Święte słowo. Sigríður Hagalín Björnsdóttir

Читать онлайн.
Название ÅšwiÄ™te sÅ‚owo
Автор произведения Sigríður Hagalín Björnsdóttir
Жанр Современная зарубежная литература
Серия
Издательство Современная зарубежная литература
Год выпуска 0
isbn 9788308071311



Скачать книгу

Karta redakcyjna

      Motto

      Wstęp

      Dzień 1

      Tu

      Wcześniej

      Dzień 1

      Dzień 2

      Tu

      Wcześniej

      Tu

      Dzień 2

      Wcześniej

      Tu

      Dzień 3

      Dzień 4

      Wcześniej

      Dzień 5

      Wcześniej

      Tu

      Dzień 6

      Wcześniej

      Tu

      Dzień 6

      Dzień 7

      Wcześniej

      Dzień 7

      Wcześniej

      Tu

      Wcześniej

      Dzień 7

      Wcześniej

      Dzień 7

      Tu

      Od tłumacza

      Tytuł oryginału: Hiđ heilaga orđ

      Opieka redakcyjna: KRZYSZTOF LISOWSKI

      Redakcja: Pracownia 12A

      Korekta: ETELKA KAMOCKI, EWELINA KOROSTYŃSKA, LIDIA TIMOFIEJCZYK

      Projekt okładki i stron tytułowych: ANNA POL-PAWROWSKA

      Fotografia na okładce: Arcangel

      Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ

      Copyright © Sigríður Hagalín Björnsdóttir, 2018

      Published by agreement with Copenhagen Literary Agency ApS, Copenhagen

      © Copyright for the Polish translation by Jacek Godek

      © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2020

      Wydanie pierwsze

      ISBN 978-83-08-07131-1

      Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o.

      ul. Długa 1, 31-147 Kraków

      tel. (+48 12) 619 27 70

      fax. (+48 12) 430 00 96

      bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40

      e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl

      Konwersja: eLitera s.c.

      Trzeba przyjąć, że pierwszą funkcją pisma było ułatwienie wprowadzenia niewolnictwa.

      Claude Lévi-Strauss, Smutek tropików

      A teraz człek każdy, który by kciał pisać lub nauczyć się tego, co zostało spisane w naszym języku, czy-li to w świętych pismach czy w prawie lub genealogii, czy jakiejkolwiek inszej pożytecznej wiedzy zaczerpnąć z ksiąg, jeśli pokornym dość jest w swoim umiłowaniu wiedzy, iż woli niewielki wgląd nawet niźli żaden, dopokąd nie zyska możebności na więcej, niechaj czyta niniejszy traktat z uwagą, a poprawi, nie masz bowiem wątpienia, iż w wielu miejscach potrzeba takowa zachodzi, niechaj ocenia moje wysiłki, a wybaczy ignorancję, a stosuje alfabet, który już tu został użyty, dopóki nie znajdzie takiego, który bardziej mu się spodoba:

      pierwsza rozprawka o gramatyce, ok. 1125–1175

      z czternastowiecznej księgi Ormsbók

      Na pierwszym zdjęciu, które nam zrobiono, jesteśmy razem. Matki siedzą obok siebie na kanapie, Julia elegancka niczym królowa elfów, Ragnheidur opuchnięta po ciąży, oczy pełne czułości.

      Zdjęcie leży w starym tomiku wierszy, pewno było używane jako zakładka. Znajduję je na podłodze w naszym starym pokoju, musiało zostać po przeprowadzce, zmatowiało od kurzu, a wilgoć, która anektuje puste, nieogrzewane domy, dawno je poskręcała.

      Kolory na zdjęciu wyblakły, w jednym z rogów jest plama, na pierwszym planie wielka popielniczka pełna niedopałków, biblioteczka w tle. Spoczywamy w objęciach matek, jedno z rozmierzwioną jasną czupryną, wpatrzone ciemnymi oczami prosto w obiektyw, drugie łyse i pomarszczone niczym mały troll. Julia ma wpółotwarte usta, uśmiecha się poza oś obiektywu jakby rozmawiała z fotografem. Może z naszym ojcem, może to on robi zdjęcie i ktoś inny za nim stoi, ale ona zdaje się całkowicie koncentrować na tym punkcie, tej osobie za aparatem. Uśmiech Ragnheidur jest spokojny, introwertyczny, jakby patrzyła na dziecko w swoich ramionach, a fotograf kazał jej podnieść wzrok i ten uśmiech pozostał jej na twarzy.

      Są takie młode, koło dwudziestki, i wciąż promienieją szczęściem. Chyba jeszcze nie przyszło im do głowy, że ich decyzja jest w jakiś sposób niezwykła, ani nie zastanawiają się, dokąd ona nas zawiedzie.

      Matki sytuowały się w środku wszechświata, były środkiem ciężkości naszego życia, wszechmocne i wszechwiedzące. My obracaliśmy się wokół nich jak księżyce, a gdzieś na Ziemi znajdował się ojciec, jasny niczym Słońce, ciężki jak czarna dziura, z zupełnie innego świata.

      To było, zanim pojawiły się słowa i litery, zanim się ułożyły i przemieniły w zdania i historie, niekończące się ciągi znaków przesłaniających nam horyzont, zamykające jedno z nas w środku, drugie na zewnątrz.

      Podnoszę głowę, strop został częściowo usunięty, więc widać poddasze,