Название | Hipoteza zła |
---|---|
Автор произведения | Donato Carrisi |
Жанр | Современные детективы |
Серия | Mila Vasquez |
Издательство | Современные детективы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8125-989-7 |
– A więc, Boris, co się dzieje? – spytała, nie patrząc na niego. Gdy odwróciła się znowu, zobaczyła zmarszczkę na jego czole. I natychmiast odniosła wrażenie, że światło w pokoju przyćmiło się niedostrzegalnie. No to skończyły się grzeczności, pomyślała.
– To, o czym chcę was poinformować, jest wysoce poufne. Staramy się utrzymać prasę z dala od sprawy.
– Jakie są powody aż takiej ostrożności? – przycisnął go Steph.
– Sędzia nakazała powściągliwość, wszyscy, którzy zostaną poinformowani o sprawie, będą wciągnięci na listę, żeby można było ustalić winnych ewentualnych przecieków.
To nie jest zwykłe zalecenie, ale ukryta groźba, pomyślała.
– To oznacza, że od tej chwili także my dwoje znajdziemy się na tej liście – zauważył Steph. – Czy można wiedzieć, co się za tym kryje?
– Dziś rano, o szóstej czterdzieści, w jednym z komisariatów policji poza miastem zadzwonił telefon – powiedział Boris po chwili milczenia.
– Gdzie? – spytała Mila.
Boris uniósł ręce.
– Zaczekaj, najpierw cała reszta.
Policjantka usiadła naprzeciwko niego.
Boris oparł obie ręce na kolanach, tak jakby kontynuowanie relacji kosztowało go mnóstwo wysiłku.
– Dziesięcioletni chłopiec, Jes Belman, opowiedział, że w porze kolacji ktoś wszedł do jego domu i zaczął strzelać. I że wszyscy zginęli.
Mila odniosła wrażenie, że światło lamp w pokoju przygasło jeszcze bardziej.
– Adres odpowiada pewnemu domowi w górach, piętnaście kilometrów od strefy zamieszkanej. Właścicielem jest niejaki Thomas Belman, założyciel i prezes firmy farmaceutycznej, która nosi nazwę od jego nazwiska.
– Znam ją – powiedział Steph. – Wytwarzają lekarstwa na serce, które biorę.
– Jes jest jego najmłodszym synem. Belman miał jeszcze dwoje innych dzieci, chłopca i dziewczynkę. Nazywali się Chris i Lisa.
Czasownik użyty w czasie przeszłym zapalił w głowie Mili czerwoną lampkę. Teraz przyjdzie to, co najprzykrzejsze, pomyślała.
– Szesnaście i dziewiętnaście lat – sprecyzował Boris. – Żona Belmana, Cynthia, miała czterdzieści siedem. Kiedy funkcjonariusze z miejscowego komisariatu pojechali w te góry, żeby sprawdzić… – Urwał i w jego spojrzeniu pojawiła się wściekłość. – No cóż, nie ma sensu kręcić się w kółko i zbytnio przedłużać… Chłopiec powiedział prawdę: wczoraj wieczorem wszyscy byli w domu. To była rzeź. Wszyscy zginęli. Oprócz Jesa.
– Ale dlaczego? – spytała Mila, dziwiąc się, że zadała tak irracjonalne pytanie.
– Przyjmujemy, że morderca chciał się zemścić na ojcu rodziny – wyjaśnił Boris, nie dodając nic więcej.
– Co każe wam tak myśleć? – Steph zmarszczył brwi.
– Został zabity jako ostatni.
Okoliczność wskazywała na oczywiste sadystyczne intencje mordercy. Thomas Belman był z pewnością świadom, że umierają wszyscy jego bliscy, i musiał cierpieć również z tego powodu.
– Najmłodszy syn uciekł czy udało mu się schować? – Mila starała się wyglądać spokojnie, ale to krótkie sprawozdanie wstrząsnęło nią.
Boris pozwolił sobie na gorzki uśmiech niedowierzania.
– Zabójca oszczędził go po to, żeby nas wezwał i opowiedział, co się stało.
– Chcesz powiedzieć, że ten sukinsyn był obecny przy tym, jak chłopiec dzwonił? – zapytał Steph.
– Chciał mieć pewność.
