.

      – Tutaj z Paulem i koleżankami.

      Pamiętałem Paula. Mimo że wbrew namowom ojca i sugestii przyjaciółek Emilie nie chciała się z nim związać, to musiał być dla niej ważny, bo umieściła go w rodzinnym albumie, a przedstawiając postaci ze zdjęcia, wymieniła tylko jego imię. Zaśmiałem się w duchu, bo minę miał tak samo żałosną jak wówczas, gdy na pomoście zbierał muszelki wysypane przez Emilie.

      – A tu? – Tym razem ja przyspieszyłem tempo oglądania fotografii.

      – Tutaj na pierwszej próbie do spektaklu. Dawno temu – odpowiedziała Emilie i chciała przewrócić stronę, lecz ja chwyciłem ją za rękę.

      – Czy mogłabyś dać mi to zdjęcie?

      – A po co ci ono?

      – Czemu ty zawsze musisz wszystko wiedzieć?

      – Bo lubię.

      – A ja nie lubię odpowiadać na wszystkie pytania.

      Emilie skrzywiła usta i szybkim ruchem ręki wyrwała zdjęcie z albumu. Podając mi je, powiedziała:

      – Proszę.

      – Kiedy wrócę do domu, powieszę je sobie na ścianie i jak mnie wkurzysz, to będę w nie celował lotkami. W samo czoło, o, tu. – Pokazałem palcem miejsce na zdjęciu.

      – Świnia. Oddawaj!

      – Za późno, młoda, próżna damo – zadrwiłem z Emilie.

      Wstałem z podłogi i schowałem zdjęcie za siebie.

      – Oddawaj, ty wstrętny złodzieju! – krzyknęła Emilie i objęła mnie, starając się dosięgnąć zdjęcie, które trzymałem na wyciągniętych rękach.

      – Nie ma mowy. Możesz sobie tu skakać jak jakaś rozwścieczona koza, a zdjęcia i tak nie dostaniesz. – Zaśmiałem się, szczerząc zęby.

      – Dobrze. – Emilie odsunęła się ode mnie, patrząc na moją wciąż wesołą twarz, i dodała: – Możesz sobie wziąć to głupie zdjęcie pod jednym warunkiem.

      – Jasne. Jeszcze mi tu warunki będzie koza stawiać.

      – Pod warunkiem – zaczęła nieco ciszej, ale pewnie – że zostaniesz u mnie na noc.

      Nazajutrz rano obudziło mnie dziwne łaskotanie, które czułem na czubku nosa. Przez chwilę poruszałem nim, aby pozbyć się dziwnego dotyku, ale kiedy okazał się zbyt uparty, delikatnie otworzyłem oczy. Zobaczyłem głowę Emilie blisko swojej twarzy. Jakiś niesforny włos, powiewający na wietrze wpadającym do pokoju, dotykał mojego nosa. Dziewczyna wciąż spała. Oddychała równo i spokojnie. Tkanina sukienki okrywającej klatkę piersiową unosiła się powoli z każdym wdechem i opuszczała z wydechem. Zakrywała jej okrągłe pośladki, a odkrywała uda, kolana i łydki. Patrzyłem na jej palce. Były idealnie wyrzeźbione. Przypominały mi stopy jakiejś kobiety z obrazu, ale były trochę mniej pulchne. Chciałem ich dotknąć, by poczuć pod palcami ich kształt i delikatność, ale kiedy nieznacznie się poruszyłem, usłyszałem:

      – Jeszcze chwilkę, tatusiu.

      – Emilie – powiedziałem.

      – Zaraz wstanę.

      – Emilie – powtórzyłem nieco głośniej.

      Otworzyła oczy i uśmiechnęła się.

      – Czy tak bardzo przypominam ci twojego ojca?

      – Głupek – odpowiedziała i usiadła na podłodze, na której leżeliśmy.

      – Przyśnił ci się?

      – Chyba jest z nim gorzej. Czy myślisz, że to, co nam się śni, to są tylko bzdury?

      – Myślę, że to, co nam się śni, ma jakiś ukryty sens – odpowiedziałem i przypomniałem sobie swój ostatni koszmarny sen, kiedy znalazłem się w obcym miejscu, a ludzie, których spotykałem, powtarzali, bym uciekał, kiedy zaś ich dotknąłem, zamieniali się w proch. Byłem przekonany, że to, co rozegrało się pod moimi powiekami, miało jakiś sens. Nie wiedziałem jednak jaki i ta niewiedza była dla mnie przerażająca.

      – Pójdę dziś do niego do szpitala.

      – OK.

      – Ty pójdziesz ze mną – zakomunikowała i wstała.

      Ja również podniosłem się z podłogi i usiadłem, opierając się o łóżko.

      – Czy jesteś pewna, że chcesz, abym poznał twojego ojca?

      – Myślę, że on powinien poznać ciebie. – A potem z uśmiechem dodała: – Myślę, że mój ojciec zasługuje na to, aby wiedzieć, z kim jego córka spędza noce.

      – Ale przecież…

      – Tchórzysz, bohaterze?

      – Nie – odpowiedziałem.

      – Poza tym mój tatuś jest teraz przygwożdżony do szpitalnego łóżka i nawet jak go zdenerwujesz i będzie chciał cię zabić, to niestety będzie musiał sobie odpuścić.

      – Przynajmniej teraz – dokończyłem.

      Znaleźliśmy się w szpitalnym korytarzu. Jego ściany pomalowane były na kolor bladoniebieski. Zawieszone na nich były jakieś obrazy. Nie podobał mi się żaden z nich. Pomyślałem jednak, że to dobrze, że są brzydkie. Gdyby były piękne i zachwycały oko, to pacjenci i odwiedzający mogliby pomyśleć, że fundusze przeznaczone na koszty leczenia i utrzymanie personelu idą na sztukę. Najprawdopodobniej jakiś podrzędny malarz po latach nieudanych prób sprzedania swoich dzieł podarował je szpitalowi, wiedząc, że nie mają żadnej wartości materialnej. Być może właśnie dzięki temu potem stał się sławnym i bogatym, bo jakiś zamożny pacjent albo odwiedzający docenił jego gest lub talent. Wytężając wzrok, starałem się dostrzec nazwisko autora umieszczone w dole obrazu, kiedy usłyszałem:

      – Ja nie będę tego jadł. Świnię tym karmcie, a nie mnie!

      W jednej sekundzie poczułem, jak moje ciało stało się zamrożoną skorupą. Krew przestała pulsować w żyłach, jakby ścięła się ze strachu. Stanął mój oddech. Przestałem poruszać gałkami ocznymi. Ten głos. Po chwili z bryły lodu stałem się ognistą kulą. Miałem wrażenie, że płonie każdy kawałek mojego ciała. Dosięgające mnie płomienie sieją spustoszenie w myślach, pozostawiając tylko tę jedną: ten głos.