Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań. Agnieszka Krawczyk

Читать онлайн.
Название Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań
Автор произведения Agnieszka Krawczyk
Жанр Любовно-фантастические романы
Серия
Издательство Любовно-фантастические романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-8075-258-0



Скачать книгу

przyjemność – zapewnił, ściskając jej dłoń.

      Dziewczęta pożegnały się i wyszły.

      – To ładnie z twojej strony, że go zaprosiłaś – stwierdziła Daniela. – Ja wcale o tym nie pomyślałam, a może powinnam, tyle dla mnie zrobił.

      Agata nie przyznawała się nawet przed sobą, że wernisaż prac malarskich matki był też okazją do pewnego spotkania. Popławski mógł tam bez przeszkód zobaczyć się z Martyną, z którą w przeszłości coś go łączyło.

      Po co ja to robię? – głowiła się Agata. Czy przypadkiem nie zaczynam knuć jakiejś niebezpiecznej intrygi, która wyprowadzi mnie na manowce? Czy nie lepiej zostawić spraw własnemu biegowi? Jeżeli doktor i Martyna chcą się ze sobą spotkać, zrobią to i bez mojej pomocy – rozważała. No, ale wręczyła już zaproszenie i nie mogła się cofnąć. Kości – jak to powiedziałby Juliusz Cezar – zostały rzucone.

      Wróciły do herbaciarni, gdzie przywitała je podskakująca z radości Tosia.

      – Nic ci nie jest? Naprawdę? – upewniała się po kilka razy.

      Daniela spokojnie tłumaczyła, że czuje się już dobrze, a omdlenie było spowodowane osłabieniem.

      – Po tym wypadku jestem trochę „rozregulowana”, tak się wyraził lekarz – wyjaśniała, a Tosia nie posiadała się ze szczęścia, że siostra jest już razem z nimi.

      – Możesz lecieć do Julii – powiedziała Agata. – Jak widzisz, nic złego się nie dzieje. Dziewczynka skinęła głową i biegiem popędziła do pracowni. Julia właśnie wypróbowywała nowe wzory biżuterii i Tosia za nic nie chciała przegapić momentu, gdy będą opuszczały piec.

      – Co dokładnie zdiagnozowano? – spytała Agata, gdy usiadły na patio nad szklankami z lemoniadą, które przyniosła Monika. Klientów nie było wielu, trwał właśnie przedpołudniowy zastój.

      – Uważają, że mam wadę serca. Ja! Muszą się chyba mylić, to niemożliwe – wzruszyła ramionami Daniela.

      – Dlaczego? O ile pamiętam, nigdy nie byłaś na to badana.

      – No właśnie. Bo nigdy nie miałam problemów. Czy ty myślisz, że to się ujawnia na starość?

      – Na jaką starość, co ty bredzisz? – Agata się zdenerwowała. – Musisz przestrzegać wszystkich zaleceń i się oszczędzać. Najpierw ta ręka, a teraz to. Znowu coś ci wpadnie głupiego do głowy i jeszcze sobie krzywdę zrobisz – gderała, a siostra przypatrywała się jej z uśmiechem.

      – Jesteś gorsza niż mama, naprawdę. Kiedy ty się taka zrobiłaś? Nie poznaję cię, Agata. Zamartwiasz się zupełnie bez powodu, bo nic mi nie będzie.

      – Nie zamartwiam się, a troszczę, to jednak pewna różnica.

      Daniela pogładziła ją po dłoni.

      – Obiecuję, że będę o siebie dbała i codzienne brała te wszystkie idiotyczne pigułki. Słowo skauta. Masz naprawdę większe problemy niż moje okazjonalne zawroty głowy. Powiem szczerze, że strasznie mnie wytrąciła z równowagi ta sprawa z Halickim…

      – Chyba jest ktoś, kto może nam pomóc – Agata upiła nieco lemoniady ze szklanki i zaczęła opowiadać siostrze o Lucynie Zimmer.

      – Działaczka społeczna? – podsumowała Daniela. – To jest właściwy człowiek dla nas. Powinna nas dobrze rozumieć, nie jesteśmy przecież ani zachłanne, ani mściwe, chcemy jedynie spokoju.

      – Uważam tak samo. Zamierzam jej opowiedzieć o wszystkim, jak już przemyśli tę sprawę z Trzmielową.

      Daniela zmarszczyła brwi.

      – Ta intryga burmistrzowej także mi się nie podoba. Jesteś pewna, że nie zamierzasz sprzedawać domu? Z pewnych względów to byłoby łatwiejsze. Wiesz, zastanawiałam się nawet, czy nie spytać ojca, czy jest możliwość rozebrania Willi Julia i postawienia jej od nowa na tamtej działce…

      Agata zamyśliła się.

