Głosy z zaświatów. Remigiusz Mróz

Читать онлайн.
Название Głosy z zaświatów
Автор произведения Remigiusz Mróz
Жанр Современные детективы
Серия Mroczna strona
Издательство Современные детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-8195-076-3



Скачать книгу

budynku szkoły. Ksiądz Wiesiek przez chwilę patrzył w tamtym kierunku, a ona zastanawiała się, co ma jeszcze powiedzieć. Okropnie długo się nie odzywali.

      – O czym myślisz? – spytał w końcu ksiądz.

      – O skorupach ślimaków.

      Popatrzył na nią wesoło, a potem przykucnął obok.

      – Jak to? – zapytał.

      – Skąd one je biorą?

      – Dobre pytanie.

      – Znajdują? Czy dostają od innych ślimaków?

      – Niestety nie wiem – przyznał ksiądz Wiesiek łagodnym głosem.

      Zawsze tak mówił i chyba dlatego Ada tak go lubiła. Inni dorośli czasem się denerwowali, czasem mówili coś pod nosem i nie zwracali na nią uwagi. On zawsze był miły i słuchał. I podchodził blisko, żeby dobrze słyszeć i nie musieć podnosić głosu. Można z nim było rozmawiać szeptem, jeśli się chciało.

      – Możemy sprawdzić w internecie, jeśli chcesz – powiedział. – Razem rozwiążemy tę tajemnicę.

      Skinęła rezolutnie głową i wyjęła komórkę.

      – Wygodniej na komputerze – dodał, a potem popatrzył na wejście do salki.

      – No dobra.

      Dziwnie potarł się po udzie, jakby nic go nie swędziało, tylko zrobiło mu się niewygodnie.

      – To chodźmy – powiedział, a potem się podniósł.

      Wziął ją lekko za rękę, a ona poczuła się bezpiecznie. Taty nie było, ale ksiądz się nią zaopiekuje.

      Kiedy ruszyli w stronę budynku, Ada usłyszała dźwięk silnika. Od razu się odwróciła, nawet nie czując, że jej dłoń wysunęła się z ręki księdza. Zobaczyła samochód taty i wesoło do niego zamachała.

      – Jest! – oznajmiła.

      – Widzisz, mówiłem.

      Ksiądz poprowadził ją do auta, a potem uścisnął rękę tacie. Zaczęli rozmawiać o rzeczach, które zupełnie jej nie interesowały. Widziała, że tata jest bardzo zmęczony, a wtedy zawsze lubi narzekać. Teraz też mówił coś o tym, że życie rzuca mu kłody pod nogi.

      Ada pociągnęła go za kurtkę.

      – Taaatooo…

      – No już, już. Jedziemy.

      Podziękował księdzu Wieśkowi, a potem podjechali po Lidkę do szkoły. Ada od razu sprawdziła jej tornister, bo młodsza siostra często zostawiała niedojedzone kanapki albo w ogóle ich nie ruszała. A ona musiała pilnować.

      – Zjadłam – burknęła do niej Lidka.

      Raz przemyciła jedną do auta, a potem schowała pod fotelem z przodu. Tata znalazł ją dopiero, jak zrobiła się zielona. I nie był zadowolony.

      – Tateeł… – zaczęła Lidka. – Puścisz du, du, du?

      – Jasne, że puszczę.

      Tata włączył, a one przez chwilę śpiewały i kołysały się na tylnym siedzeniu. Adzie nie dawało jednak spokoju to, o czym jeszcze przed chwilą myślała.

      – A tato…?

      – Tak?

      – Skąd ślimaki biorą skorupy?

      Spojrzał na nią w lusterku i podrapał się po karku.

      – Już się z nimi wykluwają – powiedział. – Muszla jest wtedy mała i przezroczysta, a potem rośnie i twardnieje.

      – Czemu?

      Tata kaszlnął nerwowo, jakby powiedziała coś, co go przestraszyło.

      – Dzięki wapniowi – powiedział. – To on sprawia, że ślimak ma potem przenośny domek.

      – A może z niego wyjść? – włączyła się Lidka.

      – Nie.

      – Czemu?

      Tata znowu się spiął.

      – Bo jest zrośnięty ze swoją skorupą, nie może jej zostawić – odpowiedział, a potem obrócił się do nich. – I dlaczego w ogóle was to interesuje?

      Lidka wzruszyła ramionami, zajęta grą na komórce.

      – Tak o – wyjaśniła Ada. – Jakbyś chwilę później przyjechał, tobym już wiedziała, bo z księdzem Wieśkiem mieliśmy to sprawdzić.

      Tata skinął głową i się uśmiechnął. Lubił księdza Wieśka. Ona też.

      Przez chwilę się nie odzywali, a po du, du, du zaczęło lecieć tu, for, siks, ejt, motorłej. Ada umiała to śpiewać, ale nie chciała się wyrywać.

      – Tateł… – odezwała się Lidka.

      – Tak, bombelku?

      – Ej!

      – Co? – Tata udawał niewiniątko. – Wy do mnie tak, to ja do was tak. Wiecie, jak to się nazywa? Sprawiedliwość. Uczcie się, bo każdego w końcu dosięga.

      Ada nie słuchała. Była przyzwyczajona, że jak tata rzuci takie hasło, to potem gada i gada. I nigdy nic mądrego.

      – Mamy w domu coś słodkiego? – spytała Lidka.

      – Mnóstwo rzeczy.

      – Ale nie sałatę?

      – Nie. Śledzie w occie.

      – Fuj! – obruszyła się siostra. – Kupmy coś po drodze.

      – Nic nie kupimy, bo tata musi zaraz uciąć sobie drzemkę w pokoju. A jak się obudzi, to będziemy sprzątać. Wszyscy razem.

      Ada wymieniła się z Lidką spojrzeniami. Najlepiej było nic więcej nie mówić.

      Dojechali do domu w milczeniu, a kiedy tata zaparkował przed garażem, Lidka była już tak zajęta komórką, że w ogóle zapomniała o tym, że chciała słodyczy. Szkoda, gdyby trochę pomęczyła, to tata kupiłby coś po drodze.

      – Tateł…

      – No?

      – Co to jest fe… nol?

      Tata nagle się obrócił.

      – Co powiedziałaś?

      – Fenol.

      Rozejrzał się, jakby nagle się czegoś przestraszył. Ada też poczuła się niefajnie. Rzadko widziała, żeby tata się czegoś bał.

      – Dlaczego pytasz?

      – No bo wysyła mi plik – powiedziała Lidka i podniosła telefon.

      Tata popatrzył na komórkę, a potem złapał za klamkę i mocno popchnął drzwi. Wyskoczył z auta, jakby się paliło, i Ada nie zdążyła zapytać nawet, o co chodzi.

      8

      Burza potrzebowała ratunku. Jakiegokolwiek, choćby pozornego, byleby tylko nie myśleć o tym wszystkim, co zaczynało wracać ze zdwojoną mocą i wytrącać ją z równowagi.

      Alkohol był beznadziejnym rozwiązaniem. Z czymś mocniejszym styczność miała tylko kilka razy w liceum, kiedy popalała trawkę. Papierosy nigdy jej nie kręciły, a lekami nie zamierzała się faszerować.

      Jak jeszcze ludzie radzą sobie w trudnych okresach?

      Zanim dotarła do niej absurdalność tego toku myśli, miała już całkiem absorbujące zajęcie. Choć niekoniecznie takie, którego by sobie życzyła.

      Ciało dziewczynki z Krasnobrodu