Gniew Tiamat. James S.a. Corey

Читать онлайн.
Название Gniew Tiamat
Автор произведения James S.a. Corey
Жанр Историческая фантастика
Серия
Издательство Историческая фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788366409651



Скачать книгу

a potem dał im czas na dokończenie rozmowy, zanim podszedł bliżej. Kajri obróciła się do niego, unosząc brew.

      – Przyjęcie rozpocznie się za dwadzieścia minut, proszę pani – poinformował gwardzista. – Wysoki konsul liczył na spotkanie z panią.

      – Nawet nie przyszłoby mi do głowy, żeby go rozczarować – odpowiedziała z uśmiechem, który Holden widział już na innych wargach.

      Zaoferował ramię, skorzystała z oferty. Gdy odchodzili, kiwnął głową w stronę grobowca i wyrytych na nim słów. JEŚLI ŻYCIE PRZEKROCZY ŚMIERĆ, ODSZUKAM CIĘ TAM. JEŚLI NIE, TO TAM TEŻ.

      – To ciekawy cytat – powiedział. – Mam wrażenie, że powinienem go rozpoznać. Kto to napisał?

      – Nie wiem – przyznała. – Ale powiedziała nam, żeby umieścić go na jej grobie. Nie wyjaśniła, skąd pochodził.

      * * *

      Na Lakonię przybyli wszyscy, którzy coś znaczyli. Było to prawdą na kilku poziomach. Plan Duartego polegający na przeniesieniu centrum ludzkości z układu Sol do serca swojego imperium trafił na poziom współpracy i poparcia, który z początku zaszokował Holdena, a potem wzbudził w nim trwałe, łagodne rozczarowanie ludzkością jako gatunkiem. Na Lakonię przeniosły swoje kwatery główne najbardziej prestiżowe instytuty badawcze. Cztery szkoły baletowe zrezygnowały ze stuleci rywalizacji, by dzielić wspólnie miejsce w Lakońskim Instytucie Sztuki. Celebryci i uczeni przepychali się do nowych, pałacowych i sponsorowanych przez państwo ośrodków w stolicy. Zaczynano tu już kręcić filmy. Miękka moc kultury na najwyższych obrotach, gotowej zalać sieci i kanały życzliwymi komunikatami o wysokim konsulu Duartem i trwałości władzy Lakonii.

      Przybywały też firmy. Duarte miał wybudowane banki i budynki biurowe czekające na najemców. Stowarzyszenie Światów nie sprowadzało się już tylko do Carrie Fisk w nędznym biurze na Medynie, zajmowało katedralną przestrzeń w samym środku stolicy z lobby większym od hangaru i ścianami ze szklanych mozaik, które wyglądały, jakby wznosiły się w nieskończoność. Były tam też główne władze Związku Transportowego, w skromniejszym budynku zajmującym mniejszą powierzchnię, dzięki czemu fizycznie i socjalnie widać było, kto jest faworyzowany, a kto traktowany z niechęcią. Holden przyglądał się temu wszystkiemu z Budynku Rządowego będącego jego domem i więzieniem, kojarzącym mu się z mieszkaniem na wyspie.

      W granicach miasta Lakonia była czystsza, nowsza, jaśniejsza i bardziej kontrolowana niż większość stacji kosmicznych, które Holdenowi zdarzyło się odwiedzić. Tuż za miastem zaczynały się tereny tak dzikie, jakie widywał tylko na filmach. Starożytne lasy i ruiny obcych, na których zbadanie i oswojenie potrzeba będzie całych stuleci. Holden słyszał plotki i pogłoski o resztkowych technologiach, obudzonych do chwiejnego życia przez wczesne eksperymenty z protomolekułą: wiercące w ziemi robaki wielkości statków kosmicznych, podobne do psów drony naprawcze, którym nie robiło różnicy, czy pracują z maszynami, czy ciałem, krystaliczne jaskinie z efektem piezoelektrycznym indukującym halucynacje, muzykę i obezwładniające zawroty głowy. Choć stolica stawała się synonimem całej ludzkości, to planeta, na której się znajdowała, pozostawała obca. Wyspa czegoś świetnie znajomego w morzu „jeszcze tego nie rozumiemy”. Na swój sposób pocieszająca była myśl, że Duarte, pomimo możliwości boga-imperatora, nie potrafił osiągnąć wszystkiego w ciągu zaledwie kilku dziesięcioleci.

      Z drugiej strony było to przerażające.

