Название | Ostatni świadkowie |
---|---|
Автор произведения | Swietłana Aleksijewicz |
Жанр | Документальная литература |
Серия | Reportaż |
Издательство | Документальная литература |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788375365993 |
Teraz sama się sobie dziwię. To naprawdę byłam ja?
Zbierałam go rękami… Był bielusieńki…
Żenia Sielenia – 5 lat
Obecnie – dziennikarz
Tamtej niedzieli… Dwudziestego drugiego czerwca…
Poszliśmy z bratem na grzyby. Bo pojawiły się już spore prawdziwki i kozaki. Nasz lasek jest nieduży, znaliśmy tam każdy krzaczek, każdą polanę, wiedzieliśmy, gdzie jakie grzyby rosną, jakie jagody i nawet kwiaty. Gdzie jest wierzbówka, gdzie żółty dziurawiec. Liliowe wrzosy… Już wracaliśmy do domu, kiedy usłyszeliśmy potężny huk. Huczało niebo… Podnieśliśmy głowy. Nad nami leciało dwanaście czy piętnaście samolotów… Leciały wysoko, bardzo wysoko, pomyślałem wtedy, że dotąd nasze samoloty tak wysoko nie latały. Było słychać huk: „uuuu!”.
W tej samej chwili zobaczyliśmy, że w naszą stronę biegnie mama – zagubiona, zapłakana – i woła nas rwącym się głosem. Pierwszy dzień wojny zostawił takie właśnie wspomnienie, że mama nie woła nas łagodnie jak zwykle, ale krzyczy: „Dzieci! Moje dzieci!”. Ma wielkie oczy, szeroko otwarte oczy zamiast twarzy…
Chyba po dwóch dniach do naszej zagrody weszła grupa czerwonoarmistów. Zakurzeni, spoceni, ze spieczonymi ustami, chciwie pili wodę ze studni. I nagle wszyscy ożyli… Twarze im się rozjaśniły, kiedy na niebie ukazały się nasze cztery samoloty. Wyraźnie zobaczyliśmy czerwone gwiazdy. „Nasze! Nasze!” – wołaliśmy razem z żołnierzami. Wtem nadleciały inne samoloty, małe, czarne, zakręciły się wokół naszych, coś tam trzeszczało, dudniło. Wie pani, tak… Tak jakby ktoś rozrywał ceratę albo płótno… Tyle że głośniej… Nie wiedziałem jeszcze, że tak z daleka czy z wysoka słychać karabiny maszynowe. Nasze samoloty spadały, a za nimi ciągnęły się czerwone smugi ognia i dymu. Bach! Żołnierze stali i płakali, nie wstydzili się łez. Pierwszy raz… Pierwszy raz widziałem, żeby czerwonoarmiści płakali… Na filmach wojennych, na które chodziłem w naszym osiedlu, nie płakali nigdy.
A potem… Potem… Po kilku kolejnych dniach… Ze wsi Kabaki przybiegła siostra mamy ciocia Katia. Czarna, straszna. Opowiedziała, że do ich wsi przyjechali Niemcy, zabrali aktywistów i wyprowadzili ich za wieś, a tam – rozstrzelali z automatów. Wśród rozstrzelanych był brat mamy, członek rady wiejskiej. Stary komunista.
Do dzisiaj pamiętam słowa cioci Kati: „Roztrzaskali mu głowę, a ja rękami zbierałam mózg… Był bielusieńki…”.
Mieszkała u nas przez dwa dni. I cały czas opowiadała… Powtarzała… Przez te dwa dni całkiem osiwiała. A kiedy mama siedziała przy cioci Kati, obejmowała ją i płakała, ja głaskałem mamę po głowie. Bałem się…
Bałem się, że mamie też włosy zbieleją…
Ja chcę żyć! Ja chcę żyć!…
Wasia Chariewski – 4 lata
Obecnie – architekt
Te płomienie, to widowisko… To jest mój majątek… Wszystko, co przeżyłem…
Nikt mi nie wierzy… Nawet mama nie wierzyła… Kiedy po wojnie zaczęliśmy wspominać, dziwiła się: „Nie mogłeś tego zapamiętać, byłeś za mały. Ktoś ci to opowiadał…”.
Nie, naprawdę pamiętam…
Wybuchają bomby, a ja tulę się do starszego brata: „Ja chcę żyć! Ja chcę żyć!”. Bałem się umrzeć, chociaż co wtedy mogłem wiedzieć o śmierci? No co?
