Gdybyś mnie teraz zobaczył. Cecelia Ahern

Читать онлайн.
Название Gdybyś mnie teraz zobaczył
Автор произведения Cecelia Ahern
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-287-1326-0



Скачать книгу

nowych, a to ostatnie jest zdecydowanie moim ulubionym zajęciem. Dlatego też zapewne zaoferowano mi posadę w mojej firmie.

      O tym, co robię, nieco później – najpierw chciałbym dokończyć opowieść o tamtym poranku, kiedy poznałem swojego nowego przyjaciela Luke’a.

      Zamknąłem za sobą bramę prowadzącą do ogrodu Barry’ego i ruszyłem przed siebie. Bez żadnego powodu skręciłem w pierwszą ulicę w lewo, potem w prawo i znów w lewo. Wędrowałem przez jakiś czas prosto, a potem skręciłem jeszcze raz w prawo i wylądowałem w pobliżu grupki domów na Fuchsia Lane. Przypuszczam, że nazwa owego zaułka pochodziła od fuksji rosnących w każdym ogrodzie. Tutaj to dzikie kwiaty.

      Przepraszam, kiedy mówię „tutaj”, mam na myśli Baile na gCroíthe, czyli miasto w hrabstwie Kerry, w Irlandii. W ciągu stuleci stało się znane wśród Anglików jako Hartstown, ale celtycka nazwa oznacza Miasto Serc. Uważam, że jest dużo ładniejsza.

      Ucieszyłem się, że znowu tutaj trafiłem. Pracowałem w tym miasteczku na samym początku kariery, ale było to już bardzo dawno temu. Mój zawód wymaga podróżowania po całym kraju, czasem nawet za granicę lub na inne kontynenty, jeżeli moi przyjaciele wyjeżdżają na wakacje i decydują się zabrać mnie ze sobą. Bo gdziekolwiek są, zawsze chcą mieć przy sobie najlepszego przyjaciela.

      Przy Fuchsia Lane stało dwanaście różnych domów, sześć po każdej stronie uliczki. Na dworze znajdowało się mnóstwo ludzi. Pamiętajcie, był to piątkowy poranek, czerwiec, a więc ulica skąpana była w słońcu i wszyscy byli w wyśmienitych humorach. No, może nie wszyscy.

      Na ulicy bawiły się dzieci, jeździły na rowerach, grały w berka, w klasy, w kapsle i robiły wiele innych przyjemnych rzeczy. Wydawały radosne okrzyki i śmiały się w głos. Cieszyły się, że mają wakacje. Mimo że wszystkie dzieci były bardzo miłe, jakoś mnie do nich nie ciągnęło. Nie potrafię się zaprzyjaźnić z kimkolwiek. Nie na tym polega moja praca.

      Przed jednym z domów mężczyzna kosił trawnik, zaś kobieta w ubłoconych rękawiczkach zajmowała się rabatką. Zapach świeżo skoszonej trawy i odgłosy przycinania, przystrzygania i oskubywania były niczym muzyka życia. W ogrodzie obok inny mężczyzna mył samochód. Pogwizdując pod nosem melodię, której nie znałem, kierował na karoserię silny strumień wody z gumowego węża i przyglądał się z zadowoleniem, jak płaty piany spływają w dół po lśniącym czystością lakierze. Od czasu do czasu odwracał się i polewał wodą dwie małe dziewczynki ubrane w żółte kostiumy kąpielowe w czarne paski. Bardzo mi się podobało, kiedy chichotały radośnie, moknąc w deszczu z gumowego węża. Na następnym podjeździe dziewczynka i chłopiec grali w klasy. Przyglądałem się im przez chwilę, ale żadne z nich na mnie nie zareagowało, więc poszedłem dalej.

      W każdym ogrodzie bawiły się dzieci, ale nie widziały mnie ani nie zapraszały do wspólnej zabawy. Mijali mnie ludzie na rowerach, deskorolkach, zdalnie sterowane samochody przejeżdżały z wizgiem obok moich stóp. Nikt mnie nie dostrzegał i zacząłem podejrzewać, że moje pojawienie się na Fuchsia Lane to pomyłka. Zdziwiłem się nieco, ponieważ zazwyczaj dobrze wybierałem miejsca, a tutaj było bardzo dużo dzieci. Przycupnąłem na murku otaczającym ogród przed ostatnim domem i zacząłem się zastanawiać, w którym momencie mogłem pomylić drogę.

