Buntowniczka. Lisa Kleypas

Читать онлайн.
Название Buntowniczka
Автор произведения Lisa Kleypas
Жанр Короткие любовные романы
Серия
Издательство Короткие любовные романы
Год выпуска 0
isbn 9788381696289



Скачать книгу

_e6b1bf3a-eaf3-54f3-b049-d87b81bdbbde.jpeg" alt="tytulowka.jpg"/>

      Tytuł oryginału

      MARRYING WINTERBORNE

      Copyright © 2016 by Lisa Kleypas

      All rights reserved

      Projekt okładki

      Ewa Wójcik

      Zdjęcie na okładce

      © Lee Avison/Trevillion Images

      Redaktor prowadzący

      Joanna Maciuk

      Redakcja

      Anna Płaskoń-Sokołowska

      Korekta

      Katarzyna Kusojć

      Marianna Chałupczak

      ISBN 978-83-8169-628-9

      Warszawa 2019

      Wydawca

      Prószyński Media Sp. z o.o.

      02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

       www.proszynski.pl

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      This ebook was bought on LitRes

      Rozdział 1

      Panie Winterborne, jakaś dama chce się z panem widzieć.

      Rhys z niezadowoleniem zmarszczył brwi i uniósł głowę znad papierów leżących na biurku. Sekretarka, pani Fernsby, stała w progu gabinetu, mierząc go czujnym spojrzeniem zza okrągłych szkieł. Była kobietą w średnim wieku, schludną i powściągliwą, o dość pulchnej figurze.

      − Przecież wiesz, że o tej porze nie przyjmuję interesantów. – Do porannego rytuału Rhysa należało czytanie poczty przez pierwsze pół godziny urzędowania, w absolutnej ciszy i spokoju.

      − Tak, proszę pana, ale gościem jest kobieta, która…

      − Nie chcę jej widzieć, nawet gdyby była królową – warknął. – Odpraw ją!

      Wargi pani Fernsby zacisnęły się w wąską linię − znak dezaprobaty. Odwróciła się energicznie i odeszła, wybijając obcasami rytm szybki jak seria wystrzałów.

      Rhys powrócił do przerwanej lektury listu. Jawna irytacja była luksusem, na który rzadko sobie pozwalał, ale w ostatnim tygodniu chmura ponurego nastroju wisiała nad jego umysłem i sercem, powodując, że miał ochotę zmieść każdego, kto nieopatrznie ośmielił się stanąć mu na drodze.

      A wszystko przez kobietę, którą znał lepiej, niżby tego pragnął.

      Lady Helen Ravenel. Kobieta arystokratyczna i pełna ogłady, a zarazem subtelna i nieśmiała. Jego absolutne przeciwieństwo.

      Ich okres narzeczeński przetrwał zaledwie dwa tygodnie, zanim Rhys do reszty go zrujnował. W czasie ostatniego spotkania z Helen był niecierpliwy i porywczy. Wreszcie udało mu się pocałować ją tak, jak od dawna pragnął. Zesztywniała w jego ramionach, odrzucając go. Nie mogła dobitniej wyrazić swojej pogardy dla niego. Z jej strony scena zakończyła się łzami, z jego – kipiącym gniewem.

      Nazajutrz Kathleen, lady Trenear, żona nieżyjącego brata Helen, zjawiła się, aby powiadomić Rhysa, że Helen bardzo to wszystko przeżyła i dostała ataku migreny. „Nie chce cię więcej widzieć”, dodała na koniec.

      Rhys nie mógł winić Helen, że zerwała zaręczyny. Najwyraźniej do siebie nie pasowali. Zamiar poślubienia córki utytułowanego angielskiego rodu przez takiego parweniusza jak on najwyraźniej nie pasował do porządku ustanowionego przez Boga. Pomimo swojej wielkiej fortuny Rhys nie posiadał manier ani erudycji dżentelmena. Nie wyglądał nawet na dżentelmena − z tą swoją smagłą cerą, czarnymi włosami i plebejską krzepą.

