Grzechy młodości. Edyta Świętek

Читать онлайн.
Название Grzechy młodości
Автор произведения Edyta Świętek
Жанр Современные любовные романы
Серия
Издательство Современные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 9788366217997



Скачать книгу

ostatnim rokiem szkolnym. Tak wiele stresu kosztowało ją to wszystko! I wychowawstwo w ósmej klasie, które było dość uciążliwe, i przygotowywanie lekcji, i prowadzenie zajęć, i poprawianie uczniowskich wypocin, i ciągłe wścibstwo koleżanek, które czujnym wzrokiem śledziły jej znajomość ze Strzelczykiem, i niefortunna wycieczka, i romans, do którego omal nie doszło.

      Starannie wypucowała szybę leżącą na stole. Spojrzała pod światło, czy na gładkiej powierzchni nie zostały jakieś maziaki lub lepkie ślady z obiadu. Potem rozłożyła arkusze z ocenami i czyste blankiety świadectw. Przygotowała także kartkę z bloku technicznego jako podkładkę. Wyłączyła radio, by jej nie rozpraszało podczas pracy, zaparzyła solidną kawę dla siebie oraz Wojtka i tak przygotowana zasiadła przy stole.

      Naprzeciwko niej rozłożył swe papiery mąż, który miał do przygotowania jakiś ważny raport. Przywiózł z biura mnóstwo odręcznych notatek. Z pawlacza wyjął walizkową maszynę do pisania – otrzymał ją w prezencie od rodziców, gdy jeszcze studiował.

      – Nie będę ci przeszkadzał?

      – Ależ skądże. Radio by przeszkadzało, bo nadaje i wiadomości, i jakieś audycje czy piosenki, w których słuchanie pewnie bym się wciągnęła. Możesz stukać do woli.

      Już po chwili obydwoje zatonęli w pracy.

      Po wystawieniu każdej cenzurki Agata robiła sobie króciutką przerwę. Zerkała w tym czasie na mężczyznę, który w skupieniu uderzał w przyciski łucznika.

      Podobał jej się, gdy marszczył czoło, dumając nad kolejnym akapitem. Nieobecny myślami, pochłonięty swoim sprawozdaniem. Świetnie wyglądał w okularach o dużych, niemalże kwadratowych oprawkach szkieł. Podobnie jak niedawno zapuszczone pekaesy, dodawały mu powagi i podkreślały orli nos oraz mocno zarysowaną żuchwę.

      Dobrze mi z nim – pomyślała. Podjęłam słuszną decyzję, składając podanie o przeniesienie.

      Już miała wrócić do arkuszy z ocenami, gdy zobaczyła latającego nad stołem niewielkiego owada o białych, lekko srebrzystych skrzydełkach. Od jakiegoś czasu często widywała je w domu i mocno irytowała się ich obecnością. Niby nie robiły szkody, bo nikogo nie gryzły, nie zostawiały też czarnych kropek na lustrach, jak czyniły to muchy, lecz sam ich widok działał jej na nerwy. Zwłaszcza że te ni to muszki, ni to motylki nie chciały siadać na żółtej taśmie lepu zwisającego z żyrandola. Wstała więc i klasnęła kilka razy w dłonie, próbując zatłuc żyjątko.

      – A co ty, Aguś, sama sobie bijesz brawo? – zapytał mąż, unosząc wzrok znad maszyny.

      – Owszem. Każdy czasami potrzebuje aplauzu. A ja właśnie wystawiłam dziesiątą cenzurkę.

      W Savoyu Tymek spotkał liczne grono znajomych, wśród których nie brakowało mocno podchmielonego Romka. Wódka płynęła strumieniami, a towarzystwa mężczyznom dotrzymywały najpiękniejsze nocne córy Bydgoszczy.

      – Teraz wiem, że żyję! – stwierdził Tymoteusz, wlewając sobie prosto w gardło całą setkę stołowej.

      – Te, nie tak szybko! – próbował go mitygować przyjaciel.

      – Daj spokój człowiekowi – odparł inny amator dobrej zabawy. – Nic mu nie będzie. Przecież nawet się nie skrzywił. Gorzałka wchodzi w niego jak nóż w miękkie masło.

      Przy stole leciała kolejka za kolejką. Do tego kiszony ogórek, śledź na zakąskę, a potem znowu setka wódki. Biesiada jak ta lala, choć to środek tygodnia i nazajutrz trzeba będzie wstać do roboty. W międzyczasie tańce, podszczypywanie kobiet skorych do rozrywki. Ukradkowe ściskanie damskich ud pod blatem stołu. Szybki numerek z ponętną kusicielką, która przed paroma minutami czarowała uśmiechami Tymka na parkiecie.

      To wszystko wirowało w głowie Trzeciaka niczym diabelski młyn w wesołym miasteczku. Mężczyzna odnosił wrażenie, że jego otoczenie przypomina rwący się film, a on sam utknął w kłębach mgły, spomiędzy których tylko co jakiś czas prześwitują nieco wyraźniejsze kształty rzeczywistości.

