Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański

Читать онлайн.
Название Virion 4. Szermierz
Автор произведения Andrzej Ziemiański
Жанр Детективная фантастика
Серия
Издательство Детективная фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788379645176



Скачать книгу

się podnieśli, jak widać. – Pani prokurator była bardziej pragmatyczna i chyba mniej znała historię. – A sprawę do czarownicy mamy prostą. Niech pomoże w rehabilitacji dłoni Luny. Na tyle, żeby znowu mogła rzucać czary.

      – Kpisz? Od leczenia jest medyk.

      – Ale nie od napraw dotyczących magii.

      – A nasz znajomy czarownik, na którego mamy haki, nie da rady?

      – Dowiedziałam się już, o co chodzi. Magia męska jest diametralnie różna od magii kobiecej. Tylko druga kobieta może pomóc Lunie. A z wiadomych względów nie może to być żadna Luanka, prawda?

      Daazy się zasępił. Taidzie nie wypadało, więc on sam był u Girona, który dopuścił go do pokoju rekonwalescentki. Nie wyglądało to różowo. Siły co prawda powracały, podręcznik lekarza ojca Viriona był majstersztykiem medycyny praktycznej. Ale… zdrowie ciała to jedno. Zdrowy duch natomiast to zupełnie inna sprawa.

      Nie chciał jednak poruszać teraz tego tematu.

      – A nie obawiasz się wprowadzenia w temat innej czarownicy? – powiedział za to. – Kiedy Rada się dowie, to zabiją Lunę, zanim zdołamy wziąć oddech.

      – Ano nie w tym przypadku. Wywiad trzyma czarownicę z Nimmeth za pysk tak mocno, że ta nawet nie piśnie. Mają na nią takie rzeczy, że… – umilkła i niby to zasznurowała sobie usta.

      Daazy potaknął.

      – No to sprawa wydaje się prosta – stwierdził. – Za kogo się przebierzesz? – Spojrzał z zainteresowaniem na stojący przed Taidą zestaw z farbkami.

      – Pomaluję sobie twarz na złoto. A pod sukienkę włożę poduszkę tak, żeby wyglądało, że mam duży brzuch.

      – I co to będzie?

      – Przebiorę się za słońce, które zaszło.

      – Ha, ha. – Ostatnimi czasy nie wiedział, czy Taida żartuje, czy mówi poważnie.

      – A ty? Wymyśliłeś już coś?

      – Jasne, skoro odwiedzamy czarownicę z Nimmeth, to się przebiorę za luańskiego żołnierza. A na plecach napiszę sobie: „Jestem Vitergh. Byłem u was”.

      Zaczęła się śmiać, potem uderzyła Daazy’ego w czoło.

      – Ty kretynie!

      – Kretyn i baba w ciąży. Będziemy malowniczą parą.

      – Przestań rąbać, bo mi w głowie rezonuje! – Skrzywiony Horech usiłował zasłonić sobie uszy.

      – Nie rezonuje, tylko huczy, i nie od rąbania, tylko z powodu kaca – odparował Virion, odkładając jednak swój miecz. Wolał nie podpadać staremu mistrzowi.

      – Nigdy nie doprowadzam się do kaca – żachnął się szermierz i o mało się nie wywrócił na błotnistym podłożu zagrody dla koni. Widać było, że mówi prawdę. Musiał już sporo wypić mimo tak wczesnej pory. Nie wpływało to za dobrze na koordynację jego ruchów, ale z całą pewnością kac nie miał prawa się pojawić. Po prostu nie miał kiedy.

      Obaj stali za budynkami gospodarczymi należącymi do bogatej karczmy. Matriarchini, od kiedy zyskała sponsorów dla swojej podróży, nie zatrzymywała się już byle gdzie. A tu sam wybieg dla koni na zapleczu zajmował większą powierzchnię niż ze cztery tanie karczmy, w których zazwyczaj nocowali do tej pory.

      – I co ty tak tym mieczem machasz od rana? – Horech nie mógł się nastroić do kolejnego dnia. Od rana wszystko mu przeszkadzało. – Narozwalałeś mnóstwo drewien przeznaczonych na opał. – Drżącym palcem wskazał pobojowisko.

