Kurier z Toledo. Wojciech Dutka

Читать онлайн.
Название Kurier z Toledo
Автор произведения Wojciech Dutka
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-66229-70-9



Скачать книгу

Golda, która zatańczyła wspaniałe flamenco, musiała nabrać do Mokrzyckiego szacunku. Wieczór kawalerski skończyłby się karczemnym mordobiciem, gdyby nie to, że kilku oficerów odciągnęło Mokrzyckiego od wrzeszczącego wniebogłosy mężczyzny. Hrabia użył prawego sierpowego, ale lewy miał równie silny i zamierzał przećwiczyć go na szczęce tamtego. Zalany posoką narodowiec został odprowadzony do łazienki, a z kuchni przyniesiono mu szybko lód, w którym chłodziła się wódeczka. Owym lodem okładał bolące miejsca na twarzy.

      – Aleś bokser! – skwitowali koledzy.

      – Pax inter Christianos! – rozległ się głos wzywający do pokoju.

      – Użyłem przemocy, której się brzydzę – powiedział Mokrzycki – ponieważ kolega Ziobro źle wyraził się o damie.

      Ziobro był doktorantem prawa konstytucyjnego i członkiem opozycyjnego wobec władz Stronnictwa Narodowego. Znany był z niechęci do Żydów, którą na ogół tolerowano, ponieważ na spotkania kawalerskie Polacy nie dopuszczali swoich starszych braci w wierze. Ziobro został jednak zmuszony do przeproszenia damy, ale odtąd Mokrzycki zyskał w jego osobie śmiertelnego wroga.

      Działo się to w sylwestra 1935 roku. Wtedy właśnie Mokrzycki poznał Goldę. Była Żydówką, ale nie żyła według praw swojej wiary. Pochodziła z Żytomierza, a jej religijna rodzina wyrzekła się jej. Pracowała w różnych warszawskich kabaretach jako tancerka, żeby się utrzymać. Mokrzycki zauważył, że nie brakowało jej na dobre ciuchy i znośne perfumy, więc było prawdopodobne, że miała jednego lub kilku adoratorów. Nigdy o to nie pytał. Nie był zazdrosny, nie miał zresztą do niej praw.

      Połączyła ich czułość. Mokrzycki potrzebował tego, czego nie dostawał od swojej narzeczonej, czyli ostrego seksu i tego, co potem – wtulonych w siebie ciał, wsłuchiwania się w bicie serca, rozmów o sztuce, religii i muzyce. Czegoś takiego nigdy od Moniki nie dostał i nie był wcale pewny, czy po ślubie otrzyma choćby namiastkę.

      – Ja już znalazłam mojego mesjasza.

      – Doprawdy?

      – Tak, ciebie, hrabio Mokrzycki.

      – Bluźnisz, Żydówko.

      Pocałowała go namiętnie w usta.

      – Mogę bluźnić, bylebyś pozwolił mi kochać cię dalej – odpowiadała Golda, patrząc na Mokrzyckiego spod swoich kruczoczarnych brwi, podczas gdy on leżał nagi obok niej. – Takiś ty mądry, a jakbyś nie wiedział, jedyna różnica między Żydem a katolikiem jest taka, że wy od dwóch tysięcy lat już macie swojego Mesjasza, a my wciąż czekamy.

      Mokrzycki nie wdawał się jednak w dyskusje na mesjańskie tematy. Po pierwsze dlatego, że przesiąknął nimi w szkole w II Rzeczypospolitej – mesjaszem była Polska umierająca za inne narody w Europie, choć nikt tego nigdy od Polski nie wymagał. Mokrzycki był realistą. Jego dziadek walczył w powstaniu styczniowym i stracił w bitwie pod Miechowem z Rosjanami lewą rękę, jednak patriotyczna przeszłość rodziny nigdy nie stępiła w hrabim trzeźwego osądu politycznego. A poza tym spotykał się z Goldą nie jako z Polak z Żydówką, tylko dlatego, że była doświadczoną kochanką i towarzyszką, lubił z nią rozmawiać o muzyce Szymanowskiego i było im razem dobrze w łóżku.

      – Jaka jest ta twoja... Monika? Ta Skirmuntówna – zapytała go kiedyś Golda, gdy po szybkim seksie leżeli obok siebie na jej łóżku w wynajmowanym przez nią pokoju przy ulicy Nowolipie.

      – Zimna jak westalka.

      – To po co się z nią żenisz? Dla pieniędzy? Wytłumacz mi, bo nie rozumiem.