      W jednym momencie przebywał w damskiej ubikacji i brał na stojąco kobietę opartą dłońmi o ścianę. Był w niej, jego męskość pulsowała. Rozkosz brała we władanie każdą komórkę umysłu. Mężczyzna ściskał obnażone damskie piersi. Zauważył, że są przyjazne dłoniom: niewielkie, lecz jędrne. Tarmosił je bez litości. Chciałby je gryźć, ssać, lizać, lecz nie mógł, ponieważ wciąż wchodził szybkimi, posuwistymi ruchami w podfruwajkę, której imienia nie pamiętał albo może nawet nie poznał. Te drobne atrybuty kobiecości były tak inne od tego, w co natura wyposażyła Elżbietę! Ogarnęła go złość, że nawet w takiej chwili myśli o irytującej połowicy. Zacisnął powieki, przyspieszył tempo, pozwolił, by zawładnęła nim ekstaza.

      Kwadrans później znowu siedział przy stoliku. Wlewał w gardło kolejną setkę. Romek coś mówił, chichotał, wycierał szminkę z jego twarzy. W następnej migawce Tymek wiódł prym na parkiecie, tańcząc z dwoma łasiczkami w minispódniczkach. Pannice ocierały się o jego ciało – zmysłowe, chętne do figli, prowokujące.

      Po kilku godzinach szaleńczej imprezy, której szczegóły znikały w alkoholowych oparach, przyszedł czas na powrót do domu. Tymoteusz przełamał wewnętrzny opór związany z tą koniecznością. Włożył marynarkę, którą dawno temu przewiesił przez poręcz krzesła. Sprawdził, czy w kieszeni nadal tkwi portfel. Na szczęście nikt mu go nie ukradł, choć na dłużą chwilę mężczyzna spuścił go z oczu. Wewnątrz wciąż był plik „Koperników” – będzie czym pokryć i rachunek, i taryfę na Kapuściska.

      Tymoteusz, Roman i dwie panie o wątpliwej reputacji opuścili knajpę. Jedna z kobiet, ta która przez cały wieczór na krok nie odstępowała Trzeciaka, wypiła pod koniec zdecydowanie za dużo i ledwo trzymała się na nogach. Tymek miał ochotę porzucić ją w Savoyu, lecz jej koleżanka nalegała na zabranie dziewczyny. Obiecała, że nie sprawią kłopotu, byle panowie pomogli wsadzić ją do taksówki. Mężczyznę ogarnęła litość dla zalanej ślicznotki. Mocno złapał pijaną pannicę pod ramię i wyprowadził na zewnątrz.

      Pogrążona we śnie Bydgoszcz była cicha, opustoszała. Niemal wszystkie okna mieszkań tonęły w ciemnościach. Na ulicach panował bezruch. Nawet zgrzyt tramwajów zamilkł.

      Noc przyniosła miłe orzeźwienie. Lekki chłodzik muskał skronie Trzeciaka. Mężczyzna odetchnął głęboko. Świat zaczynał nabierać wyrazistości, kłęby spowijające jego zmroczony alkoholem umysł znikały.

      Trudno mnie znieczulić – pomyślał. W rzeczy samej miał dużą tolerancję na alkohol. Mógł sporo wypić, a pozostawał świadomy i niemalże trzeźwy. Nie zataczał się, nie bełkotał. Tak było i tym razem. Po krótkotrwałym kryzysie wracał do siebie. Znowu pamiętał o czekającej w domu żonie. Czuł, że tym razem eskapada nie ujdzie mu na sucho. Nie będzie łez i stłumionego pociągania nosem, lecz awantura oraz przytyki, jakim jest draniem i jak bardzo zmarnował jej życie. Tak! Dopuścił się tego, co mu zarzucała! Był świadom własnych grzechów. Momentalnie utracił dobry nastrój. – Musiałbym chyba wypić całe morze gorzały, by choć na chwilę wyrzucić z pamięci tę miągwę.

      – To co? Idziemy na postój taxi, nie? – rzucił Roman.

      – Wiadomo. Macie na taksówkę, dziewczyny? – zainteresował się Tymek. Po mile spędzonym wieczorze gotów był w razie czego pokryć koszt powrotu nowych znajomych do domu.

      – Ależ oczywiście. Na gablotę zawsze jest forsa – zachichotała Agnieszka, nieco trzeźwiejsza z pań, uwieszona boku Romana.

      Szli w stronę postoju. W ciszy miasta ich kroki odbijały się głośnym echem. Mocno podchmielona partnerka Trzeciaka wciąż nie mogła zachować równowagi. Zataczała się tak, że ledwo był w stanie ją utrzymać.

      – Niedobrze mi – wybełkotała w pewnym