Od pierwszego wejrzenia. Kristen Ashley

Читать онлайн.
Название Od pierwszego wejrzenia
Автор произведения Kristen Ashley
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия Rock Chick
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-287-1438-0



Скачать книгу

rodzina go jednak nie znosiła. Rodzice, Gil, Mimi i wszyscy moi przyjaciele nie cierpieli go. Oczywiście ignorowałam ich. Puszczałam im piosenkę Cowboy Junkies Misguided Angel i kazałam pogodzić się z sytuacją.

      Po roku znajomości mieszkaliśmy razem w moim mieszkaniu i przeżywaliśmy bal naszego życia, na który składały się świetny seks, imprezy i różne wariactwa. Byłam nim tak zafascynowana, że nie obchodziło mnie, jak zarabiał na życie.

      Któregoś dnia powiedział, że w Saint Louis czeka na niego robota, której nie może przegapić. Stwierdził, że za pół roku przejdzie na emeryturę; przeprowadzimy się do Saint-Tropez i będę mogła całymi dniami opalać się topless, podczas gdy on będzie polewał mi szampana do wykwintnych kolacyjek. Obiecał, że da mi życie, na jakie zasługuję: markowe ciuchy, diamenty i perły, bąbelki na śniadanie i wszystko, co zechcę.

      Uwierzyłam mu, bo choć miałam dwadzieścia pięć lat, to wciąż byłam głupia. A przecież wszyscy odradzali mi ten związek, nawet wujek Tex. Zrezygnowałam z pracy i przeniosłam się do Saint Louis. Rozpakowałam graty, znalazłam robotę i zaczęłam wszystko od początku.

      Po pół roku Billy oznajmił, że jeszcze większa gratka czeka go w Pensacoli. A potem w Charleston. I w Atlancie.

      Powinnam była to przewidzieć. Zanim mnie poznał, Billy przeprowadzał się co chwilę: z Bostonu (gdzie dorastał) do Filadelfii, Cincinnati, potem do Louisville i Indianapolis. Za to, że przesiedzieliśmy rok w tym ostatnim miejscu, powinnam mu w zasadzie podziękować.

      Gdy po trzech latach nieustannych przeprowadzek wylądowaliśmy w Chicago, miałam dosyć. Podobało mi się w Saint Louis, w Charleston i Atlancie. Znalazłam we wszystkich tych miejscach fajną pracę i przyjaciół. Każdorazowy wyjazd to była męka. Nie cierpiałam pakowania i życia na walizkach. Czasem już po tygodniu, nim zdążyłam się rozpakować, Billy oznajmiał, że węszy za nowym miejscem. Cały wolny czas poświęcałam na pisanie listów do porzuconych znajomych i naprawdę miałam już dość bycia koczowniczką.

      No i zaczęłam podejrzewać, dlaczego Billy jest tak powściągliwy w informowaniu mnie, co robi całymi dniami i gdzie trzyma pieniądze. To była zawsze gotówka, nigdy nie dostał za robotę czeku. Czasami przynosił spore sumy, ale potem przez długi czas nic.

      Na początku mu ufałam, wierzyłam w wizje, które przede mną roztaczał, w tę gładką gadkę o tym, że życie, na które „zasługiwałam”, jest na wyciągnięcie ręki. Potem już tylko chciałam w to wierzyć, więc nie zadawałam zbędnych pytań. W końcu wściekłam się na siebie za własną głupotę i nieustanne zaprzeczanie, zaklinanie rzeczywistości. To działało tylko przez chwilę.

      „Do diabła z nim, Złotko!”, napisał mi wujek Tex ze zwykłą sobie brutalną szczerością. „Nie wygląda to dobrze. Spuść go na drzewo i znajdź sobie prawdziwego faceta!”

***

      Nasz pobyt w Chicago byłby najkrótszy ze wszystkich, gdyby tylko Billy postawił na swoim. Gotów był się zwijać po trzech miesiącach. Ja tymczasem projektowałam strony internetowe, byłam niezależną freelancerką. Annette przeprowadziła się również, więc miałam sprawdzoną przyjaciółkę na miejscu. No i znalazłam kilku dobrych klientów. Mieszkaliśmy w lofcie, który bardzo mi się podobał, w pobliżu stadionu Wrigley (byłam fanką Cubsów, nie ukrywam!), a do rodzinnego domu miałam tylko cztery godziny jazdy.

      Nigdzie się nie wybierałam. Powiedziałam Billy’emu, że może wyjechać, jeśli chce, ale ja zamierzałam zostać. Cholernie się pokłóciliśmy i skończyło się łzami. Moimi, oczywiście, bo byłam nieustannie chlipiącą beksą. Potrafiłam rozryczeć się nad zdjęciem małego kociaka.

      Koniec końców – zostaliśmy.

