Wspomnienie o przeszłości Ziemi. Cixin Liu

Читать онлайн.
Название Wspomnienie o przeszłości Ziemi
Автор произведения Cixin Liu
Жанр Научная фантастика
Серия s-f
Издательство Научная фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788380628427



Скачать книгу

i tylko potrząsał głową.

      – Pewnie, możemy go znaleźć, ale pieniądze zniknęły już dawno temu – rzekł z westchnieniem. – Co ja powiem mojej rodzinie?

      Dobiegł do nich płacz, a potem pielęgniarka krzyknęła:

      – Numer dziewiętnaście! To chłopiec!

      Zhang Yuanchao pobiegł do poczekalni, jakby nagle wszystko inne przestało się liczyć.

      Podczas tych trzydziestu minut, kiedy tam czekał, na świat przyszło dziesięć tysięcy dzieci, dzieci, których połączony płacz tworzył olbrzymi chór. Złoty wiek, okres, który zaczął się w latach osiemdziesiątych i skończył kryzysem, odszedł w przeszłość. Przyszłość miała być ciężka dla ludzkości.

      Luo Ji wiedział tylko tyle, że jest zamknięty w małym piwnicznym pomieszczeniu. Piwnica znajdowała się głęboko. Wcześniej czuł, że winda (jedna z tych starych z ręcznie przesuwaną dźwignią) zjeżdża, a mechanizm potwierdzał jego doznania. Liczył do tyłu i doszedł do minus dziesięciu. Dziesięć pięter pod ziemią! Jeszcze raz rozejrzał się po pokoju. Podwójne łóżko, proste wyposażenie i stare drewniane biurko nadawały mu wygląd wartowni, nie celi więziennej. Najwyraźniej od jakiegoś czasu nikt tam nie przebywał i chociaż pościel była świeża, meble pokrywał kurz i unosił się z nich zapach wilgoci i stęchlizny.

      Otworzyły się drzwi i wszedł krępy mężczyzna w średnim wieku. Kiwnął ze znużeniem głową Luo Ji.

      – Doktorze Luo, mam dotrzymać panu towarzystwa, ale ponieważ dopiero pan tu przybył, nie przypuszczam, że zaczął pan już wdrapywać się na ściany.

      „Przybył”. Ten zwrot go rozdrażnił – z pewnością „został zwieziony” byłoby bliższym prawdy określeniem tego, co się stało. Zamarło mu serce. Wydawało się, że jego domysł się potwierdził – chociaż ludzie, którzy go tu sprowadzili, byli uprzejmi, nie ulegało wątpliwości, że został aresztowany.

      – Jest pan policjantem?

      Mężczyzna kiwnął głową.

      – Kiedyś byłem. Nazywam się Shi Qiang. – Usiadł na łóżku i wyjął paczkę papierosów. „Nie ma szans, żeby dym wyleciał z tego zamkniętego pomieszczenia” – pomyślał Luo Ji, ale nie śmiał nic powiedzieć. Jakby czytając w jego myślach, Shi Qiang rozejrzał się i rzekł: – Powinien tu być wentylator.

      Potem pociągnął za sznurek przy drzwiach i rozległ się warkot wiatraczka. Luo Ji zauważył leżący w kącie, pokryty kurzem, przestarzały telefon z tarczą. Shi Qiang poczęstował go papierosem, którego Luo po chwili wahania przyjął.

      Kiedy zapalili, Shi Qiang powiedział:

      – Jest jeszcze wcześnie. Może pogadamy?

      – Pytaj pan – odparł Luo Ji ze zwieszoną głową, wypuszczając obłok dymu.

      – O co? – rzekł Shi Qiang, patrząc na niego ze zdumieniem.

      Luo Ji zeskoczył z łóżka i odrzucił papierosa.

      – Jak możecie mnie podejrzewać? Przecież musicie wiedzieć, że był to nieszczęśliwy wypadek! Te dwa samochody się zderzyły, a potem ten, który był za nimi, walnął ją, kiedy jego kierowca chciał uniknąć karambolu. To jasne jak słońce.

      Rozłożył ręce, bo zabrakło mu słów.

      Shi Qiang podniósł głowę i przyjrzał się mu, a jego wzrok stał się nagle czujny, jakby za uśmiechem, który łagodził wyraz jego twarzy, skrywała się wyostrzona wieloletnią praktyką złośliwość.

      – To pan to powiedział, nie ja. Moi przełożeni nie chcą, żebym udzielał panu informacji, a zresztą i tak nic więcej nie wiem. I pomyśleć, że martwiłem się, że nie będziemy mieli o czym rozmawiać. Niech pan siada.

