Название | Blask |
---|---|
Автор произведения | Marek Stelar |
Жанр | Классические детективы |
Серия | |
Издательство | Классические детективы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-7835-726-1 |
– Tak, to ona – powiedziała Agata i dodała po chwili, żeby nie było żadnych wątpliwości: – Dżesika Połaniecka.
Czuła, jak znów w oczach wzbierają jej łzy. Zamrugała gwałtownie i odwróciła głowę. Technik wciąż nie zasłaniał twarzy dziewczyny, jakby czekał na wyraźny sygnał Sablewskiego. A on wciąż go nie dawał. Zmusiła się, żeby spojrzeć na Dżesikę jeszcze raz. Na twarz i na szyję.
– Została uduszona, tak? – zapytała nieswoim głosem.
– Ściśle rzecz ujmując, prawdopodobną przyczyną zgonu było zadzierzgnięcie – wyjaśnił Sablewski po chwili milczenia, jakby nie mógł się zdecydować, czy może podzielić się z nią tą informacją, czy nie.
Przemogła się i pochyliła, dokładniej przyglądając się śladom na szyi. Sablewski nie oponował. Stał z założonymi rękami i patrzył, jak Agata odruchowo wyciąga palec, niemal dotykając skóry martwej dziewczyny, a potem cofa go gwałtownie, kiedy uświadamia sobie, co robi.
– Czym on jej to zrobił? – Zmarszczyła brwi. – Koralami?
Komisarz westchnął, jakby robił coś wbrew sobie i odpowiedział:
– To był raczej sznur.
– Sznur? Z takim dziwnym splotem?
– Taki mamy na razie pomysł. Sądzimy, że to akselbant. Sznur naramienny.
– Słucham?
– Akselbant to taki ozdobny sznur noszony…
– Wiem, co to takiego – przerwała mu, zdumiona. – Czy to oznacza, że sprawca może być wojskowym?
Sablewski patrzył na nią z lekkim rozbawieniem w oczach.
– Wojskowym? – zapytał. – Możliwe. Tak samo, jak to, że jest strażakiem, kolejarzem, górnikiem, funkcjonariuszem sejmowej Straży Marszałkowskiej albo aktorem w teatrze. Ja też mam taki sznur przy mundurze galowym. – Wzruszył ramionami.
Agata rzuciła spojrzenie w głąb komory chłodni. Pod prześcieradłem widać było obłości piersi. Dżesika miała śliczny, kształtny biust, który był jej atutem i przekleństwem równocześnie. Lubiła go eksponować obcisłymi ciuchami. Każda by to robiła, mając piersi jak ta dziewczyna, taka prawda.
Przełknęła ślinę.
– Czy została przed śmiercią zgwałcona? – zapytała.
– Ani przed, ani po – odparł Sablewski. – Żadnych śladów penetracji waginalnej czy analnej. Biologicznych też brak. Czysto.
Agata zastanawiała się, czy używa takiej terminologii ze względu na jej fach, czy obojętność, którą po latach pracy wyrabiają w sobie ludzie na co dzień obcujący ze śmiercią i złem, by się jakoś przed nimi bronić. Jakikolwiek byłby to powód, nie słuchało się tego przyjemnie.
– Co teraz? – Wyprostowała się, a Sablewski wreszcie skinął na technika.
– O ile wcześniej wiedzieliśmy tylko, o co chcemy pytać, to teraz wiemy również, komu te pytania zadać. I to właśnie będziemy robić. Jak najszybciej.
Oboje patrzyli, jak ciało Dżesiki znika w chłodni. Metaliczny chrzęst łożysk tacy, na której spoczywało, trwał sekundę, a potem rozległo się głuche tąpnięcie, kiedy drzwiczki zatrzasnęły się. Owionął ich lekki powiew mroźnego powietrza.