Pamiętam…
Mama dała bratu i mnie ostatnie dwa kartofle, a sama tylko na nas patrzyła. Wiedzieliśmy, że są ostatnie. Chciałem jej zostawić mały kawałek… I nie mogłem… Brat też nie zdołał… Było nam wstyd. Okropnie wstyd.
Naprawdę pamiętam…
Zobaczyłem pierwszego naszego żołnierza… Nie mógłbym przysiąc, ale według mnie to był czołgista… Podbiegłem do niego. „Tato!” A on mnie wziął na ręce i podniósł. „Synku!”
Wszystko pamiętam…
Pamiętam, jak dorośli mówili: „Jest mały, nie rozumie”. A ja się dziwiłem: „Jacy dziwni ci dorośli, dlaczego myślą, że nic nie rozumiem? Przecież wszystko rozumiem”. Wydawało mi się nawet, że rozumiem więcej niż oni, bo nie płaczę.
Wojna to był mój podręcznik historii. Moja samotność… Zgubiłem porę dzieciństwa, wypadło z mojego życia. Jestem człowiekiem bez dzieciństwa, zamiast niego miałem wojnę.
Tylko miłość zdołała później wywołać we mnie taki wstrząs. Kiedy ją poznałem… Kiedy się zakochałem…
Przez dziurkę od guzika…
Inna Lewkiewicz – 10 lat
Obecnie – inżynier budowlany
Od razu w pierwszych dniach… Od rana…
Nad nami wybuchały bomby… Na ziemi leżały słupy i przewody. Wszyscy byli przerażeni, uciekali z domów. Wybiegali na ulicę, ale mimo wszystko ostrzegali się nawzajem: „Ostrożnie – druty! Ostrożnie – przewody!”, żeby nikt się nie zaczepił, nie upadł.
Rano dwudziestego szóstego czerwca mama jeszcze wydawała pieniądze, bo pracowała jako księgowa w fabryce, a wieczorem już byliśmy uchodźcami. Kiedy uciekaliśmy z Mińska, widzieliśmy, jak pali się nasza szkoła. Z każdego okna buchały płomienie… Takie jasne… Takie… Strzelały aż pod niebo… Płakaliśmy, że szkoła się pali. Mama nas miała czworo, troje szło pieszo, a najmłodsza „jechała” na rękach mamy. Mama martwiła się też, że zabrała klucz, ale zapomniała zamknąć mieszkanie. Próbowała zatrzymywać samochody, krzyczała i prosiła: „Zabierzcie nasze dzieci, a my pójdziemy bronić miasta”. Nie chciała wierzyć, że Niemcy już tam są. Miasto zostało poddane.
Straszne i niepojęte było wszystko to, co widzieliśmy. To, w czym uczestniczyliśmy. Zwłaszcza śmierć… Koło zabitych poniewierały się czajniki i garnki. Zdumiewające, ile ich było. Wszystko płonęło… Wydawało mi się, że biegniemy po rozżarzonych węglach… Zawsze lubiłam bawić się z chłopcami. Byłam prawdziwym urwisem. Dlatego mnie korciło, żeby popatrzeć, jak lecą bomby, jak świszczą i spadają. Kładłam się więc na ziemi, przykrywałam się płaszczem i patrzyłam przez dziurkę od guzika… Ludzie biegną… Na drzewie coś wisi… Kiedy zrozumiałam, że to, co tam wisiało, było kawałkiem człowieka, zdrętwiałam. Zamknęłam oczy…
Siostra Irma miała siedem lat, niosła prymus i pantofle mamy, strasznie bała się zgubić te pantofle. Były nowe, bladoróżowe, na kwadratowych obcasach. Mama wzięła je z rozpędu, a może dlatego że to była najładniejsza rzecz, jaką miała…
Z tym kluczem i z pantoflami prędko wróciliśmy do miasta, gdzie wszystko spłonęło. Wkrótce zaczęliśmy głodować. Jedliśmy lebiodę, a nawet jakieś kwiaty! Szybko skończyły się drwa. Niemcy spalili wielki kołchozowy sad za miastem, bo bali się partyzantów. No więc wszyscy chodzili i ścinali tam pniaki, żeby przynieść choć trochę drzewa i napalić w piecu. Z drożdży robiło się wątróbkę – smażone