Idiota. Федор Достоевский

Читать онлайн.
Название Idiota
Автор произведения Федор Достоевский
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7895-301-2



Скачать книгу

uczy i dba o ogólny rozwój duchowy; o tym, że Pawliszczew wysłał go do Szwajcarii do Schneidera, a sam dwa lata temu zmarł nagle, nie zdążywszy wydać żadnych rozporządzeń; że Schneider trzymał go jeszcze u siebie i kurował dwa lata, że go nie wyleczył, ale bardzo mu pomógł i wreszcie, na własne życzenie księcia i w związku z  pewnymi okolicznościami, wysłał go z powrotem do Rosji.

      Generał bardzo się zdziwił.

      – I nie ma pan w Rosji nikogo? Zupełnie nikogo? – zapytał.

      – Na razie nikogo, ale żywię nadzieję… ponadto dostałem list…

      – Ale przynajmniej – przerwał generał, nie dosłyszawszy informacji o liście – nauczył się pan czegoś i pańska choroba nie przeszkodzi panu w objęciu jakichś obowiązków, prostych i  niewymagających, na przykład w jakimś urzędzie?

      – O, zapewne nie przeszkodzi. A co do obowiązków, to bardzo pragnąłbym znaleźć jakieś zajęcie, bo i sam chciałbym wiedzieć, do czego się nadaję. Uczyłem się cztery lata, bez przerw – chociaż nie całkiem regularnie, bo według jego nietypowego systemu; udało mi się ponadto przeczytać bardzo dużo rosyjskich książek.

      – Rosyjskich książek? Jak więc rozumiem, zna pan ortografię i  może pisać bez błędów?

      – O, jak najbardziej.

      – Pysznie. A jaki ma pan charakter pisma?

      – Pismo mam wspaniałe. To właśnie mój talent – piszę po prostu jak kaligraf. Jeśli pan pozwoli, to mogę coś panu napisać na próbę – odparł książę z entuzjazmem.

      – Gdyby pan był tak uprzejmy; nawet należy to zrobić… I wie pan, podoba mi się w panu ta gotowość, książę. Pan jest bardzo miły, doprawdy.

      – Ma pan świetne przybory do pisania. Ile ołówków, ile piór, jaki znakomity, gruby papier… A jaki świetny ma pan gabinet! O, znam ten pejzaż, to szwajcarski krajobraz. Jestem pewien, że malarz malował go z  natury i że widziałem to miejsce. To w kantonie Uri.

      – Bardzo prawdopodobne, chociaż kupiłem go tutaj. Gania, niech pan da księciu papier. Proszę, papier i pióra. I proszę do tego stolika. Co to? – zwrócił się generał do Gani, który w tym czasie wyjął ze swojej teczki portret fotograficzny dużego formatu i podał go generałowi. – Ba! Nastazja Filipowna! Sama ci przysłała? Sama? – dopytywał się z wielką ciekawością i ożywieniem.

      – Teraz mi go dała, kiedy poszedłem złożyć życzenia. Już dawno prosiłem. Nie wiem, czy to przypadkiem nie miała być aluzja, że przyjechałem z pustymi rękami, bez prezentu w taki dzień – dodał Gania z  nieprzyjemnym uśmiechem.

      – No nie – z przekonaniem odpowiedział generał, wchodząc mu w słowo – i co ci w ogóle za myśli chodzą po głowie! Ona i aluzje… nie jest kobietą interesowną. A poza tym, co ty jej możesz dać, kiedy tu tysięcy potrzeba! Swój portret? À propos, nie prosi³a ciê jeszcze o portret?

      – Nie, nie prosiła. I może nigdy nie poprosi. Pan oczywiście pamięta, Iwanie Fiodorowiczu, o dzisiejszym wieczorze? Przecież jest pan jednym ze specjalnie zaproszonych.

      – Pamiętam, pamiętam, oczywiście, że pamiętam. I przyjdę. Jakże inaczej! Urodziny, dwadzieścia pięć lat! Hm… A wiesz, Gania, jeśli tak się sprawy mają, to ci już zdradzę. Przygotuj się. Obiecała Afanasijowi Iwanowiczowi i mnie, że dzisiaj wieczorem, u siebie, powie ostatnie słowo: być albo nie być. No więc uważaj, wiedz o tym.

      Gania zmieszał się nagle do tego stopnia, że nawet nieco pobladł.

      – Na pewno to powiedziała? – zapytał. Jego głos przy tym jakby zadrżał.

      – Trzy dni temu dała słowo. Takeśmy obaj nalegali, że w końcu wymogliśmy to na niej. Prosiła tylko, żeby tobie nie mówić – do czasu.

