Название | Grawitacja |
---|---|
Автор произведения | Тесс Герритсен |
Жанр | Классические детективы |
Серия | |
Издательство | Классические детективы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-7659-445-3 |
Wzięła głęboki oddech, przygotowując się na długie czekanie.
Jack siedział na plaży i patrzył na wschodzące słońce w parku przy molu.
Nie był sam. Gapie gromadzili się tu od północy. Niekończący się sznur samochodów wlókł się Bee Line. Niektórzy skręcali na północ, w stronę rezerwatu dzikiej przyrody na Merritt Island, inni przejeżdżali Banana River, kierując się do miasteczka Cape Canaveral. Każde miejsce oferowało dobry widok. Tłum na plaży był w radosnym nastroju, rozkładano piknikowe ręczniki i kosze. Jack słyszał wybuchy śmiechu, muzykę z tranzystorów i marudzenie zaspanych dzieci. Otoczony świętującym tłumem, samotnie zmagał się z dręczącymi go obawami.
Kiedy słońce stanęło nad horyzontem, spojrzał na północ, w stronę wyrzutni. Emma była teraz na pokładzie Atlantis, przypięta pasami, i czekała na start. Podekscytowana, szczęśliwa i trochę wystraszona.
– To zły człowiek, mamo – usłyszał za plecami dziecinny głos.
Obejrzał się i zobaczył za sobą małą dziewczynkę. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, mała blond księżniczka i nieogolony, potargany mężczyzna. Potem matka złapała małą w ramiona i zabrała ją szybko w bezpieczniejsze miejsce.
Jack skrzywił się, potrząsnął głową i ponownie zwrócił wzrok na północ. Ku Emmie.
W sali kontroli lotu zapadła zdradliwa cisza. Do końca odliczania zostało dwadzieścia minut – nadszedł moment, by ostatecznie potwierdzić start. Wszyscy kontrolerzy na zapleczu zakończyli przegląd podzespołów i teraz decyzja należała do specjalistów siedzących w głównej sali.
Carpenter zaczął ich spokojnym głosem odpytywać.
– FIDO? – zapytał.
– Zgoda na lot – oświadczył kontroler dynamiki lotu.
– GUIDO?
– Zgoda na lot.
– SURGEON?
– Zgoda na lot.
– Przetwarzanie danych?
– Zgoda na lot.
Zadawszy wszystkim to samo pytanie i od wszystkich uzyskawszy pozytywną odpowiedź, Carpenter skinął głową.
– Czy mamy zgodę, Houston? – zapytał dyrektor startu z przylądka Canaveral.
– Kontrola misji daje zgodę – potwierdził Carpenter.
Obecni w centrum kontroli misji usłyszeli tradycyjny komunikat, przekazany załodze Atlantis przez dyrektora startu.
– Atlantis, macie zgodę. Wszyscy na Canaveral życzymy wam powodzenia. Szczęśliwego lotu.
– Kontrola startu, tu Atlantis – rozległ się głos komendanta Vance’a. – Dziękujemy, że przygotowaliście dla nas ten latawiec.
Emma zamknęła osłonę hełmu i włączyła dopływ tlenu. Dwie minuty do startu. Odizolowana w kokonie kombinezonu, mogła tylko liczyć sekundy. Czuła drżenie głównych silników, ustawianych przez żyroskopy w pozycji startowej.
T minus trzydzieści sekund. Elektryczne połączenie z obsługą naziemną zostało odcięte i kontrolę przejęły komputery pokładowe.
Serce zaczęło jej bić szybciej, w żyłach huczała adrenalina. Słuchając odliczania, wiedziała, sekunda po sekundzie, czego się spodziewać, oczyma wyobraźni oglądała sekwencje rozgrywających się wydarzeń.
W punkcie T minus 8 sekund pod wyrzutnię popłynęły tysiące galonów wody, tłumiące ryk silników.
W punkcie T minus 5 sekund komputery pokładowe otworzyły zawory, którymi do głównych silników powędrowały płynny tlen i wodór.
Poczuła, jak prom dygoce i przechyla się na boki, szarpiąc mocowania, które wciąż wiązały go z wyrzutnią.
