Название | Virion 4. Szermierz |
---|---|
Автор произведения | Andrzej Ziemiański |
Жанр | Детективная фантастика |
Серия | |
Издательство | Детективная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788379645176 |
– No już, baby. Koniec lizania!
Odkleiły się od siebie niechętnie.
– Ja też chciałbym usłyszeć, co nowego na świecie.
– Nic dobrego.
– Oj, to, że cesarz Luan nie czeka za węgłem z przeprosinami, zwrotem majątku i listem żelaznym dla nas, to jeszcze nie taka zła wiadomość – zażartował, ale one nawet się nie uśmiechnęły.
– Keddelwach to kraj, w którym władza królewska jest bardzo słaba – zaczęła Mara. – Zakon ma tu swoją drugą wyspę. Ostoję. Robi, co chce, nie patrząc już na nic.
– No nie! A znajomy niewolnik uważał ten kraj za synonim wolności i bezpieczeństwa.
– Bo dla niego tak jest – uśmiechnęła się Mara. – Przecież zbiegły niewolnik nigdy nie zainteresuje rycerzy. To nie ten poziom. To jakby król miał wziąć sierp w dłonie i osobiście uczestniczyć w żniwach. – Rozłożyła ręce. – Król to się może wojną między państwami zainteresować osobiście, a nie jakimś tam zbiegiem.
– Rozumiem. Z tego zaś wniosek, że my powinniśmy się zbierać.
– Nie czekając.
– To nie wszystko – dodała Niki. – Wiemy od dawna, że nas szukają w szczególności. Jeśli o mnie chodzi, teraz zainteresowanie spadło. W poprzednim mieście szukali Zmory. Ja znalazłam się tylko przy okazji, jak wisienka na torcie.
Virion mimowolnie uśmiechnął się na to porównanie.
– Mam więc z rycerzami coś wspólnego – mruknął. – Domyślam się, że szukają głównie specjalistek od wielkich ognisk. Czy w Keddelwach również usiłowałyście takie rozpalić?
– Słusznie rozumujesz. – Mara skinęła głową. – Nie, w Keddelwach, pod ich bokiem, nikt z nas nie śmiał niczego palić. No chyba że rycerza żywcem. Ale to mały płomień z takiego czegoś.
– Jakiego rycerza?
– A jaki się nawinął. Tego towaru tu dużo.
– Przestańcie żartować. – Niki usiłowała poskromić ich oboje. W jej głosie pobrzmiewały nutki zazdrości, że konwersacja między Virionem a drugą upiorzycą tak dobrze się rozwija. – Tym razem Zakon wie o wiele za dużo.
Virion położył kobietom dłonie na ramionach. Chciał je trochę uspokoić, ale jego żonie wyraźnie się to nie spodobało. Natychmiast strząsnęła jego rękę z ramienia Mary. Mógł tylko westchnąć.
– Wyjaśnicie mi nareszcie?
Spojrzały po sobie. W końcu Niki, choć z dużą dozą niechęci, wskazała na Marę.
– Ty mów.
Miejscowa upiorzyca spojrzała Virionowi prosto w oczy.
– Nie licz na to, że wyjaśnię ci wszystko.
– Nie liczę. Wiem, że nie wiecie.
– Najlepszą okazję przepuściłeś na samym początku. Nikt wiele by ci wyjaśniła, ale wiem, wiem, byłeś zajęty czymś innym. – Klepnęła Niki w pupę.
A Virion nie po raz pierwszy zyskał dowód, jak dużo one mogą dowiedzieć się z obwąchiwania i oblizywania twarzy. Nieprawdopodobne!
– Słyszałeś, że wielkie ognie ułożone w krzyż, którego ramiona obejmują wiele państw, palimy od zarania. Żadna z nas nie pamięta odkąd.
– Przyjmijmy, że od zawsze.
– Właśnie. Zakon usiłował, również od zawsze, przeciwdziałać temu, co robimy. Ale zawsze dowiadywał się po fakcie. Gdy już zobaczyli monstrualne ogniska, to mogli przyjeżdżać i gasić. Albo próbować nas łapać. Co tam im bardziej lube.
– Domyślam się, że zawsze było za późno.
– Owszem. I na gaszenie, i na łapanie.
– Aż do teraz.
– Mhm. Tym razem uderzyli pierwsi. Wszędzie zniweczyli możliwość zapalenia stosów.
– Nie zapłonął ani jeden?
Przytaknęła.
– Więcej. Wiedzą też coś, czego na przykład ja nie wiem. Ani Niki.
– Co?
– Widzisz, ognie płoną w powtarzającym się od zarania cyklu. Ale nie w równych odstępach czasu. Trzeba albo znać czas, kiedy zapłoną, albo wiedzieć, co musi się stać, żeby zapłonęły. Tylko wtedy będziesz wiedział z góry.
– Co musi się stać?
– Coś na niebie. Wiesz, na co trzeba patrzeć, to wiesz również, kiedy należy rozpalić ognie. Albo… wiesz, kiedy spacyfikować tych, którzy rozpalają.
Virion cmoknął cicho.
– Zakon do tej pory pojęcia nie miał, a teraz…
– Słusznie się domyślasz. Nie dość tego. W miejscu, gdzie Nikt układała swój stos, zakonni wybudowali palisadę i stanowiska obserwacyjne. Wiedzą, na co czekać. I po raz pierwszy w historii chcą to zobaczyć.
Virion podniósł głowę, żeby zobaczyć niebo. Zapomniał, że ciągle leje jak z cebra, a jego oczom ukaże się co najwyżej mokry sufit.
Mara zachichotała.
– Nawet w czystą noc nic nie zobaczysz. Nawet jeśli będziesz wiedział, kiedy i gdzie patrzeć.
– Dlaczego?
– Do tego potrzebne są odpowiednie instrumenty. Ale nie to jest w tym wszystkim najgorsze.
– Jeśli najgorszą rzeczą nie jest to, co można zaobserwować, to co jest gorszego?
– Nie wiem, co można zaobserwować. Wiem, jakim cudem się dowiedzieli.
Virion potrząsnął głową. To rzeczywiście było alarmujące. Zakon po raz pierwszy przeniknął jedną z tajemnic upiorów.
– Złapali którąś z waszych? – domyślił się.
Mara przytaknęła.
– Ale nie żywcem – dopowiedziała.
– Więc od kogo wiedzą?
– Od tych, które złapali… – Mara dramatycznie zawiesiła głos – martwe!
Virion oniemiał. Co martwe? Chyba nie rozumiał. Czego niby można się dowiedzieć od trupa? Czy na pewno o to chodziło?
Mara rozwiała jego wątpliwości.
– Zakon potrafi dowiedzieć się czegoś od martwego upiora – powiedziała. – Nie mam pojęcia, jak to robią. Ale robią.
– Nikt z waszych