      Przyjęcie zorganizowano w wielkiej, ale nie przesadzonej sali. Jeśli Lakonię zbudowano na obraz Duartego, w duszy wysokiego konsula kryła się dziwna osobista powściągliwość. Niezależnie od tego, jak wspaniałe było miasto, jak przytłaczające były ambicje, kompleks pałacowy i dom Duartego nie były jarmarczne ani nawet szczególnie wyszukane. Salę balową wyznaczały proste linie i neutralna paleta barw sięgająca elegancji bez zbytniego przejmowania się czyimiś opiniami. Tu i ówdzie rozstawiono kanapy i krzesła, pozwalając gościom dowolnie je przesuwać. Młodzi ludzie w mundurach wojskowych roznosili kieliszki z winem i herbatę z przyprawami. Duarte potrafił sprawić, że wszystko, co go otaczało, wydawało się zrodzone nie tyle z potęgi, ile z pewności siebie. Sztuczka była bardzo dobra, bo choć Holden ją przejrzał, i tak działała.

      Przyjął kieliszek wina od młodej kobiety i ruszył nieśpiesznie przez tłumek zebranych. Kilka osób rozpoznał od razu. Carrie Fisk ze Stowarzyszenia Światów, udzielającą audiencji przy długim stole, otoczoną gubernatorami licznych kolonii walczących o to, który z nich pierwszy zaśmieje się z jej żartu. Thorne Chao, twarz najpopularniejszego programu z wiadomościami z Bara Gaon. Emil-Michelle Li w długiej zielonej sukience, będącej jej znakiem szczególnym, gdy nie grała w filmie. Każdej rozpoznanej przez niego twarzy odpowiadało kilkanaście, które wyglądały znajomo.

      Przemieszczał się przez cienką chmurkę socjalnych uprzejmości, uśmiechów i ukłonów, starannie ograniczających potencjalne zaangażowanie. Był tu, bo Duarte chciał, by go widziano, ale diagram Venna osób, które chciały zaskarbić sobie przychylność wysokiego konsula, będąc równocześnie gotowymi na jego niezadowolenie z powodu zadawania się z najbardziej znanym więźniem stanu, nie miał wielkiej części wspólnej.

      Choć coś się tam znalazło.

      – Nie jestem na to dość pijana.

      Prezes Związku Transportowego Camina Drummer opierała się o stolik, trzymając kieliszek obiema dłońmi. Na żywo jej twarz wyglądała starzej. Zmarszczki wokół oczu i ust były wyraźniejsze, niż kiedy filmowała ją kamera, a on oglądał obraz na ekranie odległym o kilka miliardów kilometrów. Przesunęła się nieco, robiąc mu miejsce przy stole, a on przyjął zaproszenie.

      – Nie jestem pewien, jak wygląda upicie się dostateczne na coś takiego – odezwał się. – Spicie się do nieprzytomności? Na bojowo? Popłakiwanie w kącie?

      – Nie wydajesz się nawet wstawiony.

      – Nie jestem. Ostatnio prawie nie pijam alkoholu.

      – Zachowujesz przytomność umysłu?

      – I źle mi działa na żołądek.

      Drummer parsknęła śmiechem.

      – Wypuścili szacownego więźnia pośród ludzi. Co może znaczyć, że nie jesteś już dla nich tak użyteczny. Wycisnęli z ciebie wszystkie soki?

      Sposób, w jaki to powiedziała, mógł być przekomarzaniem się między starymi znajomymi, którzy razem stracili władzę i żyli w półmroku politycznej akceptacji, ale mogło to być też coś innego. Sposób na spytanie, czy został już zmuszony do zdradzenia podziemia na Medynie. Czy zdecydowali się go złamać. Drummer równie dobrze jak on wiedziała, kto słucha, nawet tutaj.

      – Pomagałem, ile mogłem, w sprawie zagrożenia ze strony obcych. Zresztą gdyby zapytał mnie o cokolwiek innego, wszystkie moje odpowiedzi i tak byłyby już nieaktualne. Zakładam też, że jestem tutaj, bo Duarte uważa, że mu się przydam w tym miejscu.

      – Element przedstawienia.

      – Cyrku – poprawił Holden, a potem, widząc jej reakcję, dodał: – Mówiło się o cyrku.

      – Jasne – zgodziła się.

      – A co z tobą? Jak idzie demontaż Związku Transportowego?

      Drummer błysnęła oczami i szerzej się uśmiechnęła. Odpowiedziała perfekcyjnym głosem dziennikarki wiadomości, pełnym energii, wyraźnym i sztucznym jak plastikowy owoc.

      – Bardzo cieszę się z gładkiego przekazywania pełniejszego nadzoru lakońskim władzom oraz Stowarzyszeniu Światów. Skupiamy się na zachowaniu wszystkich starych praktyk, które sprawdziły się w działaniu, oraz usprawnieniu i integracji nowych procedur eliminujących zbędny balast. Zdołaliśmy utrzymać, a nawet poprawić skuteczność handlu bez narażania bezpieczeństwa, czego wymaga wielkie przeznaczenie ludzkości.

      – Aż