      Generał badawczo przyglądał się Gani, którego zmieszanie najwyraźniej mu się nie podobało.

      – Niech pan sobie przypomni, Iwanie Fiodorowiczu – rzekł ten trwożliwie i z wahaniem – że przecież ona sama dała mi pełną swobodę decyzji do momentu, kiedy sama jej nie podejmie, a i wówczas jeszcze będę miał ostatnie słowo…

      – Czy ty… czy ty… – wystraszył się niespodzianie generał.

      – Ja nie.

      – Zlituj się, co ty chcesz z nami zrobić?

      – Ja przecież nie odmawiam. Może niewłaściwie się wyraziłem…

      – No pewnie, jeszcze byś odmawiał – rzekł generał z irytacją, której nawet nie próbował ukrywać. Tu już, bracie, nie chodzi o to, że nie odmawiasz, ale o twoją gotowość, satysfakcję, radość, z jaką przyjmiesz jej słowo. A co tam słychać u ciebie w domu?

      – W domu? W domu wszystko zależy od mojej woli. Tylko ojciec jak zwykle błaznuje, ale z niego już się całkiem Bóg wie co zrobiło; to skończony człowiek; już z nim nawet nie rozmawiam, ale w ryzach trzymam. I mówię szczerze, że gdyby nie matka, tobym go przepędził. Matka oczywiście ciągle płacze, siostra się złości, ale im powiedziałem, że jestem jedynym panem własnego losu i życzę sobie, żeby mnie w domu… słuchano. W każdym razie siostrze to wszystko wyrąbałem, przy matce.

      – A ja, bracie, ciągle czegoś tu nie rozumiem – rzekł w zamyśleniu generał, wzruszywszy lekko ramionami i rozłożywszy nieco ręce. – To samo Nina Aleksandrowna, jak tu była ostatnio, pamiętasz? Jęczy, wzdycha: „Co z panią” – pytam. Zachowują się, jakby je jakaś hańba spotkała. A, za pozwoleniem, cóż to za hańba? Kto może cokolwiek zarzucić Nastazji Filipownie? Że żyła z Tockim? Ale to przecież wierutna bzdura! Zwłaszcza w obliczu okoliczności, które wszyscy znamy. „Pan – mówi – do swoich córek jej przecież nie dopuści?” Otóż to! Oj, to, to, Nina Aleksandrowna! To tak, jakby nie rozumieć, jakby nie rozumieć…

      – Swojego położenia? – podpowiedział Gania zakłopotanemu generałowi. – Ona wszystko rozumie. Niech pan się na nią nie gniewa. Zresztą, zmyłem jej wtedy głowę, żeby się nie wtrącała do nie swoich spraw. Mimo to w domu tylko dlatego jeszcze jakoś wszystko się trzyma, że nie padło to ostatnie słowo. Ale burza wisi w powietrzu. Jeśli dzisiaj padnie ostatnie słowo, to wszystko się dopełni.

      Książę słyszał całą tę rozmowę z kąta gabinetu, w którym siedział nad swoim ćwiczeniem kaligraficznym. Gdy skończył, podszedł do biurka i  podał zapisaną kartkę.

      – A więc to jest Nastazja Filipowna? – zapytał, przyjrzawszy się uważnie i z zaciekawieniem portretowi. – Zadziwiająco piękna – dodał z żarem. Portret istotnie ukazywał kobietę niezwykłej urody. Sfotografowana była w czarnej, jedwabnej sukni prostego i wyjątkowo eleganckiego kroju. Włosy, najprawdopodobniej ciemnoblond, uczesane były po domowemu. Miała ciemne, pełne głębi oczy, zamyślone czoło i namiętną, jakby wyniosłą twarz. Była to twarz bardzo szczupła, może i blada… Gania i generał ze zdumieniem spojrzeli na księcia.

      – Jak to Nastazja Filipowna! To pan już i Nastazję Filipownę zna? – zapytał generał.

      – Tak. Jestem w Rosji dopiero dobę, a już znam taką piękną kobietę – odrzekł książę i natychmiast opowiedział o swoim spotkaniu z  Rogożynem, streszczając całą z nim rozmowę.

      – A to coś nowego! – zaniepokoił się znów generał, który z  niezmierną uwagą wysłuchał opowiadania i badawczo popatrzył na Ganię.

      – Skandal i tyle – wymamrotał również nieco zbity z tropu Gania – kupiecki synek hula. Słyszałem coś o nim.

      – I ja słyszałem, bracie – podjął generał. – Nastazja Filipowna od razu opowiedziała o tej historii z kolczykami. Ale teraz to zupełnie co innego; w grę może faktycznie wchodzić milion i…