Zamknij drzwi. Rachel Abbott

Читать онлайн.
Название Zamknij drzwi
Автор произведения Rachel Abbott
Жанр Классические детективы
Серия
Издательство Классические детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-8195-319-1



Скачать книгу

unosząc ręce, żeby oprzeć mu je na ramionach.

      – Och, daj spokój, Ash. Nie odrzucam cię. Odrzucam jedynie małżeństwo, a to…

      – Mamo! – Słyszę wołanie Millie dobiegające z kuchni. – Chyba coś się przypala.

      Opuszczam ręce. To bezcelowe, a ja po raz pierwszy się zastanawiam, czy straty, których narobiłam, da się jeszcze w ogóle naprawić.

      6

      Kolację jemy jak zwykle w kuchni. Pomimo panującego tutaj nieporządku jest to moje ulubione pomieszczenie w domu. Uważam ją za bardzo przytulną z moją piękną, szaroniebieską kuchenką na jednym końcu i piecem opalanym drewnem na drugim. Słychać uderzające o szyby krople deszczu, ale my wciąż się znajdujemy w blasku żółtego światła rzucanego przez miedziany żyrandol zawieszony nad stołem ze świerkowego drewna.

      Ash postanowił chyba na razie nie okazywać swojego rozczarowania, choć jestem pewna, że to tylko tymczasowe. Śmieje się w reakcji na opowiadaną przeze mnie historię z jednej z prób grupy teatralnej, kiedy to doszło do sprzeczki między dwiema członkiniami różniącymi się zdaniem co do tego, która z nich powinna stać na środku sceny.

      Uśmiechamy się do siebie, kiedy rozlega się pukanie do drzwi wejściowych. Trzy głośne stuknięcia.

      – Dzwonek nie działa? – rzucam z niezadowoleniem, odsuwając krzesło.

      Ash daje mi ręką znak, żebym została.

      – Ja otworzę.

      – Nie – odpowiadam szybko. – Siedź.

      Tylko jedna osoba nie korzysta z dzwonka przy drzwiach. Steve. Proszę, niech to nie będzie on. Ale kto inny miałby się zjawić przy tej paskudnej pogodzie? Jeśli to Steve, muszę go natychmiast odprawić.

      Idę do holu i otwieram frontowe drzwi, gotowa rzucić mu odpowiednią wiązankę, ale na zewnątrz dostrzegam dwóch mężczyzn, których nie rozpoznaję. Jeden z nich wysuwa przed siebie portfel z odznaką.

      – Sierżant Bruce Isles – przedstawia się. – To mój kolega, posterunkowy Iain Waterman. Czy możemy wejść do środka?

      Pierwsza myśl, która pojawia się w mojej głowie, dotyczy jednego z dzieciaków. Czy coś mogło się stać Noushy lub Samiemu? O Boże, jeśli tak, Ash tego nie przeżyje.

      Po chwili wahania otwieram szerzej drzwi i mężczyźni przekraczają próg.

      – Chcielibyśmy zobaczyć się z panem Ashrafem Rajavim. Zastaliśmy go w domu?

      Przełykam ślinę i otwieram usta, by zawołać Asha, kiedy drzwi prowadzące do kuchni się otwierają i on sam materializuje się w holu. Podchodzę szybko do drzwi za jego plecami i je zamykam, nie chcąc, by Millie cokolwiek słyszała.

      – Pan Rajavi? – pyta sierżant.

      – Tak? – Ash marszczy czoło. Zapewne myśli o tym samym co ja, chwytam go więc za rękę i ściskam.

      – Ashrafie Rajavi, jest pan aresztowany pod zarzutem stosowania przemocy wobec osoby w wieku poniżej szesnastu lat. Ma pan prawo do zachowania milczenia, ale może panu to zaszkodzić, jeśli nie powie pan czegoś, na co później powoła się na swoją obronę w sądzie. Wszystko, co pan powie, może zostać przekazane jako dowód.

      Ash wyszarpuje swoją dłoń z mojej, a ja odwracam głowę, żeby na niego spojrzeć. Stoi w bezruchu, wpatrując się w mężczyzn. Wygląda na tak samo przerażonego jak ja. Czy to ma jakiś związek z jednym z jego pacjentów?

      Posterunkowy wyciąga ręce i chwyta Asha za nadgarstek, żeby założyć mu kajdanki.

