Władcy chaosu. Vladimir Wolff

Читать онлайн.
Название Władcy chaosu
Автор произведения Vladimir Wolff
Жанр Боевая фантастика
Серия WarBook
Издательство Боевая фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788365904393



Скачать книгу

kilkanaście zgromadzonych wokół osób również czekało w napięciu.

      Naprzód.

      – I to tyle w temacie – skwitowała Justyna.

      Dalszą wędrówkę blokowała gródź. Bez bezpośredniej ingerencji człowieka się nie obędzie. Należało uzbroić się w cierpliwość, sprzęt hydrauliczny i palniki. Dopiero gdy wyrąbią przejście, będą mogli przystąpić do oględzin statku. Inaczej się nie da.

      2:

      – Odległość czterysta pięćdziesiąt metrów. Wiatr wschodni piętnaście metrów na sekundę.

      – Dobra. Mam to.

      Wentyl robił za obserwatora, Wieniawa za strzelca, a major za… trudno było powiedzieć, za kogo. Zdaniem Krzyśka był facetem, który miał ich przypilnować, nadzorcą, chociaż to słowo nie oddawało w pełni stanu faktycznego. Major po prostu rządził. Ciepliński z nim pogadał i już. Szacki zaczął pełnić funkcję doradcy. Oczy i uszy prezesa, to znaczy dowódcy wojsk specjalnych. Góralczykowi nie pozostało nic innego, jak przyjąć tę nominację do wiadomości. Major to major, a kapitan to kapitan i szlus. Jeden wydawał rozkazy, a drugi je wykonywał. Wszystko.

      Przyczaili się w zrujnowanym domu w Popradzie tak, że widzieli okazały hotel, w którym urzędował Milan Tichy – człowiek, który sam siebie mianował prezydentem Spiskiej i Orawskiej Republiki Ludowej.

      Obwieszczeniami o tym doniosłym fakcie pokryto całe miasto. Jak się okazało, Tichy nie był pierwszym lepszym karierowiczem. Co to, to nie. Wcześniej pełnił funkcję jednego z wiceprzewodniczących komisji do spraw służb specjalnych w słowackim parlamencie, posiadał więc doskonałe rozeznanie, kto, z kim i dlaczego. Kto się skurwił, a kto pozostał niezłomny. Szybko dogadał się z buntownikami, a kto wie czy nie maczał palców w buncie, i po śmierci dowódcy 1 Brygady sam sięgnął po władzę, ogłaszając się oczywiście zbawcą narodu. Tych, którzy oponowali i próbowali przeciwdziałać zbawczej misji, usunęła powołana do tego Państwowa Służba Bezpieczeństwa.

      Na razie Tichy kaptował sojuszników i organizował ochotniczy korpus do walki z wrogiem, jakimkolwiek wrogiem. Krótko mówiąc, stanowił problem. Był jak rak w zdrowej tkance, a grupa Szackiego miała tego raka usunąć z chirurgiczną precyzją.

      Do miasta dojechali prowadzeni przez majora. Ten facet faktycznie znał tu każdą ścieżkę, a co najważniejsze, miał w okolicy znajomych. Zatrzymywali się u nich dwa razy zasięgnąć języka i nikt im nie zatrzasnął drzwi przed nosem. Pod tym względem Ciepliński okazał się przewidujący, czyniąc z majora dowódcę wyprawy. Bez jego pomocy przedostanie się do Popradu zajęłoby im dobę, o ile nie dłużej.

      Tichy i jego wspólnicy działali, jak na rasowych rewolucjonistów przystało. Wyłączyli łączność komórkową, chociaż Internet działał nadal. Opanowali elektrownie i punkty dystrybucji żywności. Każdy burmistrz, który nie złożył deklaracji wierności Spiskiej i Orawskiej Republice Ludowej, był natychmiast usuwany, a na jego miejsce powoływano komisarza. Mówiło się, że Tichy pod swoimi skrzydłami zgromadził od czterech do pięciu tysięcy uzbrojonych ludzi. Ich już polscy komandosi zdążyli poznać. Wielu było powyciąganymi z więzień i zasilającymi szeregi ochotniczej armii kryminalistami. Ilu bowiem obywatelom mógł pasować taki układ? Co najwyżej dwustu albo trzystu, a reszta?

      Trochę skinheadów i sympatyków rządów twardej ręki. To wciąż mało.

