Название | Córka gliniarza |
---|---|
Автор произведения | Kristen Ashley |
Жанр | Остросюжетные любовные романы |
Серия | Rock Chick |
Издательство | Остросюжетные любовные романы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-287-1355-0 |
W ciągu kolejnych pięciu lat (licząc od naszej rozmowy) Lee z rozrabiaki stał się hardcorem, a po kolejnych pięciu – wręcz wyjątkowym hardcorem, i lepiej było z nim nie zadzierać. Może jestem trochę szalona, ale zawsze uważałam, żeby nie igrać z ogniem i unikać oparzeń, za to Lee Nightingale przeszedł prosto od ogniska do wnętrza piekieł.
Żeby było jasne. Liam Nightingale nadal wygląda zabójczo, czego nie mogła zmienić nawet mała blizna pod lewym okiem, nadal ma świetne ciało i zajebiście mu w dżinsach, dresach, garniturze, we wszystkim zresztą. Nadal ma zniewalający uśmiech, chociaż nie olśniewa nim już tak często. I nadal lubi dziewczyny z fajnym tyłkiem, dużymi cyckami i długimi włosami (a ja nadal jestem dziewczyną w takim typie).
Ale oprócz tego jest niebezpieczny.
Nie potrafię tego wyjaśnić, ale taki właśnie jest.
***
Lata mijają, a ja wciąż chodzę na koncerty rockowe i bardzo głośno słucham muzyki. Moje długie kasztanowe włosy nieodmiennie spadają dziką burzą na plecy, nadal mam niezły tyłek i tak dalej. Można by powiedzieć, że moje ciało to zarazem dar i przekleństwo. Łatwo o nie zadbać, wystarczy pochłaniać dużo śmieciowego jedzenia dla zachowania krągłości, byle nie przesadzić, bo w końcu trzeba je dźwigać.
Ale na moich imprezach serwuje się teraz własnej roboty przystawki i miseczki z orzechami nerkowca, nikomu nie urywa się film i nikt nie rzyga na tyłach domu. A ja stałam się właścicielką księgarni z używanymi książkami na Broadwayu (nie tym w Nowym Jorku, na tym drugim – w Denver, Colorado).
Odziedziczyłam tę księgarnię po babci.
Można by pomyśleć, że bycie księgarzem to cicha i spokojna profesja, że ktoś taki nosi okulary w rogowej oprawie, włosy zwija w koczek. W moim przypadku – nic dalszego od prawdy.
No cóż, moja babcia była diablicą, wychowała na diablicę swoją córkę, czyli moją mamę, a ta z kolei razem z tatą pieczołowicie nadzorowała dorastanie diablicy w trzecim pokoleniu, to znaczy mnie.
Moja księgarnia jest na południowym rogu Broadwayu i Bayard, w starej dzielnicy Baker. Ja mieszkam we wschodniej stronie bliźniaka, w zachodniej mieszka para gejów, kolejna dwójka na wschód ode mnie i jeszcze jedna z tyłu. Właśnie dlatego w Baker jest tak bezpiecznie: mieszkańcy to głównie pary homoseksualne, bezdzietne małżeństwa, hipisi i Meksykanie. Gdy wprowadziłam się tutaj ja, biała heteroseksualna singielka o wyglądzie fanki zespołów rockowych (którą jestem), wszyscy uznali, że to kierunek, w jakim zmierza dzielnica.
Księgarnia nazywa się Fortnum – a to dlatego, że babcia odwiedziła Fortnum&Mason[2] w Londynie na rok przed otwarciem własnego sklepu z książkami i uważała, że brzmi to bardzo wykwintnie.
Może i tak, ale serio, poza nazwą nie ma w niej nic wykwintnego.
Za czasów babci było to miejsce spotkań hipisów i w jakimś stopniu zachowało swój wyjątkowy charakter. Wpadali też harleyowcy, nie wiem dlaczego; a teraz przychodzi pełno lalusiów, japiszonów i bezdzietnych małżeństw, silących się na bycie trendy, a także skate’ów i gotów, bo dla nich to jest cool.
Mamy tu trochę regałów, każdy z innej parafii, zastawionych używanymi książkami, i stoły, na których piętrzą się stosy płyt winylowych. To jak królicza nora zorganizowanego chaosu, gdzie czasem można natrafić na miękkie krzesło. Ludzie zazwyczaj wchodzą, znajdują sobie jakąś książkę, siadają i czytają, a potem wychodzą, nie kupując jej – po to, żeby następnego dnia znowu tu zajrzeć, wziąć książkę i czytać dalej.
Razem z księgarnią odziedziczyłam dwóch pracowników babci, którzy – mówiąc dyplomatycznie – są równie ekscentryczni jak ona.