      W wieku trzydziestu lat Rhys mógł już się pochwalić przekształceniem skromnego sklepu swojego ojca przy High Street w największy dom handlowy świata. Posiadał fabryki, składy, ziemie uprawne, pralnie i kamienice. Zasiadał w zarządach kompanii żeglugowych i kolejowych. A jednak był boleśnie świadom, że bez względu na to, ile jeszcze osiągnie, zawsze pozostanie synem skromnego walijskiego sklepikarza.

      Gorzki tok jego myśli przerwało ponowne pukanie do drzwi. Z niedowierzaniem popatrzył na panią Fernsby, która znów stanęła w progu.

      − Czego chcesz tym razem?

      Sekretarka poprawiła binokle na nosie i odparła stanowczo:

      − Jeśli nie każe pan wyprowadzić tej kobiety siłą, będzie się tu dobijać, dopóki pan z nią nie porozmawia.

      Irytacja Rhysa zmieniła się w zaciekawienie. Żadna z kobiet, które znał, czy to z wyższej, czy z niższej sfery, nie śmiałaby tak bezczelnie domagać się jego uwagi.

      − Jak się nazywa?

      − Nie powiedziała.

      Rhys z niedowierzaniem pokręcił głową. Jakim cudem ta nieznajoma przedarła się przez jego biurowe kordony? Opłacał całą armię ludzi, którzy mieli go chronić przed podobnymi najściami. Wtem przyszła mu do głowy niedorzeczna myśl − i choć natychmiast ją stłumił, jego puls przyspieszył.

      − Jak wygląda? – zdołał zapytać z nagle ściśniętym gardłem.

      − Nosi żałobę, ma welon na twarzy. Szczupła, łagodny głos. – Po chwili wahania sekretarka dodała: − Akcent ma czysto salonowy.

      Rhys już się domyślał, o kogo chodzi. Jego pierś przeszyła bolesna tęsknota.

      Ciągle nie mógł uwierzyć, że chodzi o Helen. Jednak wszystko na to wskazywało. Bez słowa podniósł się zza biurka i w kilku długich krokach dopadł drzwi, wymijając zaskoczoną panią Fernsby.

      − Panie Winterborne! – zawołała, goniąc za nim. – Pańska marynarka…

      Rhys jednak już jej nie słyszał. Pędził biurowym korytarzem, aż znalazł się we foyer, gdzie ustawiono okryte skórą fotele. Na widok swojego gościa zatrzymał się gwałtownie, wstrzymując oddech.

      Chociaż twarz Helen zakrywał welon, poznał ją po idealnej figurze, foremnej i smukłej niczym wierzbowa witka. Zmusił się, żeby podejść bliżej. Niezdolny wykrztusić słowa, stał przed nią, kipiąc urazą, a jednocześnie z bezsilnym pożądaniem wciągając w nozdrza jej słodki zapach. Widok tej kobiety momentalnie go podniecił, przyspieszając puls i zalewając ciało gwałtowną falą gorąca.

      Stukot maszyn do pisania niosący się z jednej z sal przylegających do holu rozbijał ciszę.

      Helen była szalona, przychodząc tu bez towarzystwa. Ryzykowała swoją reputację. Trzeba jak najszybciej odesłać ją do domu, zanim ktoś zobaczy, kim jest.

      Najpierw jednak Rhys musiał się dowiedzieć, co ją do niego sprowadza. Coś ważnego musiało sprawić, że osoba tak cicha i niewinna zdecydowała się na tak ryzykowny krok.

      Przez ramię zerknął na panią Fernsby.

      − Mój gość za moment opuści nasze biuro. Do tego czasu zadbaj, żeby nikt nam nie przeszkadzał.

      − Tak, proszę pana.

      Spojrzenie Rhysa wróciło do Helen.

      − Chodź – mruknął i ruszył w stronę gabinetu.

      Szła obok niego w milczeniu; słychać było tylko szelest spódnic, ocierających się o ściany korytarza. Strój Helen był lekko niemodny i podniszczony, typowy dla arystokratek, których czas świetności minął. Czy dlatego tu przyszła? Czyżby rodzina Ravenelów tak bardzo potrzebowała pieniędzy, że Helen w desperacji zmieniła zdanie i jest gotowa się zniżyć do małżeństwa z nim?

      Mój Boże, pomyślał