Hipoteza zła. Donato Carrisi

Читать онлайн.
Название Hipoteza zła
Автор произведения Donato Carrisi
Жанр Современные детективы
Серия Mila Vasquez
Издательство Современные детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-8125-989-7



Скачать книгу

trawniki i alejki zostały oczyszczone z liści i chwastów, żywopłoty przywrócone do idealnej wysokości. Wykonawszy swoje zadanie, wszyscy odjechali, zostawiając za plecami świat uporządkowany, pogrążony w ciszy i spokoju.

      Mila pomyślała, że to szczęśliwe miejsce jest gotowe, żeby zaprezentować się oczom szczęśliwych mieszkańców.

      Noc minęła spokojnie, jak każda noc w tej dzielnicy. Około siódmej domy zaczęły się leniwie budzić. Za oknami zaaferowani ojcowie, matki i dzieci z ożywieniem rozpoczynali nowy dzień.

      Kolejny dzień szczęśliwego życia.

      Przyglądając się im z hyundaia zaparkowanego na początku kompleksu budynków, Mila nie odczuwała zawiści, ponieważ wiedziała, że wystarczy trochę poskrobać pozłacaną powierzchnię, aby wyłoniło się spod niej coś zupełnie innego. Czasami prawdziwy obraz, złożony ze świateł i cieni, jakim słusznie powinien być. Ale kiedy indziej pokazywała się czarna dziura. Atakował cię zepsuty oddech zgłodniałej otchłani i wydawało ci się, że z jej głębi ktoś wymawia szeptem twoje imię.

      Mila Vasquez dobrze znała wezwania płynące z ciemności. Od dnia narodzin miała do czynienia z mrocznymi cieniami.

      Pstryknęła palcami, mocno naciskając wskazujący palec lewej dłoni. Przelotny ból pomógł jej podtrzymać należytą koncentrację. Niedługo potem drzwi wejściowe jednorodzinnych domków zaczęły się otwierać. Rodziny opuszczały mieszkania, żeby podjąć zmagania ze światem. Mila pomyślała, że im zawsze zbyt łatwo one przychodzą.

      Zobaczyła, jak z domu wychodzi rodzina Connerów. Ojciec, adwokat, miał czterdzieści lat, szczupłą sylwetkę pod nienagannym szarym garniturem i lekko szpakowate włosy, które podkreślały opaleniznę na twarzy. Matka była blondynką o ciele i obliczu trochę podstarzałej dziewczyny. Wydawało się, że upływ czasu nie ma do niej dostępu. Mila była tego pewna. Były też córki. Starsza chodziła do gimnazjum. Mniejsza, zwracająca uwagę bujnymi lokami, do zerówki. Były portretami rodziców. Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości co do teorii ewolucji, Mila by je rozproszyła, pokazując im Connerów. Byli piękni, nieskazitelni i, rzecz jasna, mogli mieszkać tylko w szczęśliwym miejscu.

      Adwokat pocałował żonę i córki, a potem wsiadł do granatowego audi A6 i odjechał, żeby kontynuować swą błyskotliwą karierę. Kobieta zajęła miejsce w zielonym SUV-ie marki Nissan, żeby odwieźć dziewczynki do szkoły i przedszkola. W tym momencie Mila wysiadła ze swego auta i ruszyła w kierunku willi z zamiarem dostania się do środka – i do życia rodziny Connerów. Mimo że było gorąco, włożyła dresy do joggingu, bo gdyby miała na sobie tylko podkoszulkę i szorty, blizny przyciągnęłyby dużo więcej uwagi. Według obliczeń, jakie zrobiła od czasu, gdy kilka dni temu rozpoczęła to czatowanie, miała zaledwie czterdzieści minut do powrotu pani Conner do domu.

      Czterdzieści minut na sprawdzenie, czy w tym szczęśliwym miejscu kryje się zjawa.

      * * *

      Connerowie byli przedmiotem jej badań od kilku tygodni. A wszystko przez przypadek.

      Policjanci zajmujący się przypadkami zaginięć nie mogą siedzieć przy biurku i czekać, aż nadejdzie jakiś donos, ponieważ czasami zaginiony nie ma rodziny, która mogłaby o czymkolwiek donieść. Może być również obcokrajowcem albo człowiekiem, który dawno temu zerwał więzy ze wszystkim i wszystkimi, lub po prostu może nie mieć nikogo na świecie.

      Mila określała ich słowem „naznaczeni”.

      Chodziło o osoby, które wokół siebie miały pustkę i nie przeczuwały, że któregoś dnia zostaną przez nią połknięte. Dlatego najpierw musiała szukać przypadku zaginięcia, a dopiero potem osoby zaginionej. Chodziła po ulicach, odwiedzając miejsca wypełnione beznadzieją, gdzie cień chodzi za tobą krok w krok i nigdy cię nie porzuca. Ale zaginięcia zdarzały się także w środowiskach bezpiecznych i zdrowych, zapewniających troskliwą opiekę.

