Название | Pchła |
---|---|
Автор произведения | Anna Potyra |
Жанр | Современные детективы |
Серия | |
Издательство | Современные детективы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788381167338 |
– Czy zauważyła pani coś dziwnego w jego zachowaniu?
Marta odwróciła się i popatrzyła Adamowi w oczy.
– Byliśmy szczęśliwi. Żyliśmy ślubem… – Zawiesiła na chwilę głos. Przez jej twarz przemknął przelotny uśmiech. Zniknął równie szybko jak wspomnienie, które go wywołało. – Ja żyłam ślubem – uściśliła. – Łukasz mniej. Jemu było wszystko jedno, czy oprócz rosołu na weselu podamy krem z borowików, czy żurek w chlebkach. Dla niego takie szczegóły nie miały żadnego znaczenia, ale znosił wszystko cierpliwie. Nie chciał odbierać mi radości… On zajął się planowaniem podróży poślubnej. Mieliśmy lecieć do Nowej Zelandii.
Ostatnie zdanie wypowiedziała szeptem. Głos odmówił jej posłuszeństwa. Wyglądała, jakby potrzebowała chwili na to, by się pozbierać, ale Adam wiedział, że moment wytchnienia może przynieść dokładnie odwrotny efekt. Nie zwlekając, przeszedł do kolejnego pytania.
– Czy pani narzeczony miał jakichś wrogów? Może był z kimś w konflikcie albo ktoś mu źle życzył?
Marta kręciła głową w milczeniu.
– Może miał jakieś zatargi w przeszłości? Nieszczęśliwa miłość? Złe towarzystwo? Ktoś chciał się na nim zemścić?
Lorenz rzucał hasła, jakby chciał obudzić w Kamińskiej jakieś skojarzenie. Nie liczył na wiele, ale być może zasiane teraz ziarno za jakiś czas zakiełkuje i Marta przypomni sobie coś, co może mieć znaczenie.
– Częstym motywem zabójstw są pieniądze. Może Łukasz był komuś winien jakąś znaczącą kwotę albo odwrotnie, to on miał dłużnika?
– Nie – powiedziała cicho. – Łukasz chodził codziennie rano do pracy, oglądał Ligę Mistrzów, planował dalekie podróże… Wściekał się na korki w Warszawie i hipokryzję polityków. – Zamilkła i popatrzyła w ciemne okno, ale zobaczyła tam jedynie swoją własną smutną twarz. – Był zwyczajnym chłopakiem. Miał obowiązki i pasje. Przyjemności i frustracje. Jego przeszłość nie skrywała żadnych mrocznych tajemnic. – Jej wzrok przesunął się w bok i zatrzymał na odbiciu komisarza. Ich spojrzenia się spotkały. – On odszedł, a ja muszę żyć dalej – wyszeptała tak cicho, że Lorenz nie był pewien, czy dobrze ją zrozumiał.
Sięgnął do kieszeni.
– Jeśli pani coś sobie przypomni, proszę do mnie zadzwonić – powiedział, podając jej wizytówkę. W drugiej ręce trzymał szczelnie zamkniętą torebkę strunową, w której znajdowała się fotografia znaleziona przy ciele Łukasza Kosa.
– Czy wie pani, kim jest ta kobieta?
Marta Kamińska pochyliła się nad zdjęciem i uważnie mu się przyjrzała. Po chwili rzekła:
– Nie wiem. Nigdy wcześniej nie widziałam ani tej kobiety, ani tej fotografii.
Lorenz schował torebkę do wewnętrznej kieszeni kurtki i podziękował Marcie. Ostatni raz spojrzał na wiszącą na drzwiach szafy suknię ślubną i wyszedł.
Agnieszka Lenartowicz włożyła ostatnią partię naczyń do zmywarki i włączyła szybki program. W środku nie było żadnych tłustych garnków ani talerzy z pozasychanymi resztkami, zmywarka nie musiała więc furczeć przez trzy godziny.
Wigilia się udała. Agnieszka martwiła się trochę, czy jej ojciec nie pokłóci się z teściem, jak co roku, ale na szczęście, kiedy zaczęli się ocierać o tematy polityczne, Marysia ogłosiła, że pora na jej świąteczny występ. Otworzyła futerał i zapytała, od której kolędy ma zacząć, a potem zagrała Cichą noc. Skrzypce, na które uparł się ojciec dziewczynki, były instrumentem, który nie wybaczał błędów, a ponieważ umiejętności Marysi wciąż pozostawiały wiele do życzenia, efekty mogłyby wywołać ból zębów u postronnego słuchacza. Agnieszce jednak nie przeszkadzało, że córka zarzyna skrzypce. Oni śpiewali wcale nie lepiej. Najważniejsza była spokojna radość świąt, którą mogli razem przeżywać.