      Po kilku minutach doszedłem do wniosku, że jednak znalazłem się we właściwym miejscu. Bardzo rzadko gubię drogę. Odwróciłem się i spojrzałem na dom, przy którym się zatrzymałem. Ogród był pusty, więc zacząłem się uważnie przyglądać budynkowi. Był piętrowy, z wybudowanym z boku garażem, przed którym stał drogi samochód, połyskując w słońcu karoserią. Na murku otaczającym posesję widniała tabliczka z napisem: Dom Fuksji. Rzeczywiście, fuksje były tu wszędzie, pięły się po ścianie, wczepiając w brązowe cegły nad drzwiami i sięgając stamtąd do samego dachu. Był to piękny widok. Część domu była pomalowana na miodowy kolor, w innych miejscach widniały brązowe cegły. Niektóre okna miały kształt kwadratu, inne koła. Naprawdę, ten dom wydał mi się niezwykły. Drzwi w kolorze fuksji miały dwa podłużne okienka z matowym szkłem w górnych panelach, na środku ogromną kołatkę, a poniżej skrzynkę na listy. Wyglądały jak twarz z wielkimi oczami, nosem i uśmiechającymi się do mnie ustami. Pomachałem i uśmiechnąłem się w odpowiedzi. W końcu kto to wie?

      W tej właśnie chwili drzwi się otworzyły, a potem gniewnie zostały zatrzaśnięte przez chłopca, który trzymał pod prawą pachą ogromny czerwony model wozu strażackiego, w lewej zaś dłoni samochód policyjny. Uwielbiam wozy strażackie. To moje ulubione samochody.

      Chłopiec zeskoczył z najwyższego stopnia schodów prowadzących na ganek, pobiegł na trawę i upadł na kolana. Na nogawkach czarnych dresów miał mnóstwo zielonych śladów po trawie, co bardzo mnie rozśmieszyło. Plamy po trawie są zabawne, ponieważ nigdy nie schodzą w praniu. Razem z moim starym przyjacielem Barrym często ślizgaliśmy się po świeżej trawie.

      Mały chłopiec bawiący się w ogrodzie Domu Fuksji zaczął zderzać ze sobą oba samochody, wydając przy tym odpowiednie dźwięki naśladujące kolizję. Był w tym naprawdę dobry. Bawiliśmy się kiedyś w podobny sposób z Barrym. Bardzo fajnie jest udawać, że robi się rzeczy, które zazwyczaj nie zdarzają się w prawdziwym życiu.

      Chłopiec uderzył samochodem policyjnym w wóz strażacki z taką siłą, że dowódca strażaków zleciał z drabiny i upadł na trawę. Roześmiałem się na głos, a chłopiec podniósł głowę i spojrzał na mnie.

      Naprawdę. Spojrzał mi prosto w oczy.

      – Hej – chrząknąłem nerwowo i przestąpiłem z nogi na nogę. Miałem na sobie moje ulubione błękitne tenisówki Converse. Ich podeszwy nadal nosiły ślady po trawie z czasów mojej znajomości z Barrym. Zacząłem wycierać buty o kamienny murek, żeby je nieco oczyścić. Jednocześnie zastanawiałem się nad tym, co powiedzieć. Bardzo lubię poznawać nowych przyjaciół, ale w decydującej chwili zawsze się denerwuję. Przecież może się zdarzyć, że ktoś mnie nie polubi. Na samą myśl o tym ściska mnie w dołku. Do tej pory miałem dużo szczęścia, ale przecież nie musi tak być zawsze.

      – Hej – odparł chłopiec, mocując z powrotem strażaka na wozie.

      – Jak masz na imię? – spytałem, nadal czyszcząc tenisówki. Ślady po trawie oczywiście nie chciały zniknąć.

      Chłopiec przyglądał mi się przez chwilę, jakby zastanawiał się, czy powinien odpowiedzieć na moje pytanie. Tego właśnie szczerze nie cierpię w mojej pracy. To bardzo niemiłe, kiedy pragnie się zaprzyjaźnić z kimś, kto nie ma na to ochoty. Czasami się to zdarza, ale ostatecznie wszyscy dają się przekonać, bo świadomie lub nieświadomie chcą, żebym był w pobliżu.

      Chłopiec miał bardzo jasne włosy i wielkie niebieskie oczy. Jego twarz wydała mi się znajoma, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd.

      – Mam na imię Luke – odezwał się wreszcie. – A ty?

      Wepchnąłem dłonie do kieszeni spodni i skoncentrowałem się na kopaniu prawą nogą murku. Cegły kruszyły się i ich odłamki spadały na chodnik.

      – Ivan – odparłem, nie patrząc na chłopca.

      – Cześć, Ivan – uśmiechnął się. Nie miał przednich zębów.

      – Cześć, Luke – odpowiedziałem. To był dobry początek. – Podoba mi się twój wóz straży ogniowej. Mój przy… mój były przyjaciel Barry też taki miał i cały czas się nim bawiliśmy. Szkoda tylko, że nie może wjeżdżać w ogień, bo się topi – stwierdziłem, nadal trzymając ręce w kieszeni. Zgarbione ramiona częściowo zasłaniały mi uszy. Trochę gorzej przez to słyszałem, więc w końcu wyprostowałem się, żeby lepiej docierały do mnie słowa Luke’a.

      – Próbowaliście wjechać wozem strażackim w ogień? – Luke