      Schemat się powtarzał: Billy chciał się przeprowadzać, ja chciałam zostać, kłóciliśmy się, ja zalewałam się łzami i stawiałam na swoim.

      Aż któregoś razu Billy wrócił bardzo późno i powiedział, że musimy wyjechać. Po jego zachowaniu wnioskowałam, że wszystko to, na co przymykałam oczy, czego nie rozumiałam, spieprzyło się. Coś poszło bardzo nie tak.

      Miałam to gdzieś, stanęłam okoniem. Między nami też wszystko się spieprzyło, a od czasu mojej pierwszej odmowy wyjazdu było coraz gorzej i miałam tego wszystkiego serdecznie dość. Chciałam, by Billy sporządniał, dla mnie i dla siebie samego, ale zdałam sobie sprawę, że to niemożliwe. Pękało mi serce, bo przecież przeżyliśmy mnóstwo dobrych, a nawet świetnych chwil. Wiedziałam, że będę za nim tęsknić. Ale każda dziewczyna ma swoją granicę wytrzymałości. Wkurzało mnie to, że wszyscy mieli rację co do niego. Ale jeśli da się ciała, to trzeba to przyznać, jakoś przez to przejść i ruszyć do przodu.

      Nadeszła pora na wzięcie sobie rady wujka Texa do serca i odprawienie Billy’ego.

      Gdy mu to oznajmiłam, pchnął mnie na ścianę, dociskając przedramieniem moje gardło, a jego ładną chłopięcą twarz wykrzywiła furia, jakiej nigdy przedtem nie widziałam.

      – Pojedziesz wszędzie tam, gdzie ja! – zasyczał. – Należysz do mnie i nigdy się nie rozstaniemy. Jesteś moja na zawsze, do kurwy nędzy!

      Przestraszyłam się nie na żarty. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywał. Nie lubiłam się bać. Nawet nie oglądałam horrorów. Strach to nie moja bajka.

      To był koniec, właśnie w tamtej chwili. Nadzieja na przyszłość dla mnie i Billy’ego ulotniła się w gwałtownym rozbłysku. Po pierwsze – ręka na gardle sprawiała mi ból. Po drugie – wyraz jego twarzy mnie przerażał. Po trzecie – należałam tylko i wyłącznie do siebie samej. Innymi słowy – pieprzyć to!

      Ostatecznie zostaliśmy w Chicago, a cokolwiek tak bardzo przeraziło Billy’ego, stopniowo zgasło. Ale nie mój gniew. Spakowałam jego graty, wystawiłam je za drzwi i wymieniłam zamki.

      Nie poszło tak gładko, jak się spodziewałam. Billy rozwalił drzwi kowalskim młotem. Znowu się pożarliśmy, ale jakimś cudem namówił mnie, żebym przyjęła go z powrotem.

      Może to była oznaka głupoty albo słabości? Tak naprawdę nie chciałam się z nim pogodzić, bo już wiedziałam, jaki jest naprawdę, i nie zamierzałam tego tolerować. Kochałam go, ale okazał się kimś zupełnie innym, niż to sobie pierwotnie wyobrażałam. Obawiałam się, że smród, który się wokół niego unosił, przylega i do mnie.

      W końcu młot kowalski to już nie przelewki. Musiałam mądrze to rozegrać. Ułożyłam swój własny plan jak żywcem wyjęty z Sypiając z wrogiem. Założyłam tajne konto oszczędnościowe. Nowe ciuchy, których Billy nigdy nie widział, schowałam u Annette.

      Uciekłam do rodziców, ale przyjechał, żeby mnie stamtąd zabrać. Spodziewałam się tego. Przez cały czas oszczędzałam i chowałam kolejne ubrania u Annette, grając na czas.

      Potem zwiałam do przyjaciółki w Atlancie, ale i tam mnie odnalazł. Więc przyczaiłam się po raz kolejny. Czmychnęłam do hotelu w Dallas, ale i tam dotarł za mną.

      Strasznie długo to trwało, a ja nie nawykłam do długofalowych przedsięwzięć. Czułam jednak, że przy nim życie przesącza mi się przez palce, każdego dnia, miesiąca, każdego roku. I choć byłam niecierpliwa, to cechowałam się również uporem i chciałam doprowadzić ten plan do końca.

      Nadeszła pora na ostatnią ucieczkę, do miejsca, w którym miał przecież mnie odnaleźć, jak za każdym poprzednim razem, gdy umyślnie zostawiałam za sobą tropy. Gdy i tam mnie znalazł, wróciłam w to samo miejsce, by dokończyć plan, który przygotowałam zawczasu. Wszystko się jednak spieprzyło, bo smród Billy’ego już zdążył do mnie przylgnąć.

      Ostatnim punktem planu był