      Mokrzycki popatrzył na kochankę tak, jak nigdy wcześniej.

      – Czyżbyś była zazdrosna?

      – Trochę jestem. Ona nic dla ciebie nie znaczy, a chcesz się z nią żenić – odpowiedziała Golda. – Nie obraź się, ale mam doświadczenie z różnymi facetami.

      – Nigdy nie robiłem ci z tego powodu wyrzutów – powiedział Mokrzycki, podnosząc głowę z łóżka. – Wiesz o tym dobrze.

      Golda uspokoiła go, gładząc po włosach dłonią.

      – Wiem, kochanie, że jesteś dżentelmenem, i za to cię lubię. Lubię cię też za inne rzeczy, jesteś dla mnie dobry, nie żałujesz mi pieniędzy, kiedy proszę cię o pożyczkę. Ale nie w tym rzecz. Twoja narzeczona nie znaczy dla ciebie wiele, ponieważ... – urwała.

      – Ponieważ? Wyduśże to z siebie!

      – Ty chcesz kochać kobiety, starasz się, przykładasz, po polsku, elegancko, ale nie tego pragnie twoja dusza, skarbie.

      Mokrzycki nigdy się nad tym nie zastanawiał. Po chwili zmienił pozycję na łóżku i zapalił papierosa. Nie wiedział, co odpowiedzieć, bo w gruncie rzeczy zdawał sobie sprawę, że Golda miała rację. Monika Skirmuntówna była ładna, niewinna, głęboko wierząca, dumna, pełna patriotycznych uczuć, kochająca Polskę romantyczną, a przy tym wpatrzona w siebie i w pojęcia, które wpoili jej rodzice, ale nie była kobietą dla niego. Hrabia miał mętlik w głowie. Nie wiedział, czy może się jeszcze wycofać ze związku z Moniką. To byłby skandal, który z pewnością miałby wpływ na jego pozycję w MSZ, a na to nie mógł sobie pozwolić. Nie chciał, aby prywatne życie miało wpływ na jego karierę zawodową. I choć docenił szczerość tego, co powiedziała mu Golda, odparł z naciskiem:

      – Nie mówmy o tym, proszę. Nie chcę rozmawiać o Monice.

      – Ale nie rozmawiamy o niej, kochanie, tylko o tobie.

      – Nie jestem na to gotowy – odpowiedział szczerze.

      – Bo przychodzisz do mnie, by o niej zapomnieć – odezwała się na to Golda.

      Mokrzycki obrócił się na łóżku i pocałował ją w usta. Dziewczyna próbowała zatrzymać go w swoim świecie, ale obydwoje wiedzieli, że to niemożliwe. On musi odejść do swoich eleganckich sfer, a ona podążyć własną drogą – tancerki wyklętej przez swoich i balansującej na krawędzi. Mokrzycki uznał, że to dobry moment, żeby jej coś wyznać.

      – Dostałem nowe zadanie.

      – Mianowicie? – zaciekawiła się. – Cała zamieniam się w słuch, panie sekretarzu stanu.

      – Muszę wyjechać do Hiszpanii.

      – Musisz czy chcesz?

      – To jedno i to samo.

      Mokrzycki czytał ostatnio książkę Hermanna Cohena i uznał, że taka odpowiedź będzie najlepsza. Rzeczywistość, możliwość i konieczność to przecież tożsame kategorie.

      – Na długo?

      – Nie wiem. Mam objąć stanowisko w ambasadzie.

      – Zabierzesz mnie ze sobą?

      – Wiesz przecież, że to niemożliwe – odpowiedział spokojnie, gładząc kochankę po włosach.

      – Zobaczymy się jeszcze? – zapytała dziewczyna, szczerze zmartwiona jego wyjazdem.

      Nadszedł moment, aby to przerwać, dla mojego i jej dobra, pomyślał Mokrzycki. Po chwili jednak zreflektował się, że sam siebie okłamuje. Porzucał ją wyłącznie dla własnych korzyści.

      – Mam teraz dużo spraw na głowie, muszę je wszystkie zamknąć przed wyjazdem. Wyruszam za kilka dni, nie zdążę się wcześniej z tobą zobaczyć.

      Zabolało ją to. Widział to w jej oczach. Takiego spojrzenia się nie zapomina. Wie to każdy, kto zostawił ukochaną osobę i wybrał siebie samego zamiast miłości. Nie urządziła jednak sceny histerycznego szlochu ani pretensji, których by nie zniósł.

      – Wiedziałam, że mnie zranisz.

      –