Wojna makowa. Rebecca Kuang

Читать онлайн.
Название Wojna makowa
Автор произведения Rebecca Kuang
Жанр Историческая фантастика
Серия
Издательство Историческая фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788379645299



Скачать книгу

z Venką i pozostałymi studentami. Musiała dowieść, że zasługuje na to miejsce, że jej dalsza edukacja nie pójdzie na zmarnowanie.

      Potrzebowała dopiero porażki, by uświadomić sobie, że nie jest taka jak sinegardczycy – nie dorastała, mówiąc na co dzień po hesperyjsku, nikt jej nie zaznajomił ze strukturą dowodzenia cesarskiej milicji, nie znała na wyrywki aktualnego stanu relacji politycznych pomiędzy dwunastoma możnowładcami. Sinegardczykom wpajano to wszystko od wczesnego dzieciństwa, oni w tym wyrastali. Rin musiała się dopiero nauczyć. Każdą chwilę, której nie zajmowały jej zajęcia, spędzała w archiwum. Czytała zalecone teksty na głos, zmuszając język do wypowiadania obcych dźwięków sinegardzkiego akcentu, aż wreszcie pozbyła się ostatnich śladów południowego zaśpiewu.

      I znów zaczęła się parzyć. Ból przynosił jej ulgę; znajdowała w nim pociechę, coś swojskiego. Był to rodzaj kompromisu, do którego nawykła już wcześniej. Sukces wymaga poświęceń. Poświęcenia oznaczają ból. Ból oznacza sukces.

      Zaniechała snu. Na zajęciach siadała w pierwszym rzędzie, by odebrać sobie możliwość drzemania. Bez przerwy bolała ją głowa. Dręczyły bezustanne mdłości. Przestała jeść.

      Umartwiała się. Była nieszczęśliwa, lecz do nieszczęścia wiodły wszystkie leżące przed nią drogi. Mogła ewentualnie uciec. Mogła wsiąść na jakąś łódź i umknąć do innego miasta. Mogła roznosić opium dla innego handlarza. Mogła, gdyby zmusiły ją okoliczności, wrócić do Tikany, wyjść za mąż i mieć nadzieję, że nikt nie dowie się o jej bezpłodności, zanim będzie za późno.

      Ale nieszczęście, jakie czuła teraz, było nieszczęściem dobrym. Tym nieszczęściem mogła się cieszyć, ponieważ wybrała je sama.

      Po miesiącu zdała z najlepszym wynikiem jeden z częstych u Jimy egzaminów z lingwistyki. Nezhę pokonała dwoma punktami. Kiedy Jima ogłosiła czołową piątkę, radośnie zszokowana Rin aż drgnęła i wyprostowała się. Przygotowywała się, wkuwając całą noc hesperyjskie czasy, dobrze znane z zawiłości rządzących nimi reguł. Współczesna odmiana hesperyjskiego była językiem, w którym próżno szukać choć szczypty ładu i składu. Panujące w nim zasady niewiele różniły się od czystego chaosu, a wymowa najeżona była wyjątkami i pułapkami.

      Nie mogąc pojąć hesperyjskiego mocą wewnętrznej logiki, uczyła się go na pamięć, tak jak zapamiętywała wszystko, czego nie potrafiła zrozumieć.

      – Dobrze – rzuciła zwięźle Jima, wręczając Rin egzaminacyjny zwój.

      Rin mocno zdziwiła się tym, jak świetnie poczuła się za sprawą jednego jedynego „dobrze”.

      Odkryła, że pochwały mistrzów stanowią znakomite paliwo. Uznanie oznaczało, że wreszcie, nareszcie mogła pomyśleć, że nie jest nikim. Mogła być genialna, mogła stać się warta zainteresowania. Pokochała pochwały – zaczęła ich łaknąć, pragnąć. Ulgę odczuwała jedynie, kiedy wreszcie ktoś nagrodził ją dobrym słowem.

      Uświadomiła sobie również, że wyróżnienia stały się dla niej tym, czym opium jest dla uzależnionych. Po każdej świeżej dawce chwalenia myślała jedynie, co zrobić, by przyjąć następną. Sukcesy odurzały. Po porażkach cierpiała bardziej niż wskutek odstawienia. Dobre wyniki na egzaminach i kolokwiach przynosiły jedynie chwilową ulgę i tymczasową dumę – już po kilku godzinach rozkoszy pojawiała się panika przed kolejnym wyzwaniem.

      Łaknęła uznania tak bardzo, że czuła to w kościach. I jak każdy nałogowiec robiła wszystko, by je zdobyć.