      – Proszę się odwrócić – nakazuje i przeciąga Ashowi drugą rękę za plecy, by zatrzasnąć drugą obręcz.

      – To z pewnością nie jest konieczne – mówię drżącym głosem.

      – Pani Joanna Palmer, zgadza się? Matka Millie Palmer?

      Patrzę w poważne oczy detektywa i kiwam głową.

      – Tak, zgadza się.

      – Bardzo mi przykro, panno Palmer, ale otrzymaliśmy z dwóch odrębnych źródeł zgłoszenia, że pani partner, Ashraf Rajavi, dopuścił się do zastosowania niepotrzebnej siły i aktów przemocy wobec pani córki, Millie Palmer. Zabieramy go na posterunek celem przesłuchania.

      Przenoszę przerażone spojrzenie na Asha. To nie może być prawda. Nie Ash. On kocha Millie.

      – Nigdy nie zrobiłbym jej żadnej krzywdy, Jo. Musisz mi uwierzyć. – W blasku lampy oświetlającej korytarz twarz Asha wydaje się zielona.

      Kręcę głową. Musi być jakieś wytłumaczenie. Z pewnością doszło do jakiegoś nieporozumienia.

      – Ash jest chirurgiem dziecięcym, na miłość boską – warczę, starając się nie podnosić głosu w trosce o Millie. – On nie krzywdzi dzieci, on je ratuje!

      Detektyw, wysoki mężczyzna o zaczesanych do tyłu włosach i twarzy, która wydaje się nigdy nie uśmiechać, zwraca się do mnie.

      – Obawiam się, że mamy zeznania dwóch zupełnie niezależnych świadków, musimy to zatem potraktować z całą powagą.

      Przez otwarte drzwi wejściowe dostrzegam jeszcze dwie osoby – mężczyznę i kobietę. Odwracam się z powrotem do detektywa, który zaczyna mówić:

      – To jest pani Hobson z opieki społecznej, towarzyszy jej jeszcze jeden funkcjonariusz z naszego zespołu. Zostawimy panią teraz w ich rękach.

      Nie wiem, o czym on mówi. Dlaczego muszę pozostać w czyichkolwiek rękach?

      Boję się.

      Co ty narobiłeś, Ash?

      Muszę przestać myśleć w taki sposób. Zorientowałabym się, gdyby krzywdził Millie, prawda?

      Młodszy detektyw chwyta Asha pod rękę i kieruje go w stronę drzwi.

      – Tędy, proszę.

      Wiem, że powinnam coś powiedzieć, ale w tej chwili myślę tylko o Millie. Ona nie może tego zobaczyć. Cofam się o krok i opieram o klamkę drzwi kuchennych. Cokolwiek się wydarzy, nie wolno jej ujrzeć tatusia zakutego w kajdanki.

      Czuję, jak zaciska mi się gardło i nie jestem w stanie wypowiedzieć ani słowa, kiedy wyprowadzają go na zewnątrz. Słyszę tylko rozpacz w głosie Asha, który opuszcza werandę i wychodzi na ścieżkę.

      – Powiedz Millie, że ją kocham.

      A potem odjeżdżają.

      7

      Pracownica opieki społecznej, szczupła kobieta o wąskiej twarzy, przedstawia się jako Janet. Mija próg, a towarzyszący jej mężczyzna zamyka delikatnie drzwi.

      – Rozumiem, że to musi być dla pani bardzo trudne, panno Palmer. Czy możemy gdzieś porozmawiać, zamiast stać w korytarzu?

      Zerkam na drzwi prowadzące do kuchni, ale Millie na razie nie podjęła próby jej opuszczenia. Wkrótce się to pewnie zmieni.

      – Proszę dać mi chwilę – odpowiadam.

      Kobieta zbliża się do mnie o krok.

      – Obawiam się, że nie mogę pozwolić, by znalazła się pani sam na sam z Millie. Wyjaśnię to później, ale proszę zostawić drzwi otwarte, kiedy będzie z nią pani rozmawiała.

      Co ona chce mi powiedzieć? Dlaczego nie mogę zostać sama z moim dzieckiem?

      Otwieram drzwi kuchenne i biorę głęboki wdech, żeby uspokoić nerwy.

      – Millie, muszę porozmawiać z tą panią. Tatuś musiał wyjść. Możesz chwilę