Skrajne okrucieństwo i udawanie bohatera, pomyślała Mila. Zachowanie typowe dla morderców szczególnego rodzaju, popełniających masowe zabójstwa.
Byli bardziej nieprzewidywalni i groźni niż seryjni mordercy, chociaż media i zwykli ludzie mylili czasami te dwa typy. Ci „seryjni” przedzielali zbrodnie krótszymi lub dłuższymi przerwami, natomiast zabójca „masowy” dokonywał ich w jednej szokującej, przygotowanej masakrze. Do tej kategorii zaliczano na przykład zwolnionego z pracy gościa, który wraca do biura i zabija swoich byłych kolegów, albo ucznia, który zjawia się w szkole z karabinem bojowym i morduje nauczycieli oraz innych uczniów, jak w grze komputerowej.
Tym, co ich popychało, była uraza. Do rządu, do społeczeństwa, do legalnej władzy lub po prostu do innych ludzi.
Podstawowa różnica między mordercami seryjnymi i masowymi polega na tym, że tych pierwszych można przy odrobinie szczęścia powstrzymać – zakuć w kajdanki, doznać przyjemności spojrzenia w oczy po aresztowaniu, rzucić im w twarz słowa „to koniec”, podczas gdy ci drudzy zatrzymują się sami, gdy tylko położą trupem taką liczbę osób, jaką sobie sekretnie założyli. Rezerwują dla siebie jeden jedyny, wyzwalający, niemal bezbolesny cios, zadany tą samą bronią, której użyli do dokonania rzezi. Albo rozmyślnie rzucają ostateczne wyzwanie, pozwalając, żeby zastrzeliła ich policja. Zawsze jednak pozostawiają policjantom przykre wrażenie, że przybyli za późno, ponieważ cel został już osiągnięty.
Zabrać ze sobą do piekła jak najwięcej ofiar.
Jeśli nie ma już winnego, którego trzeba schwytać albo osądzić, ofiary znikają wraz z nim w zapomnieniu, pozostawiając po sobie wściekły niedosyt z powodu nieodpłaconej krzywdy. Działając w ten sposób, sprawca masakry chce nawet odebrać policji pociechę, że można by zrobić jeszcze coś dobrego dla tych, którzy nie żyją.
Ale w tym przypadku musi chodzić o coś innego, doszła do wniosku Mila. Gdyby epilogiem tej opowieści było naprawdę samobójstwo, Boris już by o tym zakomunikował.
– Jest nadal na wolności, Bóg tylko może wiedzieć gdzie – powiedział kolega inspektor, uprzedzając jej pytania. – Jest gdzieś w tamtej okolicy, macie pojęcie? Uzbrojony. I być może jeszcze nie skończył.
– Wiecie już, kim jest ten psychopata? – spytał Steph.
Boris nie odpowiedział na jego pytanie.
– Wiemy, że przyszedł z lasu i oddalił się w to samo miejsce. Wiemy też, że posłużył się półautomatycznym karabinem Bushmaster .223 i rewolwerem.
Wydawało się, że skończył, ale Mila miała wrażenie, że w tej opowieści czegoś brakuje. Jakiegoś fragmentu, którego jeszcze nie odsłonił, a który był rzeczywistym powodem, że zadał sobie trud zejścia do Przedpiekla.
– Sędzia chciałaby, żebyś tam pojechała i rzuciła na to okiem.
– Nie.
Odpowiedź była odruchowa i zaskoczyła również ją samą. Niczym za sprawą błyskawicy, przed jej oczami pojawiły się cztery ciała i krew, która zbryzgała ściany i rozlewała się oleistą plamą po podłodze. Mila poczuła też woń. Ten nieznośny wyziew, który robi wrażenie, jakby cię rozpoznawał i mówił z drwiącym śmiechem, że pewnego dnia także twoja śmierć rozsieje taki sam zapach.
– Nie – powtórzyła jeszcze bardziej stanowczo. – Przykro mi, ale nie zrobię tego.
– Czekajcie, czegoś tu nie rozumiem – wtrącił Steph. – Dlaczego ona miałaby tam jechać? Nie jest kryminologiem ani nawet specjalistką od nakreślania profilu psychologicznego przestępcy.
Boris zignorował pytanie kapitana i ponownie zwrócił się do Mili:
–