Cztery. Trzy. Dwa… Punkt, z którego nie ma powrotu.
Wstrzymała oddech i mocno zacisnęła dłonie. W tym samym momencie włączyły się wspomagające silniki na paliwo stałe. Turbulencja wytrząsała z niej wszystkie kości, huk był tak potężny, że nie słyszała głosów w słuchawkach. Musiała zacisnąć mocno szczęki, żeby nie dzwoniły jej zęby. Czuła, jak prom wchodzi w zaplanowaną trajektorię nad Atlantykiem. Sięgające trzech G przyspieszenie wgniatało jej ciało w fotel. Ręce i nogi miała tak ciężkie, że prawie nie mogła nimi poruszać. Wibracje były tak silne, że wydawało się, iż wahadłowiec rozpadnie się zaraz na kawałki. Znajdowali się w punkcie Max Q, szczytowym momencie turbulencji, i Vance oznajmił, że zmniejsza ciąg głównych silników. Za niespełna minutę powinien ponownie włączyć główny ciąg.
Mijały kolejne sekundy, hełm grzechotał wokół jej głowy, siła wznoszenia dławiła ją niczym jakaś nieustępliwa dłoń i nagle poczuła, że ogarnia ją lęk. Dokładnie w tym momencie wznoszenia wybuchł Challenger.
Zamknęła oczy i przypomniała sobie symulację sprzed dwóch tygodni. Zbliżali się do punktu, w którym podczas ćwiczeń wszystko zaczęło się sypać, kiedy musieli wstrzymać misję i wracać do miejsca startu, a potem Kittredge stracił panowanie nad wahadłowcem. To był najbardziej krytyczny moment podczas całej procedury startowej. Mogła tylko mieć nadzieję, że rzeczywistość okaże się bardziej łaskawa od symulacji.
– Centrum kontroli, tu Atlantis – usłyszała w słuchawkach głos Vance’a. – Zwiększam ciąg.
– Przyjąłem, Atlantis. Zwiększacie ciąg.
Jack stał ze wzrokiem utkwionym w promie i sercem podchodzącym do gardła. Słyszał ryk rakiet stałopaliwowych, wypluwających z dysz dwie bliźniacze fontanny ognia. Rysowany przez lśniącą stalówkę promu strumień gazów wylotowych powoli wznosił się w górę. Otaczający go tłum bił brawo. Wszyscy uważali, że start był idealny. Jack wiedział jednak, że jest jeszcze mnóstwo rzeczy, które mogą nawalić.
Z przerażeniem uświadomił sobie, że przestał liczyć sekundy. Ile upłynęło czasu? Czy przeszli przez punkt Max Q? Osłonił oczy przed porannym słońcem, próbując dostrzec Atlantis, ale widział tylko gazy wylotowe.
Ludzie zaczęli rozchodzić się do samochodów.
Jack nie ruszał się z miejsca, czekając na najgorsze. Ale nie zobaczył straszliwej eksplozji ani czarnego dymu. Koszmar nie spełnił się.
Atlantis bezpiecznie oddalił się od ziemi i szybował teraz w przestrzeni.
Jack czuł, jak po jego policzkach płyną łzy, lecz nie chciało mu się ich otrzeć. Płacząc, wpatrywał się nadal w niebo, na którym tylko rozwiewający się ogon dymu świadczył o wniebowstąpieniu jego żony.
STACJA
Rozdział siódmy
Sullivan Obie obudził się z jękiem, słysząc terkot telefonu. W głowie dzwoniły mu cymbały, usta śmierdziały jak stara popielniczka. Sięgając po słuchawkę, zrzucił ją niechcący z widełek. Hałas sprawił, że skrzywił się z bólu.
Nieważne, pomyślał, odwracając się na drugi bok. Zobaczył przed sobą gęstwę splątanych włosów.
Kobieta?
Mrużąc oczy przed porannym światłem, odkrył, że istotnie w jego łóżku leży kobieta. Miała blond włosy. I chrapała. Zamknął oczy w nadziei, że gdy się powtórnie obudzi, już jej nie będzie.
Nie był jednak w stanie zasnąć. Nie pozwalał