Название | Kariera Nikodema Dyzmy |
---|---|
Автор произведения | Tadeusz Dołęga-mostowicz |
Жанр | Классическая проза |
Серия | |
Издательство | Классическая проза |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788311152465 |
Spis treści
Projekt okładki i stron tytułowych: Anna Damasiewicz
Redaktor prowadzący i korekta: Agata Paszkowska
Redaktor techniczny: Beata Jankowska
Copyright © for this Polish edition by Bellona SA, Warszawa 2014
Zapraszamy na strony
www.bellona.pl, www.ksiegarnia.bellona.pl
Dołącz do nas na Facebooku
www.facebook.com/Wydawnictwo.Bellona
Nasz adres: Bellona SA
ul. Bema 87, 01-233 Warszawa
Dział Wysyłki: tel. 22 457 03 02, 22 457 03 06, 22 457 03 78
faks 22 652 27 01
e-mail: [email protected]
ISBN 978-83-11-15246-5
Skład wersji elektronicznej: [email protected]
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
Rozdział pierwszy
Właściciel restauracji dał znak taperowi i tango urwało się w połowie taktu. Tańcząca para zatrzymała się w środku ringu.
– No i co, panie dyrektorze? – zapytała szczupła blondynka, wyzwalając się z ramion partnera i podchodząc do stolika, na którym półsiedział gruby człowiek o spoconej twarzy.
Właściciel wzruszył ramionami.
– Nie nada się? – lekko rzuciła blondynka.
– Pewno, że nie. Drygu nijakiego nie ma ani szyku. Żeby choć jaki przystojny był…
Zbliżył się tancerz.
Blondynka przyjrzała się uważnie jego mocno znoszonemu ubraniu, rzednącym włosom, koloru włoskiego orzecha, z lekka kędzierzawym i rozdzielonym na środku głowy, wąskim ustom i silnie rozwiniętej szczęce dolnej.
– A pan już gdzie tańczył?
– Nie. To jest, tańczyłem, ale prywatnie. Nawet mówili, że dobrze…
– Ale gdzie? – obojętnie zapytał właściciel restauracji.
Kandydat na fordansera obrzucił smutnym wzrokiem pustą salę.
– W swoich stronach, w Łyskowie.
Grubas roześmiał się.
– Warszawa, panie drogi, nie żaden Łysków. Tu trzeba elegancko, panie drogi, z szykiem, z fasonem. Szczerze panu powiem: nie nadajesz się pan. Lepiej poszukaj pan sobie innej roboty.
Zawrócił się na pięcie i poszedł do bufetu. Blondynka pobiegła do garderoby. Taper zamykał fortepian.
Kandydat na fordansera leniwie przerzucił przez ramię płaszcz, wcisnął na czoło kapelusz i ruszył do drzwi. Minął go pikolo z tacą tartinek, w nozdrza uderzył smakowity esencjonalny zapach kuchni.
Ulicę zalewał gorący potop słońca. Zbliżało się południe. Ludzi było niewiele. Ruszył wolnym krokiem ku Łazienkom. Na rogu Pięknej zatrzymał się, sięgnął do kieszeni kamizelki i wyłowił niklową monetę.
„Ostatni” – pomyślał.
Zbliżył się do budki z papierosami.
– Dwa grandpriksy.
Przeliczył resztę i bezmyślnie stanął na przystanku tramwajowym. Jakiś staruszek, wsparty na kiju, rzucił nań spojrzenie zamglonych oczu. Elegancka pani z kilkunastu paczkami w ręku raz po raz wyglądała tramwaju.
Obok niego, niecierpliwie się kręcąc, czekał chłopiec z książką