Jane – ekspert od romansów i nasz najlepszy sprzedawca. Dziewczyna ma metr osiemdziesiąt, jest przeraźliwie chuda i przeraźliwie nieśmiała. Siedzi z nosem w książce w każdej chwil wolnej od przyjmowania książek od ludzi, którzy przychodzą nam je wcisnąć, i sprzedawania ich innym ludziom. Twierdzi, że napisała ponad czterdzieści opowiadań, ale nigdy nie odważyła się spróbować ich wydać. Nie ma nawet odwagi pokazać ich mnie, chociaż proszę ją o to bez przerwy.
Duke. To z kolei harleyowiec, nosi skórę i dżins, ma długą brodę i siwe włosy, przewiązane na czole bandanką. Ma szorstki głos, ciężkie życie i jest twardy jak krzemień, ale potrafi być mięciutki jak pianka, jeśli tylko cię lubi (a mnie na szczęście lubi). Pracował jako profesor literatury angielskiej w Stanford, zanim rzucił wszystko i wyjechał w góry. Ożenił się z Dolores, która kelneruje na pół etatu w knajpie The Little Bear w Evergreen, gdzie mieszkają w niedużym domu.
Babcia kochała tę księgarnię, uważając ją za własne centrum kultury. Nie była jakąś bizneswoman, ale lubiła obsługiwać swoją eklektyczną grupę przyjaciół. Dziadek dobrze zarabiał, a po śmierci została po nim przyzwoita emerytura, więc staruszka nie musiała się niczym martwić.
W Fortnum unosi się zapach staroci i stęchlizny i podobnie jak babcia kocham każdy centymetr tego miejsca.
Gdy nie siedziałam u taty na posterunku albo u Nightingale’ów, albo nie wychodziłam z Ally, zaszywałam się w księgarni z babcią, Dukiem, a później z Jane. To zawsze był jeden z moich domów; ci, którzy wychowywali się bez mamy, wiedzą, jak to jest.
Mimo że odziedziczyłam Fortnum, nie przestałam łazić w kowbojskich butach i levisach z szerokim pasem z wielką srebrną klamrą, czyli w swoim stroju rozpoznawczym. Za to jeśli chodzi o bieliznę, zawsze miałam na sobie jedwab i koronki. Babcia mawiała, że można sobie być rockową dziewczyną w kowbojskich ciuchach, ale nawet taka babka musi mieć swój sekret, a najlepszym sekretem każdej laski jest seksowna bielizna.
Działam we frontowej części księgarni. Mamy tu kilka wygodnych kanap, foteli i stolików; zainwestowałam w ekspres do kawy i przejęłam swojego ulubionego baristę, Ambrose’a „Rosiego” Coltrane’a z sieciowej kafejki przy drodze.
Rosie jest bogiem kawy. Zwykłą waniliową latte robi tak, że człowiek dostaje orgazmu od samego zapachu. Potrafi być upierdliwy, jest takim kawowym odludkiem (przychodzi, robi kawę, idzie do domu), lecz niezaprzeczalnie ma talent.
Wprowadzenie kawy do księgarni okazało się hitem. Gdy popłynęło espresso, książki zaczęły się lepiej sprzedawać; dzięki temu mogłam mieć nowe meble w salonie i szybko rosnącą kolekcję zajebistych pasów i kowbojek.
***
To wszystko przemknęło mi przed oczami.
Podobno cała masa rzeczy przelatuje człowiekowi przed oczami, gdy ktoś do niego strzela.
***
Patrzyłam na swoją komórkę, usiłując uspokoić rytm serca i jednocześnie wykombinować, do kogo zadzwonić.
Mogłam – i pewnie powinnam – zadzwonić do taty, Malcolma albo Hanka.
Uwzględniając wybór, jaki miałam, oraz sytuację, w jakiej się znalazłam, najlepszą opcją byłby Hank. Pewnie dostałby szału na wieść, że ktoś do mnie strzelał, i zapewne zgarnąłby Rosiego, ale przynamniej nie zatłukłby go na miejscu za to, że naraził mnie na niebezpieczeństwo.
Hank to oaza spokoju. Właśnie dlatego był świetnym sportowcem, studentem i gliną.
Mój ojciec to mój ojciec, Malcolm uważał się za ojca numer dwa, więc pewnie obaj ostro by się nakręcili i zrobili dziką awanturę, która wystraszyłaby Rosiego.
A on był artystą.
I jako artysta miał delikatną naturę. Łatwo się denerwował; wystarczyło zamówić dwie kawy naraz, żeby przeszedł mikrozałamanie