      Luo Ji nie usiadł. Utkwił wzrok w twarzy Shi Qianga i ciągnął:

      – Znałem ją dopiero od tygodnia. Poznaliśmy się w barze koło uniwersytetu i kiedy zdarzył się ten wypadek, nie mogłem sobie nawet przypomnieć jej nazwiska. Niech mi pan powie: Co mogło być między nami, żeby skierować wasze myśli na takie tory?

      – Nie mógł pan nawet przypomnieć sobie jej nazwiska? Nic dziwnego, że w ogóle pana nie obeszło to, że zginęła. Jest pan taki sam jak inny znany mi geniusz. – Zachichotał. – Wspaniałe życie doktora Luo – za każdym razem kiedy się odwrócisz, poznaje nową kobietę. I to jaką!

      – To przestępstwo?

      – Oczywiście, że nie. Po prostu zazdroszczę panu. W swojej pracy mam jedną zasadę: nigdy nie wydawaj ocen moralnych. Faceci, z którymi mam do czynienia, to niezłe gagatki. Podchodzę do takiego i mówię: „Popatrz, co zrobiłeś! Pomyśl o swoich rodzicach, o społeczeństwie…” i tak dalej. Równie dobrze mógłbym ich bić po twarzy.

      – Wolałbym porozmawiać o niej, funkcjonariuszu Shi. Naprawdę wierzycie, że ją zabiłem?

      – Niech pan na siebie popatrzy. Mówi pan nawet, że mógł ją pan zabić. A przecież tylko tak sobie gadamy. Co się pan tak spieszy? Jest pan w tym nowicjuszem, to przynajmniej jest jasne.

      Luo Ji gapił się na Shi Qianga i przez chwilę słychać było tylko szum wentylatora. Potem zachichotał i podniósł papierosa.

      – Luo, człowieku – powiedział Shi Qiang. – Luo, mój chłopcze. Zetknęło nas przeznaczenie. W szesnastu ze spraw, którymi się zajmowałem, zapadł wyrok śmierci. Osobiście poprowadziłem na egzekucję dziewięciu skazanych.

      Luo Ji podał Shi Qiangowi papierosa.

      – Nie zamierzam pozwolić się poprowadzić panu na egzekucję. A więc może będzie pan tak uprzejmy i powiadomi mojego adwokata.

      – Świetnie, mój chłopcze – powiedział Shi Qiang, klepiąc Luo Ji po ramieniu. – Stanowczość jest cechą, którą podziwiam. – Potem przysunął się do niego bliżej i rzekł przez obłok dymu: – Człowiekowi mogą się przytrafić różne rzeczy, ale to, co przydarzyło się panu, to naprawdę… – Zawiesił głos. – W rzeczywistości mam panu pomóc. Zna pan ten dowcip? W drodze na egzekucję skazaniec narzeka, że zanosi się na to, że będzie padać, a kat na to: „I czym się martwisz? Przecież to my będziemy musieli wracać w deszczu!”. To postawa, jaką pan i ja powinniśmy przyjąć wobec tego, co będzie. No dobrze. Mamy jeszcze trochę czasu, zanim ruszymy. Może się pan zdrzemnąć.

      – Zanim ruszymy? – Luo Ji ponownie utkwił wzrok w Shi Qiangu.

      Rozległo się pukanie do drzwi, a potem do pokoju wszedł młody mężczyzna o bystrych oczach i postawił na podłodze walizkę.

      – Kapitanie Shi, sprawy posunęły się naprzód. Wychodzimy.

      Zhang Beihai delikatnie otworzył drzwi do szpitalnego pokoju. Jego ojciec, pół siedząc, pół leżąc na poduszce, wyglądał lepiej, niż można było się spodziewać. Złote promienie zachodzącego słońca, które wpadały przez okno, przydawały jego twarzy nieco rumieńca i sprawiały, że nie wyglądał na umierającego. Zhang Beihai powiesił kapelusz na wieszaku obok drzwi i usiadł przy łóżku ojca. Nie pytał o jego stan, ponieważ stary żołnierz odpowiedziałby szczerze, a Beihai nie chciał szczerej odpowiedzi.

      – Tato, dostałem przydział do sił kosmicznych.

      Ojciec kiwnął głową, ale nic nie powiedział. Dla nich obu milczenie było bardziej wymowne niż słowa. Kiedy Beihai dorastał, ojciec wychowywał go, raczej milcząc niż mówiąc, a słowa były tylko znakami przestankowymi między okresami milczenia. To jego małomówny ojciec zrobił z niego człowieka, jakim był teraz.

      – Tak