Название | Władcy chaosu |
---|---|
Автор произведения | Vladimir Wolff |
Жанр | Боевая фантастика |
Серия | WarBook |
Издательство | Боевая фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788365904393 |
– Też prawda. – Tamten skinął potulnie głową.
– Plan jest taki. – Generał powiedział to głośniej, tak aby przekaz trafił do każdego. – Damy im dwadzieścia cztery godziny na złożenie broni. Kto zastosuje się do polecenia, będzie mógł wrócić do domu. Natomiast ci, na których ciążą oskarżenia o gwałty i rabunki, trafią przed sąd. Walka to ostateczność.
– Przecież wiadomo, że się nie zgodzą – odezwał się tym razem przedstawiciel władz miasta. – Ja bym ich od razu trach i do piachu. Po co się cackać? Do bandytów tylko siła przemawia. Dobrze chyba mówię, nie?
– Jeżeli chodzi o zatwardziałych przestępców, to tak, ale nie wszyscy są tacy. Lepiej dać im szansę. Przecież każdy na nią zasługuje.
– Jak ksiądz gadacie, nie jak żołnierz.
– Nie samą siłą wygrywa się bitwy. – Ciepliński z trudem zdławił ogarniającą go złość.
Kilku tutejszym włodarzom przypomniały się stare czasy, kiedy wieszano winnych za żebro na haku. Najlepiej na Krupówkach, tak żeby każdy mógł nacieszyć oko widokiem kaźni. Pewnie i w kompaniach ochotników znalazłoby się wielu takich, którzy rozkaz egzekucji wykonaliby bez szemrania.
Na tych kolesi należało mieć oko. Dostali broń do ręki, to poczuli się bezkarni. Dowódcy to kumple, teren znany, jak któremuś wpadnie do łba wyrównać stare rachunki, nic go nie powstrzyma. Trzeba dać im kapelana, bo przecież nie oficera polityczno-wychowawczego. Musi o tym pomyśleć, ale później, najpierw załatwi sprawę nieszczęsnego słowackiego buntu.
Do dyspozycji dostał kompanię specjalną i tutejszą jednostkę – nieostrzelaną i nieliczną. To nawet nie obrona terytorialna. Dwustu ochotników, których dopiero należało wdrożyć do służby. Jutro cały dzień intensywne szkolenie i wieczorem będzie wiedział, na czym stoi. Fajerwerków się nie spodziewał, byle strzelali we właściwym kierunku, to już będzie sukces. Jeden włada bronią bardzo dobrze, a drugi ledwie odróżnia kolbę od lufy. To żart, ale przypadki zdarzały wręcz kosmiczne. Wystarczyło obejrzeć filmiki na YouTube.
Nie wiedział, z jak licznym przeciwnikiem przyjdzie im walczyć. Naprzeciwko stała kompania, batalion czy przebierańcy podszywający się pod regularne oddziały. Jacyś amatorzy broni palnej, samoobrona, a może bojówka którejś ze słowackich partii o skrajnym programie. Wielu Słowaków nie cierpiało Romów wręcz patologicznie, uprzykrzając im życie przy byle okazji. Może to właśnie taka ekipa dostrzegła szansę na zrobienie porządków.
Musi wysłać zwiad. Bez tego się nie obejdzie. Dysponował co prawda jednym samolotem, ale pilot, mimo że doświadczony, zajmował się raczej opryskami, a w góry to przyjeżdżał na wczasy. Zresztą przy takiej pogodzie nic nie zobaczy. Helikopter będzie lepszy.
– Panie… jak pan właściwie ma na imię? – Ciepliński zwrócił się do przedstawiciela władz.
– Zygmunt mi dali.
– Panie Zygmuncie, potrzebuję śmigłowca wraz z pilotem. Z kim tu gadać?
– GOPR ma jeden.
– Świetnie.