Przetarła wilgotną szmatką kuchenny blat. Słyszała, że Bartek już kończy czytać dzieciom na dobranoc. Kiedy chowała do lodówki resztkę kompotu z suszu, jej wzrok padł na wystającą zza tostera kopertę. Teraz przypomniała sobie, że wczoraj wyjęła ze skrzynki list. Była tak objuczona siatkami, że przyniosła go do domu w zębach, po czym rzuciła na toster i zaczęła rozpakowywać zakupy, a potem o nim zapomniała.
Koperta była starannie zaadresowana niebieskim długopisem. Pewnie jakieś życzenia świąteczne. Nie wiedziała, kto mógł je wysłać. Nie było nazwiska nadawcy, a charakteru pisma nie rozpoznawała. Rozcięła kopertę. W środku znajdowały się złożone kartki A4, do których przyklejono małą żółtą samoprzylepną karteczkę. Ta sama ręka, która zaadresowała kopertę, napisała na niej równymi literami:
Czy myślisz, że twoje życie jest takie duże? Jesteś pchłą.
Agnieszka zmarszczyła brwi. Co to, do licha, ma znaczyć? Rozłożyła złożone na cztery kartki i zaczęła czytać wydrukowany tekst.
Co czujesz, kiedy słyszysz, że w dwa dni zastrzelono czterdzieści tysięcy ludzi? Pewnie myślisz sobie: to dużo. A może masz w sobie więcej empatii? Wtedy popadniesz na chwilę w zadumę i powiesz: mój Boże, cóż za tragedia! A potem wrócisz do swojego życia. Do swoich problemów, które tak cię przecież przytłaczają. Gdybyś stanął nad zbiorową mogiłą i przeczytał nazwiska niektórych z nich: starych, młodych i całkiem maleńkich. Gdybyś mógł wyobrazić sobie tych ludzi, ich strach, ich rozpacz i ich koniec, być może wtedy melancholia spowiłaby cię na kilka godzin. Całe rodziny, które zniknęły jak pył zdmuchnięty przez wiatr. Zaczynasz rozumieć, że ci ludzie doświadczyli piekła, jakiego ty nawet nie potrafisz sobie wyobrazić. Ani ja. I jeśli teraz myślisz, że los nie może być bardziej okrutny, zaskoczę cię.
Otóż niektórzy to piekło przeżyli.
Agnieszka przewróciła kartkę i pobieżnie przebiegła wzrokiem treść pierwszego akapitu: „Opowiem ci pewną historię. Kiedy wybuchło powstanie warszawskie, Basia miała zaledwie sześć lat. Jej matka…”. Gwałtownie odsunęła od siebie list. Nie zamierzała tego czytać dalej.
– Co to za świr? – burknęła pod nosem. Ze złością zgniotła kartki, otworzyła szufladę pod zlewem i wyrzuciła dwie papierowe kulki do pojemnika z recyklingiem.
Drzwi do pokoju dzieci zamknęły się z delikatnym szczęknięciem. Agnieszka usłyszała ciche kroki męża w korytarzu, a po chwili Bartek wszedł do kuchni.
– Wiem, że to już szczyt obżarstwa, ale muszę ukroić sobie jeszcze kawałek makowca… – powiedział wesoło, ale kiedy spojrzał na żonę, urwał. – Coś się stało? – zapytał. Jego głos miał zupełnie inny ton niż przed chwilą.
Agnieszka potrząsnęła przecząco głową. Była wściekła, że ten list tak ją zdenerwował. A może dlatego, że nie udało jej się ukryć zmiany nastroju przed mężem? Nie wiedziała. Mocno potarła palcami czoło, jakby chciała odgonić natrętne myśli, i odpowiedziała mu, siląc się na to, by jej głos brzmiał jak najbardziej beztrosko:
– Nie, nic mi nie jest. Po prostu dogoniło mnie zmęczenie. Nastaw dvd. Ukroję ciasto i zaraz do ciebie dołączę.
Kiedy usłyszała pierwsze takty przeboju The Pointer Sisters, nogi same zaczęły jej podrygiwać, a na usta wypłynął uśmiech. Tanecznym krokiem podeszła do kanapy. Mimo że