      Na przykład, gdy dochodziło do zaginięcia dziecka.

      Mogło się zdarzyć – i zdarzało się, niestety – że rodzice, zdekoncentrowani powtarzającymi się, rutynowymi czynnościami, nie zauważyli jakiejś drobnej, ale zasadniczej zmiany. Było rzeczą możliwą, że ktoś podszedł do dzieci przebywających poza domem, a oni o tym nie wiedzieli. Dzieci mają skłonność do poczucia winy, gdy spotykają się z uprzejmościami ze strony kogoś dorosłego, ponieważ pojawia się tu niemożliwa do przezwyciężenia sprzeczność między dwiema naukami, jakie otrzymują zwykle od mamy i taty: w istocie, trudno im jest wybrać między obowiązkiem okazywania starszym, że są dobrze wychowane, a unikaniem kontaktów z nieznajomymi. Bez względu na to, jakie zachowanie wybiorą, zawsze będą miały coś do ukrycia. Jednak Mila spostrzegła, że istnieje doskonałe źródło informacji pozwalające dowiedzieć się, co się dzieje w życiu dziecka.

      Dlatego co miesiąc odwiedzała inną szkołę.

      Prosiła, żeby pozwolono jej pokręcić się po szkolnych klasach, gdy nie było w nich małych uczniów. Przystawała, żeby przyjrzeć się rysunkom wiszącym na ścianach. Często w tych obrazkach ze świata fantazji kryło się rzeczywiste życie. Ale przede wszystkim kondensowały się sekretne, czasami nieuświadomione emocje, jakie dziecko wchłania i oddaje niczym gąbka. Lubiła odwiedzać szkoły. Lubiła przede wszystkim zapachy – woskowej pasty i kleju do papieru, nowych książek i gumy do żucia. Napełniały ją tajemnym spokojem, podsuwały myśl, że tu nie mogło się przydarzyć nic złego.

      Dlatego że w oczach dorosłego najpewniejsze są miejsca, w których przebywają dzieci.

      Podczas jednej z tych wypraw zdarzyło się, że pośród dziesiątków rysunków rozwieszonych na ścianie uwagę Mili zwrócił rysunek młodszej córki państwa Connerów. Wybrała tę szkołę przypadkiem na początku roku szkolnego i weszła do sali w czasie przerwy, gdy dzieci znajdowały się w ogródku. Zatrzymała się w ich maleńkim świecie, wsłuchując się z przyjemnością w wesołe nawoływania dochodzące z dworu.

      Tym, co uderzyło ją w rysunku małej Connerówny, była przedstawiona na nim szczęśliwa rodzina. Ona, mama, tata i siostrzyczka na trawie przed domem. Piękny dzień z uśmiechniętym słońcem. Wszyscy czworo trzymali się za ręce. Jednak nieco z boku widoczne było coś, co nie pasowało do całości. Jakby piąta osoba. Z miejsca napełniła ona Milę dziwnym niepokojem. Wydawało się, że się unosi, i brakowało jej twarzy.

      Zjawa, pomyślała natychmiast Mila.

      Już miała przymknąć na to oczy, ale potem rozejrzała się po ścianie w poszukiwaniu innych rysunków dziewczynki i odkryła, że tajemnicza istota obecna jest na wszystkich.

      Szczegół ten był oddany zbyt dokładnie, aby mógł być przypadkowy. Instynkt podpowiedział jej, że powinna zbadać sprawę.

      Wypytała wychowawczynię dziewczynki, która była bardzo uprzejma i potwierdziła, że te zjawy pojawiają się już od pewnego czasu. Wyjaśniła, że na podstawie jej doświadczeń nie ma powodów do niepokoju – zwykle zdarza się to po śmierci jakiegoś krewnego albo znajomego i jest to sposób, w jaki małe dzieci reagują na żałobę. Skrupulatna wychowawczyni zapytała o to panią Conner. Chociaż ostatnio nikt z rodziny nie umarł, jakiś czas temu mała przeżyła nocny koszmar. To mógł być powód.

      Mila nauczyła się jednak od psychologów dziecięcych, że dzieci przypisują rzeczywistym postaciom oblicza osób wziętych z fantazji, niekoniecznie bohaterów negatywnych. Tak więc może się zdarzyć, że ktoś obcy zostanie przedstawiony jako wampir, ale także jako sympatyczny klown, a nawet Spiderman. Mimo to jest zawsze jakiś szczegół, który wyklucza niedomówienia, przywracając postaci ludzkie cechy. Pamiętała przypadek Samanthy Hernandez, która w stroju Świętego Mikołaja przedstawiła człowieka z białą brodą, który podchodził do niej codziennie w parku. Tylko że na rysunku, podobnie jak w rzeczywistości, miał on tatuaż na przedramieniu.