      Jak się okazało, polskie dowództwo wiedziało niewiele i opierało się głównie na przypuszczeniach, a nie faktach. Z kolei ci, którzy przeprowadzili tę akcję, przygotowali się do niej lepiej, niż można się było spodziewać.

      Trudno, pewnych spraw się nie odkręci. Pozostawała nadzieja, że jeden strzał z karabinu wyborowego rozwiąże problem.

      Tichego wciąż nie było. Siedzieli już tak kolejną godzinę. Dobrze, że lokatorów wywiało i nikt niepożądany nie kręcił się w pobliżu. Raz do środka zajrzał cygański dzieciak, ale nie trwało to długo. Chłopak wysikał się w kącie klatki schodowej i prysł na zewnątrz.

      Krzyśkowi na myśl nasunęło się pewne pytanie natury etycznej. Jakie środki zaradcze podjąłby major, gdyby zostali zdemaskowani? Co prawda byli z SS, ale z Sił Specjalnych, a nie z Schutzstaffel, i jakieś zasady ich obowiązywały.

      Kłaniał się odwieczny dylemat. Osobiście takiemu gówniarzowi łba nie urwie, Wieniawa chyba też nie. A major? Kto go tam wie. Może dla dobra ojczyzny był gotów na różne świństwa.

      Przestał myśleć o moralnych rozterkach, a skoncentrował się na obserwacji. Jego zainteresowanie wzbudziło dwóch mężczyzn w kozackich papachach na głowach.

      – Widzicie ich?

      – Tak – burknął Wieniawa zajmujący pozycję w głębi pokoju.

      Szacki, lustrujący teren przez lornetkę w drugim oknie, nic nie powiedział.

      – Tichego wciąż nie ma.

      – Pojawi się. – Major wodził spojrzeniem po dwóch kozakach, nie mogąc opędzić się od natrętnej myśli, że coś umknęło jego uwadze. Nikt przy zdrowych zmysłach nie założy papachy ot, tak sobie, tym bardziej że ci ludzie ubrani byli w nowe sorty mundurowe słowackiej armii. Jeżeli to ochotnicy, to jaki wiatr ich przywiał?

      Ta informacja na pewno zainteresuje Cieplińskiego. Tak się Szackiemu przynajmniej wydawało. Wciąż nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości, która wydawała się tak nierealna, że aż absurdalna.

      Inwazja kosmitów, wojna o przetrwanie, a on z tego wszystkiego widział spaloną chatę i kilku ćwoków w terenówce. Początkowo wziął ich za grupę survivalowców, których poniosło. W sumie to sprawa dla policji, on był tylko emerytem. Trwało to do czasu, aż spotkał oddział Wieniawy i ponownie znalazł się w szeregu. Nikt go nawet o nic nie pytał, prosił czy namawiał, po prostu tak wyszło. Wymienił parę zdań z Romkiem i został wcielony.

      Właściwie zajmował się tym, co umiał najlepiej. A że przyjdzie im odstrzelić słowackiego polityka? Tak bywa. Dobro kraju tego wymagało.

      Na podwórzu zaparkowali pożyczoną od znajomego skodę octavię. Nią przyjechali do Popradu i nią odjadą. Nie przewidywał problemów. Byle wykonać odskok. Dalej szukaj wiatru w polu.

      Nawet uwzględniając obecne kłopoty, rozgniecenie rebeliantów przez polską armię nie stanowiło problemu. Oczywiście wymagałoby to pewnych starań, przygotowań i przerzucenia co najmniej jednej brygady wraz z oddziałami wsparcia na kierunek karpacki, ale powiedzmy sobie szczerze: buntownicy nie byli wymagającym przeciwnikiem. Można się było z nimi rozprawić w parę tygodni, tylko szkoda zachodu. Rozwiązanie zaproponowane przez Cieplińskiego wydawało się rozsądniejsze. Odstrzelą palanta, a resztę secesjonistów dopadną oddziały wierne rządowi w Bratysławie. To w sumie kłopot Słowaków.

      Uwagę majora przykuł terenowy mercedes, który podjechał pod hotel. Wysiadły z niego trzy osoby. Zdaje się, że był to Tichy we własnej osobie wraz z ochroną. W polu widzenia pojawił się tak krótko, że Wieniawa nie zdążył wycelować, na trotuarze od razu znalazło się kilkunastu osiłków obstawiających wodza.

      – Ta gnida ma wyjątkowego farta – stwierdził beznamiętnie starszy sierżant.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив