Kurier z Teheranu. Wojciech Dutka

Читать онлайн.
Название Kurier z Teheranu
Автор произведения Wojciech Dutka
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-66503-29-8



Скачать книгу

gdzie miał malutką kuchnię. W mieszkaniu zawalonym książkami, szkicami warszawskich ulic, biednych zaułków, które tak lubił rysować, i szkiców chłopaków, którzy mu się podobali, znajdowała się też duża amerykanka, na której usiadł po wyjściu kobiety. Już raz to przeżył – kiedy został zwolniony ze Związku Nauczycielstwa Polskiego. Teraz siedział na kanapie i czuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Upokorzenie to jedno, do tego można przywyknąć. Ale zawsze w takich sytuacjach przychodził lęk tak straszny i tak dojmujący jak nieproszony gość w środku nieprzespanej nocy. Czechowicz zauważył, że drżały mu ręce jak wtedy, gdy w wieku piętnastu lat został przez ojca nakryty na świntuszeniu pod kołdrą. Ojciec był brutalnym i nieczułym zwierzęciem. W duszy Czechowicza zapisał się jako nigdy niezagojona i wiecznie gnijąca rana. Ten brak czułości w rodzinnym domu sprawił, że poeta wciąż szukał miłości i nie mógł jej znaleźć.

      Siedział na kanapie może pół godziny, a może więcej. Potem przyszła fala strachu, która nakazała mu działać, uczynić wszystko, byle tylko nikt się nie dowiedział o schadzkach w suterenie. Czechowicz poszedł do Kozubek, ale jej nie zastał. Zrozumiał, że musiała iść na donos. Gdzie to babsko mogło pójść? Z ulicy Narbutta niedaleko było do dużego posterunku policji obok aresztu śledczego na Rakowieckiej. Nie zastanawiając się, ruszył w tym kierunku. Gdy był na ulicy, znów zawyły syreny, długo i przeciągle, wywołując u przechodniów atak paniki. Ludzie uciekali na wszystkie strony. Czechowicz wmieszał się w tłum i skrył się w jakiejś piwnicy. Słyszał wyraźnie dwa wybuchy – bomby musiały spaść w bezpośredniej okolicy.

       *

      Był to drugi poranny nalot na Warszawę, nad którą pojawiło się sześćdziesiąt dornierów w asyście trzydziestu myśliwców Messerschmitt Bf-109. I tym razem, tak jak we wczesnych godzinach rannych, warszawska brygada pościgowa wzbiła się w powietrze, ale oprócz zestrzelenia trzech dornierów i rozproszeniu niemieckiej formacji Polacy stracili dwa myśliwce PZL P-11C.

      Po godzinie ludzie zgromadzeni w piwnicy usłyszeli krzyki i harmider dobiegające z ulicy. Zrobiło się duszno, a powietrze przesycone było zapachem starego brudu, potu i krwi.

      Czechowicz wyszedł wraz z innymi na zewnątrz. Wciągał w płuca powietrze, ale zauważył, że na Rakowieckiej coś się stało. Poszedł tam wraz z gapiami. Na ulicy ziała wielka dziura, a obok niej leżał wykolejony tramwaj. Wokół było pełno szkła, roztrzaskanego poszycia, drewnianych kawałków ławek, ziemi, asfaltu i ludzkiej krwi. Jej struga wypływała spod ciała sześćdziesięcioletniej kobiety, którą zabił wybuch bomby. Czechowicz poznał natychmiast swoją dręczycielkę i zrobiło mu się jej żal. Zginęła, idąc z donosem na niego. Jej twarz wyrażała zdziwienie, a w miejscu jej zwalistego biustu ziała ciemnoczerwona dziura. Spod ciała strumień krwi wypływał na ulicę. Czechowicz zdziwił się, że w człowieku może być jej aż tyle.

      – Ludzie, rozejść się! – ponaglał policjant. – Musimy przywrócić ruch na ulicy.

      Czechowicz się oddalił.

       *

      Dopiero w popołudniowych wydaniach gazety, między innymi „Kuriera Codziennego”, napisano o bandyckiej napaści Niemiec na Polskę. Ale Mokrzycki zdawał sobie sprawę, że gazety pisać będą ku pokrzepieniu serc, a nie ku prawdzie. Trzeciego września Francja i Anglia wypowiedziały wojnę Niemcom, co wynikało z obustronnych traktatów, które Polska z nimi podpisała. W okolicach ambasad brytyjskiej i francuskiej zebrały się tłumy wiwatujące na cześć sojuszników. Mokrzycki jednak wiedział swoje. Gdy Monika zadzwoniła z majątku na Lubelszczyźnie, bardzo przejęta wiadomościami o tym, że Anglia i Francja przystąpiły do wojny, szybko ostudził jej dobry nastrój.

      – Chciałbym, żebyś miała rację, ale wątpię, czy to zmieni nasze położenie.

      – Ależ co ty mówisz, kochanie! – obruszyła się Monika. Pesymizm męża nie odpowiadał jej wyobrażeniom o prowadzeniu wojny. – Papa jest zdania, że teraz flota brytyjska wpłynie na Bałtyk, a Francuzi pomaszerują na Berlin. Papa jest pewny, że do Bożego Narodzenia będzie po wojnie. Kiedy do nas przyjedziesz?

      – Przecież wiesz, że mam obowiązki. Jestem oficerem Wojska Polskiego.

      – No tak, przepraszam, kochanie – powiedziała Monika. – Ale tak bardzo chcę, żebyś był tutaj z nami.

      – To niemożliwe. Wkrótce opuszczę Warszawę. Klucze oddam sąsiadom, gdybyście chcieli wrócić, ty albo rodzice. Ale powrót teraz to nie jest najlepszy pomysł. Warszawa jest codziennie bombardowana. Dziś jest trzeci września i mieliśmy już trzeci nalot, a jeszcze noc przed nami. Piloci z brygady pościgowej są od trzech dni bez snu, Niemcy mają ogromną przewagę.

      – Zasmuca mnie to, co mówisz – powiedziała przejęta Monika.

      Mokrzycki zdał sobie sprawę, że być może długo nie zobaczy ani nie usłyszy żony. Chciał jej wynagrodzić to, że przez ostatnie lata nie był dobrym mężem.

      – Proszę, Moniko, kochanie, wysłuchaj mnie teraz – powiedział z naciskiem. – Pod żadnym pozorem nie wracajcie do Warszawy. Myślę, że będzie tylko gorzej. Wieś wydaje mi się teraz najbezpieczniejsza. Chodzi mi o naszego syna, o ciebie i rodziców. Zakazuję wam wracać do miasta.

      – Zrobię, jak każesz – powiedziała wzruszona Monika, gdy usłyszała, że Antoni powiedział o „ich” dziecku, choć przecież nie był ojcem Jasia.

      – Do widzenia – powiedział Mokrzycki. – Proszę, wybacz mi, że nie byłem dla ciebie takim mężem, jakiego pragnęłaś.

      – Wszystko już zapomniałam – odparła Monika.

      Znów zawyły syreny. Był już wieczór i tym razem Mokrzycki usłyszał szum silników zbliżającej się dużej nocnej formacji niemieckich bombowców. Artyleria przeciwlotnicza w Warszawie, wyposażona w doskonałe francuskie działa Bofors, otworzyła ogień, a w niebo skierowano reflektory o dużej mocy. Wybuchy przerwały połączenie. Mokrzycki zdał sobie sprawę, że to najpotężniejszy nalot od początku wojny. Jeśli ktoś myślący miał nadzieję, że po wypowiedzeniu wojny przez Anglików i Francuzów Hitler zawróci wojska z Polski, teraz dostał odpowiedź. Wkrótce nocne miasto oświetliła łuna pożarów, coraz więcej niemieckich bombowców przedzierało się nad Warszawę.

       *

      Piątego września zapadła decyzja, że rząd Polski ewakuuje się ze stolicy. Mokrzycki tymczasem przygotowywał dokumentację referatu Wschód Dwójki do wywiezienia w bezpieczne miejsce. Miał się kierować do granicy rumuńskiej, jedynego przyjaźnie nastawionego państwa graniczącego z Polską. Warszawiacy rozpoczęli kopanie rowów przeciwczołgowych na obrzeżach miasta od strony zachodniej – na Woli i Ochocie. Tego dnia pułkownik Smoleński przekazał Mokrzyckiemu informację, że w Katowicach Niemcy, zająwszy miasto, zastrzelili w masowych egzekucjach setki złapanych powstańców śląskich.

      – Co za skurwysyny – wściekał się pułkownik Smoleński.

      – Moje obawy co do tego, jak Niemcy będą się zachowywać, potwierdzają się. Jednak, jeśli armia francuska ruszy na Zachodzie, z pewnością napór na nas zelżeje.

      Mokrzycki nie wiedział, dlaczego to powiedział. Sam w to nie wierzył. Zdawał sobie sprawę, że ewakuacja najważniejszych instytucji i materiałów wywiadowczych państwa polskiego stawała się koniecznością.

      Tego dnia postanowił zabrać ze sobą chorążego Jakuba Kalińskiego, który przywiózł mu rozkaz mobilizacyjny. Chorąży uchodził za dobrego kierowcę w Dwójce, a towarzyszyli mu dwaj wyszkoleni żołnierze: chorąży Maciej Widłak oraz kapral Kamil Wilk – do ochrony dokumentacji, na którą składały się osiemdziesiąt cztery teczki raportów referatu Wschód oraz dwanaście teczek osobowych ściśle tajnego znaczenia zawierających akta osobowe polskich szpiegów w Związku Radzieckim.