Upadek. Historia prałata Henryka Jankowskiego. Monika Góra

Читать онлайн.
Название Upadek. Historia prałata Henryka Jankowskiego
Автор произведения Monika Góra
Жанр Биографии и Мемуары
Серия
Издательство Биографии и Мемуары
Год выпуска 0
isbn 9788381432702



Скачать книгу

w razie czego. Przyjechałem pod stocznię. Musiałem wyjść na ulicę. (…) Nie dało rady, żebym wjechał do stoczni. Taki był tłok. Ale we mnie ogromne przeżycia. Ubrałem się w ornat, który mam po dzień dzisiejszy”40.

      Podobno jest to ornat podarowany mu przez stoczniowców w 1970 roku.

      Setki robotników stoją przed ołtarzem zbudowanym w pobliżu bramy nr 2 Stoczni Gdańskiej. Tej samej, przy której dziesięć lat temu zginęli ich koledzy. Brama jest cała w kwiatach. Na metalowych prętach wiszą fotografie papieża i wizerunki Matki Boskiej. Od środka stocznia zamknięta jest przez robotników, od zewnątrz – przez kordon milicji.

      Róża Janca też stoi pod bramą. Dopiero co wróciła z mężem z urlopu, z Pienin. Dowiedzieli się, że zakłady stanęły, więc biegną pod stocznię. Przez ogrodzenie wypytują o Andrzeja Gwiazdę, kolegę z pracy, i Joannę Dudę-Gwiazdę, koleżankę ze studiów. Ci podobno są w Komitecie Strajkowym. Wokół Jancy stoją tysiące gdańszczan. Przybiegli tu na wieść o tym, że ma być odprawiona msza. Przez bramę kobieta widzi, jak stoczniowcy kończą dekorować ołtarz.

      Marek Mężyk parkuje białym mercedesem księdza na poboczu alejki stoczniowej.

      – Postawił mercedesa trochę z boku. Bał się, że mu robotnicy mogą porysować – mówi jeden z uczestników tamtej mszy.

      Jankowski przywozi ze sobą akcesoria do nabożeństwa: kielich na wino, puszkę i pateny na hostię, serwety, ampułki z wodą i winem. Ministrantem księdza jest Piotr Adamowicz, brat Pawła.

      Joanna Wojciechowicz, działaczka Wolnych Związków Zawodowych:

      – Pierwszy raz go zobaczyłam wtedy. Przyjechał takim samochodem, który miał napisane „pomoc duszpasterska”, co mnie niezwykle rozśmieszyło. Ja nie byłam wtedy specjalnie wierząca i taki tekst wydawał mi się komiczny. Ale ta msza była rzeczywiście bardzo podniosła, w tym sensie, że uczestniczyli w niej wszyscy robotnicy, którzy byli wówczas na strajku, około dwóch tysięcy osób. I tyle samo ludzi, którzy przyszli z miasta.

      – Wszyscy stojący za bramą utworzyli szpaler – opowiada Janca. – Henio szedł środkiem tego szpaleru, trochę niepewnie się rozglądał, a ja zawołałam: „Henio! Henio!”.

      Popatrzył na nią, a ona mu pomachała.

      Przed mszą zgromadzeni odśpiewują hymn państwowy, a następnie Lech Wałęsa wygłasza krótkie przemówienie.

      – Ta msza miała znaczenie duchowe – potwierdza Zdzisław Złotkowski. – Podbudowała nas też psychologicznie. I jedno, i drugie było majstersztykiem.

      Spotykamy się z Józefem Drogoniem, wówczas młodym współpracownikiem Wolnych Związków Zawodowych. W czasie strajku jeździ z ulotkami między strajkującymi zakładami.

      – Na początku ta msza wyglądała normalnie, rytuał. Dopiero jak Jankowski zaczął śpiewać, to było coś niesamowitego. Stoczniowcy stali w rzędach do spowiedzi, ja nigdy czegoś takiego nie widziałem… A on tym swoim głosem, raz delikatnie, raz potężnie. Kawał głosu. Zrobił na nas wrażenie męskością czy raczej taką teatralnością.

      Jankowski:

      „(…) moje myśli ciągle przy roku 1970; stale, bez przerwy. Obserwacja ludzi, jaka jest reakcja. Przede wszystkim wszystko robiłem, żeby tych ludzi nie puścić na ulicę. Zdawałem sobie sprawę, że może być prowokacja, że ktoś pociągnie: »Chodźcie z nami!«. Że pójdą. Tego najbardziej się obawiałem”41.