      Przeniesienie domu było rozwiązaniem, które jej także chodziło po głowie. Cały czas mówiono o budowie czegoś nowego, a na to nie miała ochoty. Ale gdyby udało się przenieść domek w całości… Przez chwilę myślała, jak ładnie wyglądałby w zacisznym miejscu nad Bystrą, być może gdzieś blisko miejskiej plaży. Zaraz potem przyszło otrzeźwienie. Jeżeli się podda i przyjmie tę ofertę, to całej okolicy grozi oszpecenie. Ulica Lisiogórska bezpowrotnie zmieni swój cichy i idylliczny charakter, bo na jej końcu zagości wielka bryła kompleksu spa z termami. Kurz, hałas, parkingi i nieprzyjazne przestrzenie. W ich ogrodzie i sadzie rozpanoszą się beton i asfalt. Miejsca, w których zdarzyło się tyle ważnych chwil, zostaną zmienione i już nigdy nie będą wyglądały jak dawniej. Na to nie mogła się zgodzić, musiała walczyć.

      Westchnęła więc tylko i zabrała się do pracy. Tosia nadbiegła z pracowni Julii z całym naręczem nowych wyrobów.

      – Widzę, że mamy kolejny asortyment – Monika wychyliła się ze sklepu.

      – Są bransoletki z kotkami i nowe naszyjniki, pani Julia zaczęła robić formę do wisiorków z tukanami, bo powiedziała, że teraz będą w modzie, i cały poranek malowała nowe komplety do herbaty. Zaraz przyniosę – relacjonowała z przejęciem dziewczynka.

      – Pomogę ci – zaofiarowała się Daniela. – Chętnie przywitam się z Julią i pokażę jej, że nic mi nie dolega.

      – Dobrze, weźmiesz koszyk z filiżankami, a ja zabiorę talerzyki – zarządziła Tosia. – Masz przecież niesprawną rękę i nie możesz dźwigać.

      – Ale tylko jedną rękę mam uszkodzoną, mądralo – roześmiała się Daniela. – Drugą bez kłopotu wszystko chwytam.

      Przekomarzając się, poszły w kierunku sadu, gdzie mieściła się dawna pracownia Ady, teraz prawie całkowicie przejęta przez Julię, która uruchomiła piec ceramiczny i większość urządzeń. Dzięki jej umiejętnościom mogły wznowić produkcję biżuterii, znakomicie sprzedającej się w sklepiku przy herbaciarni. Teraz też do lady zbliżyły się trzy nastolatki zainteresowane kolczykami z kociętami, bo akurat ten wzór cieszył się ostatnio największym powodzeniem, więc Julia nie ustawała z produkcją kolejnych kompletów. Agata zapakowała z uśmiechem wybrane produkty w kolorowe bibułki oraz satynowe torebki i rozchichotane dziewczęta wyszły. W herbaciarni ponownie zaległa cisza, przerywana tylko leniwym brzęczeniem pszczół.

      Niemirska pamiętała podobne upalne przedpołudnia z dzieciństwa. Nie wiadomo dlaczego ciotka Ania, u której czasami spędzały z Danielą wakacje, kazała się im wówczas kłaść na drzemkę. Prowadziła je do altanki przy domu i układała na posłaniu, gdzie królował wypchany słomą siennik nakryty prześcieradłem i pierzyną. Mościły się na nim, a ciotka narzucała na nie prześcieradło. Miały być cicho, odpoczywać, a najlepiej zasnąć. Nigdy im się to nie udawało.

      Uśmiechnęła się do tych wspomnień. Gdzie właściwie się podziały te słoneczne dni dzieciństwa? Gdy jesteśmy mali, marzymy wyłącznie o tym, żeby dorosnąć, stać się samodzielnymi, decydować o sobie, móc przeciwstawiać się zakazom. Upragniona dorosłość wcale jednak nie jest takim wielkim szczęściem, a już na pewno nie pasmem beztroski, jakim widzą je dzieci. Więcej w niej ograniczeń niż potencjalnej wolności.

      Westchnęła i zabrała się za porządkowanie stolików w ogródku. Zachmurzyło się i nad Bystrą zerwał się wiatr.

      – Chyba dzisiaj ludzie zbyt długo nie posiedzą nad rzeką – stwierdziła Monika, ponownie wyglądając z kiosku. – Możemy się spodziewać, że zaczną się schodzić wcześniej.

      Agata