Wyszli na zewnątrz i upał uderzył w nich jak obuchem. Agata poczuła, jak na czoło występuje jej pot. Szli wewnętrzną szpitalną uliczką, mijając pacjentów w szlafrokach, palących papierosy i myślących, że nikt nie widzi ich ukrytych za drzewami i załomami budynków, albo tych, którzy dopiero pacjentami mieli się stać i brnęli teraz przez lepkie powietrze z torbami i reklamówkami wraz z bliskimi, towarzyszącymi im w tej drodze.
– Wie pani, że nie powinienem jej tego wszystkiego mówić? – powiedział komisarz. – To, że jest pani prawnikiem, niczego w tej kwestii nie zmienia.
– Rozumiem.
– Cieszę się. I dlatego również proszę panią o dyskrecję.
– Oczywiście, rozumiem – powtórzyła sucho.
Nie chciała, żeby w jej głosie usłyszał wdzięczność za to, że podzielił się z nią poufnymi informacjami ze śledztwa. Nie czuła się wdzięczna. I co niby miała z tą wiedzą teraz zrobić? Rzucić się w wir poszukiwań mordercy?
Doszli do jej samochodu, a kiedy wsiedli, Agata natychmiast przekręciła kluczyk w stacyjce i podkręciła klimatyzację. Przez chwilę oboje z ulgą wystawiali twarze do nawiewów. Potem ruszyła w stronę ulicy Kolumba i komendy.
W drodze powrotnej milczeli; całe dziesięć minut ciszy. Kiedy zajechali na Kaszubską, Sablewski poprosił:
– Niech pani gdzieś tu zaparkuje, dobrze? Zapraszam do mnie, spiszemy jeszcze notatkę. Na wszystko muszę mieć kwity… – Skrzywił się lekko.
Odruchowo zerknęła na zegarek. Rozumiała to. I te kwity, i zniechęconą minę komisarza.
Kiedy kwadrans później, po zadaniu kilku krótkich pytań kończył krótką notatkę pisaną ręcznie na jakimś formularzu, zapytała:
– Dlaczego zamieściliście zdjęcie na portalu?
– Nie rozumiem…
– Dlaczego wpuściliście to do sieci? Zdjęcie martwej dziewczyny?
Sablewski dokończył ostatni wyraz, podpisał się, a potem odłożył długopis i spojrzał gdzieś w bok.
– Cóż… To trochę przeze mnie. Naciskałem swojego naczelnika w tej sprawie. Była młoda. I… było coś specyficznego w jej twarzy.
– Co takiego?
Wzruszył ramionami.
– To moje osobiste odczucie. Ale rozumiałem trochę, kiedy wspominała pani o tej dziewczynie, o tym, jaka była. Wiem, nie wyglądało na to, jakbym rozumiał… Jej twarz była jakaś taka nieszablonowa… nie wiem, jak to określić. Ale przede wszystkim chodziło nam o wiek i okoliczności zabójstwa. Wie pani, sądziłem, że to może być kolejna sprawa, jak w przypadku znalezienia niezidentyfikowanych zwłok starszych osób. Zaginionych bez wieści, którzy odnajdują się martwi po kilku latach życia w innym miejscu Polski, gdzie giną w wypadku albo zostają zamordowani, albo po prostu umierają z przyczyn naturalnych. Mamy tych „enenów” w bazie latami i nic z tego nie wynika. Nikt za nimi nie tęskni, nikt ich nie szuka, bo nie ma kto. Tu co prawda chodziło o młodą dziewczynę, ale w tym przypadku potrzebowaliśmy szybkiej reakcji. Rozpytywanie na Niebuszewie niczego nie dało, stąd wniosek, że ona tam nie mieszkała. A dziś nie ma szybszej drogi niż Internet, prawda? Sama pani widzi, że poskutkowało. Teraz możemy ruszyć z kopyta.
– Cieszę się. Co prawda w tych okolicznościach trudno mówić o radości z czegokolwiek, ale mam na myśli…
– Spokojnie,