      – To była piękna msza na powietrzu, w stoczni, w strajku i ja nie byłem na to psychicznie przygotowany – dodaje Józef Drogoń. – Człowiek się rozkleił. A może ta ogólna atmosfera zrobiła na nas wrażenie? Tam byli jeszcze inni księża, ale oni byli bezbarwni.

      Inni księża spowiadają. Na zdjęciach robionych przez SB widać nieco oddalone od tłumu krzesełka, na których siedzą kapłani, a przy nich klęczą pojedynczy ludzie.

      „Były to spowiedzi po trzydziestu, dwudziestu pięciu latach. Tak że dla nas, księży, to była wielka praca. Musiałem prosić innych księży, żeby się dołączyli, bo sam nie dałbym rady” – wspominał Jankowski42.

      I wreszcie ksiądz Henryk wygłasza kazanie.

      KULKA W ŁEB

      Siedzimy w pokoiku u państwa Gwiazdów. Jedenaste piętro wieżowca na Przymorzu, za oknem widok na całą Zatokę Gdańską. Tradycyjnie na stole kawa i papierosy. Dużo kawy i dużo papierosów. Wokół na ścianach świadectwa historii przemieszane z pamiątkami z licznych podróży, głównie po górach Europy.

      Joanna Duda-Gwiazda:

      – O ile pamiętam i z tego, co czytałam ten tekst kazania później, to były takie łagodzące stwierdzenia. Że najważniejsza jest praca, a strajk jakby był zaprzeczeniem etosu pracy.

      Andrzej Gwiazda:

      – Było łagodzące, ale strajkujący tak tego nie odebrali. I tak była powszechna euforia.

      – Było to kazanie bez żadnego odniesienia do tego, co się właśnie dzieje. Wtedy pomyślałem sobie, że to nie jest mocne wsparcie dla stoczniowców – dodaje Aleksander Hall. – Ksiądz Jankowski później mi mówił: „Ja pamiętam, stałeś tam i tobie się to kazanie nie podobało. Ale wiesz, ja się bałem kulki w łeb”.

      – Wtedy, słuchając go, nie byłeś w stanie powiedzieć, co on powiedział – potwierdza Józef Drogoń. – Robiący wrażenie ksiądz, super głos, ale człowiek przychodzi do domu i nie wie, o czym było kazanie. Ale ksiądz Jankowski był w takiej sytuacji po raz pierwszy i ogólnie się dobrze zachował. Bo inni księża też nie byliby wtedy w stanie wygłosić politycznego kazania. Do tego on był za młody.

      – Nie był wtedy młody. Miał czterdzieści cztery lata – oponujemy.

      – No dobrze, ale nie miał żadnego doświadczenia politycznego.

      – Nieprawda. Miał doświadczenie w kontaktach z władzą, choćby przy odbudowie kościoła św. Brygidy. W kontaktach z prymasem, w kontaktach z Niemcami…

      – O, to to to! Ksiądz Jankowski wiedział dwie rzeczy: że nie może wobec władzy poruszać drażliwych tematów i że Niemcy finansują jego kościół. Dostał od władzy zgodę na odbudowę kościoła i nie mógł sobie pozwolić na kazanie, które byłoby drażliwe czy nawet za bardzo porywające.

      – Miałem wrażenie, że kazanie jest nieuczciwe, nieszczere – idzie jeszcze dalej Bogdan Lis. – Tak jakby go ktoś wysłał, żeby mówił to, co mówił.

      Joanna Wojciechowicz, opozycjonistka, matka Michała:

      – Bogdan Borusewicz twierdził, że to było złe kazanie, że się zastanawiał, czy przypadkiem ubecja mu go nie pisała. Ja nie miałam wtedy takich odczuć. Dla mnie było ważne, że przyjechał, że ludzie się poczuli podniesieni na duchu, że była spowiedź, komunia święta. Na początku strajku jeszcze nikt nie wiedział, czy nie wejdą czołgi i nie rozpirzą tego wszystkiego, a nas pozabijają albo skują.

      Czy kazanie napisała Jankowskiemu esbecja?

      Odpowiedzi szukamy w parafii na peryferiach Gdyni. Tutaj wikariuszem jest ksiądz Zbigniew Bryk. Dawny kapelan i zaufany biskupa Kaczmarka. Wiele lat musiało upłynąć i wiele rzeczy się wydarzyć, żeby znalazł się tak daleko od kurii i daleko od mediów. Wrócimy jeszcze do tego.

      Teraz rozmawiamy o roku 1980. Ksiądz Bryk wspomina:

      – Jankowski jest u biskupa. Ważą się losy mszy w stoczni.



<p>40</p>

Tamże, s. 10.

<p>41</p>

Tamże, s. 10.

<p>42</p>

Tamże.