      – Podrzucam bierwiono, sięgam po miecz i płatam w powietrzu! – pochwalił się Virion.

      – I na co to?

      – Ćwiczę po prostu. Przecież oni – wskazał karczmę, gdzie pewnie jeszcze nie obudziła się rodzina książęca – są przekonani, że my z wyższych sfer. Nam nie wypada pracą rąk się kalać.

      – Rozumiem, że nie chcesz ćwiczyć pod ich okiem – zgodził się Horech. – Pytam, po co w ogóle ćwiczysz w tak głupi sposób.

      Viriona zatkało.

      – No… w każdym podręczniku szermierki piszą, żeby robić to codziennie.

      Mistrz patrzył na niego ze marszczonymi brwiami.

      – Wskaż mi podręcznik, w którym każą rozłupywać latające drewna. No, pokaż mi, to albo uwierzę, albo zwątpię w moje stare oczy.

      – Ja to tak, żeby szybkość ćwiczyć.

      – Aaa! Sam to wymyśliłeś?

      – Sam.

      – No właśnie. – Horech pokiwał głową. – Proszę cię, odłóż miecz i przestań się tym zajmować.

      – Nie będę już hałasował, jeśli…

      – Przestań, przestań. – Stary krzywił się, jakby kazano mu wypić dzbanek soku z cytryn zamiast porannej dawki wina. – Jesteś młodszy, silniejszy i szybszy ode mnie. Sto razy sprawniejszy. Jak jebniesz, to wióry lecą. – Z powątpiewaniem patrzył na rozsiane gęsto większe i mniejsze drzazgi. – Ja bym na ten przykład latającego bierwiona nie potrafił rozpłatać. Powiedz mi: dlaczego nie staniesz mi w walce?

      Virion nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Ta kwestia pojawiała się regularnie i zawsze odpowiedź była trudna do sformułowania. Wzruszył więc ramionami.

      – No właśnie. Dlaczego?

      Horech uśmiechnął się jak doświadczony handlarz końmi, który właśnie odkrył, że klient chce go oszukać.

      – Opowiem ci taką historię. Kiedyś za młodu sztuki chciałem studiować. I nawet uczyłem się rysunku.

      Robiło się ciekawie. Kto mógł przypuszczać, że stary rębajło kończył gimnazjon, gdzie odkryto w nim jakiś talent? A potem poszedł terminować do mistrza sztuk? Kto mógł przypuszczać, że Horech kiedykolwiek w ogóle był młody?

      – Poważnie? Umiesz rysować?

      – Tego nie powiedziałem.

      – Ale się uczyłeś.

      – Rysunku mistrz mnie nie nauczył. Za to dzięki niemu pojąłem kilka ważnych w życiu spraw. Jak każdy młody, ja też podszedłem do tej sztuki z entuzjazmem. Szkicowałem, przygryzając język, z szaleńczą szybkością, zużywając węgiel za węglem. A on tylko przychodził i mówił: za dużo szczegółów! Ty nie rysuj wszystkiego, co widzisz. Z rysowanej rzeczy wydobądź jej istotę.

      – I tak samo jest w życiu?

      – Tak samo jest w walce.

      – Chyba nie rozumiem.

      Horech zaczął więc tłumaczyć dalej:

      – On mówił, że nie trzeba siadać przed planszą i natychmiast pokrywać jej węglem. Możesz nic nie szkicować przez pół dnia, powtarzał. Możesz nie narysować niczego przez pół dnia. Możesz w tym czasie siedzieć i myśleć. A potem pociągnąć tylko jedną kreskę. Ale niech ta kreska będzie wynikiem półdniowych rozmyślań!

      – I co to ma wspólnego z walką?

      – W niej jest tak samo. Nie musisz pół dnia machać mieczem. Przeznacz ten czas na myślenie! A potem wyjmij miecz, zabij i schowaj broń z powrotem. – Pijacki uśmiech Horecha, który opromienił jego twarz, mówił, że przecież już jaśniej tego powiedzieć się nie da. – Tylko niech ten jeden jedyny cios, który zadasz, będzie wynikiem pół dnia dumania!

      Mistrz