– Ale postrzelany i nie wiem, czy Szymek będzie chciał lecieć, a Kamil to już w ogóle strachu się najadł. – Stary machnął ręką. – Przecież ich nie zmusicie.
– Kapitanie – polecił generał.
Góralczyk wstał i podszedł do niego.
– Tak jest.
– Przywieźcie mi tego Szymka. Pogadam z nim. Na pewno zmieni zdanie.
Oficerowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Czego jak czego, ale siły perswazji to Cieplińskiemu nie brakowało.
2:
– Słyszałeś, Szymek? Wojsko przyjechało.
– Kiedy?
– A dziś w południe. Zakwaterowali ich w szkole na Orkana.
– Dużo ich?
– Ja tam nie widziałem, ale ludzie mówią, że dużo, a jak coś mówią, to pewnie się mylą.
– Granicy przyjechali pilnować. – Winkler przesunął suwak polaru aż po samą szyję, czując chłód w kościach.
– No to dlaczego przywieźli ich tu, a nie do Witowa czy Czarnego Dunajca?
– Panie Józefie, a kto to może wiedzieć. Przyjechali, posiedzą i pojadą. Byle tylko broń zostawili, to nasi już sobie poradzą.
– Jesteś pewny? – Dyspozytor uważniej popatrzył na pilota. – Krzywdy ci mało nie zrobili.
– Bo z zaskoczenia nas wzięli.
Przerwali rozmowę, słysząc, że na parking wjechał samochód. Trochę się zdziwili, bo o tej porze nikogo się nie spodziewali.
Upłynęła chwila i do środka wszedł postawny mężczyzna w mundurze z dystynkcjami kapitana. Rzucone od niechcenia „dzień dobry” sprawiło, że Winkler struchlał.
– Szukam pilota tej pięknej maszyny, która stoi na lądowisku.
– A do czego on panu potrzebny? – zapytał dyspozytor.
– Pragnę mu pogratulować zawodowych umiejętności.
– Naprawdę?
– Takie to dziwne? – Góralczyk zrobił parę kroków ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do ust.
– Prawdę mówiąc… – Winkler chrząknął zaskoczony niespodziewaną pochwałą.
– To pan, mam rację? Wydawało mi się, że trafię na kogoś starszego. Miło mi poznać.
Winkler wzdrygnął się, gdy przyszło wymienić uścisk dłoni. Facet miał grabę jak imadło.
– Jest taka prośba.
– Jaka? – Lotnik od razu stał się czujny. – Właściwie to mam dyżur, prawda, panie Józefie?
– Prawda – potwierdził dyspozytor.
– I nie ma nikogo, kto mógłby pana zastąpić.
– Tak się składa.
– To proszę mi powiedzieć, kiedy dostaliście ostatnie wezwanie. Tydzień temu? Dwa? Może miesiąc?
– Gdzieś tak.
– Od tamtej pory nic?
– Jak to nic? Tego ostatniego lotu o mało nie przypłaciłem życiem. Strzelali do nas – oburzył się pilot.
– Właśnie, jest ktoś, kto chciałby usłyszeć szczegóły. Zapraszam ze mną. – Góralczyk wykonał zachęcający gest ręką w kierunku drzwi. – Chyba się pan mnie nie boi?
– Ależ skąd.
– Doskonale. To jedziemy. Generał kazał mi się uwinąć w pół godziny.
Uspokajający uśmiech oficera nie stłumił niepokoju Szymona. Szykowały się kłopoty, nie wiedział tylko, jakiego rodzaju.
3:
– I mówi pan, że zostaliście ostrzelani nad centrum miasteczka, tuż przy wejściu na zamek?
Ciepliński stał przy oknie, Góralczyk przy drzwiach i tylko Winkler siedział na drewnianym krzesełku pośrodku klasy zamienionej na tymczasowy magazyn.
– Tak było.
– Orientuje się pan może, jakim sprzętem posługiwali