      W ciągu kilku kolejnych tygodni Rin wspięła się, wydrapała pazurami, z samego dołu w górne rejony list najlepszych studentów każdego z przedmiotów. Regularnie rywalizowała o najwyższe oceny z Nezhą i Venką. W lingwistyce ustępowała jedynie Kitajowi.

      Szczególnie upodobała sobie strategię.

      Obdarzony cienkimi siwymi wąsami mistrz Irjah był pierwszym jej nauczycielem, dla którego nauka pamięciowa nie stanowiła najważniejszej metody przekazywania wiedzy. Irjah kazał studentom rozwiązywać logiczne sylogizmy. Zmuszał do definiowania pojęć, które przez całe życie uważali za zrozumiałe same przez się – pojęć takich jak „przewaga”, „zwycięstwo” czy „wojna”. Przykazywał, by zawsze odpowiadali precyzyjnie i dokładnie. Odrzucał odpowiedzi zawierające sformułowania niejasne, które można było poddać więcej niż jednej interpretacji. Ćwiczył umysły studentów, rozbijał zakorzenione w nich poglądy na temat logiki, a potem składał je na powrót.

      Pochwał udzielał rzadko, lecz kiedy już chwalił, robił to tak, by usłyszeli go wszyscy. Jego aprobaty łaknęła Rin najbardziej.

      Teraz, kiedy skończyli już analizę „Zasad wojny” Sunziego, Irjah drugą połowę zajęć poświęcał, stawiając grupę w hipotetycznych sytuacjach wojennych i każąc im za pomocą myślenia wykaraskać się z beznadziejnych tarapatów. Niekiedy te symulacje sprowadzały się do kwestii logistycznych („Obliczcie, ile czasu i jakiego sprzętu wymaga przeprowadzenie tych oddziałów na drugi brzeg tej cieśniny”). Innymi razy rysował mapy, kreślił na nich symbole dostępnych rodzajów wojsk i zmuszał studentów do formułowania planów bitwy.

      – Utknęliście tutaj, za tą rzeką – powiedział Irjah. – Wasze oddziały zajmują wymarzoną pozycję do ostrzału, lecz głównej kolumnie skończyły się strzały. Co robicie?

      Większość sugerowała łupieżczą wyprawę na karawany zaopatrzeniowe nieprzyjaciela. Venka chciała w ogóle porzucić pomysł ostrzału i rozpocząć frontalne natarcie. Nezha zaproponował, by nakłonić miejscowych chłopów, aby w jedną noc wyprodukowali jak najwięcej pocisków.

      – Zebrać po okolicznych wsiach strachy na wróble – odezwał się Kitaj.

      – Co? – prychnął Nezha.

      – Niech mówi – rzucił Irjah.

      – Ubrać je w zapasowe mundury, wsadzić do łodzi i spławić w dół rzeki. – Kitaj zignorował Nezhę. – To górski rejon, słynący ze znacznej ilości opadów. Możemy założyć, że padało całkiem niedawno, więc powinniśmy mieć do czynienia z mgłą. Dzięki mgle nieprzyjaciel nie ma dobrego widoku na rzekę. Ich łucznicy pomyłkowo uznają strachy na wróble za żołnierzy i zaczną strzelać, w efekcie naszpikują je strzałami. Wtedy my wyślemy ludzi w dół nurtu i każemy zebrać pociski. Ostatecznie wybijemy przeciwników ich własnymi strzałami.

      Rozwiązanie Kitaja zwyciężyło.

      Innego dnia Irjah zaprezentował im mapę górskiego rejonu Wudang, na której dwa czerwone krzyżyki wskazywały dwa bataliony Federacji otaczające oddziały nikaryjskie, zamknięte na dnie doliny.

      – Wpadliście w tej dolinie w pułapkę. Większość chłopów zdołała się ewakuować, ale generał Federacji wziął na zakładników uczniów pewnej szkoły. Poinformował, że uwolni dzieci, jeżeli wasze siły się poddadzą. Nie macie gwarancji, iż przeciwnik dotrzyma obietnicy. Jak brzmi wasza odpowiedź?

      Studenci długo wpatrywali się w mapę. Ich żołnierze nie dysponowali żadnym atutem ani łatwą drogą wymknięcia się z doliny.

      Zafrasował się nawet Kitaj.

      – Może spróbować ataku na lewym skrzydle? – zasugerował. – A potem posłać niewielki oddział i uwolnić dzieci, kiedy tamci będą zaabsorbowani?

      – Zajmują wyższą pozycję – przypomniał Irjah. – Zasypią was strzałami, zanim zdążycie sięgnąć po broń.

      – Wywołać w dolinie pożary? – zaryzykowała Venka. – Odwrócić ich uwagę dymem?

      – Świetny