Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3. Remigiusz Mróz

Читать онлайн.
Название Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3
Автор произведения Remigiusz Mróz
Жанр Классические детективы
Серия Joanna Chyłka
Издательство Классические детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-7976-398-6



Скачать книгу

to skalanie. Sam staje się nieczysty. Do tej grupy zaliczają się też adwokaci.

      Chyłka uśmiechnęła się i napiła tequili.

      – Doprawdy?

      – Tak, ponieważ uczestniczycie w procesie sądzenia. A wszelkie sądy powinny odbywać się w ramach zamkniętej społeczności. Roma może sądzić tylko Rom.

      – Wygodne.

      – Wynikające z tradycji – skontrował, również podnosząc drinka.

      Joanna odgięła się na krześle i poprawiła poły żakietu.

      – Więc rodzina pana nienawidzi – zauważyła.

      – Można tak to ująć.

      – Grozili panu?

      – Niejeden raz – odparł. – I nie tylko oni. Musi pani zrozumieć, że związek Polki z Romem nie należy do najłatwiejszych, szczególnie jeśli Polka jest naprawdę dobrze sytuowana, ma mnóstwo znajomych i wielu adoratorów. A Patrycja taka właśnie była…

      Chyłka pochyliła się i ściągnęła brwi. Zaczynali przechodzić do konkretów.

      – Ile było tych gróźb? – spytała.

      – Przez te wszystkie lata? Sporo. Były też rzeczy wykraczające poza groźby.

      – Ktoś was atakował?

      – Nie raz i nie dwa. Miałem robiony most na zęby, chodziłem w gipsie, noszę do dzisiaj kilkanaście szwów… nie było łatwo, wie pani. – Jednym haustem opróżnił szklankę, a Joanna natychmiast zamówiła powtórkę.

      Przypatrzyła mu się i dostrzegła wyraz głębokiego bólu na jego twarzy. Jeśli mówił prawdę, życie nieźle dało mu w kość. Szczególnie biorąc pod uwagę to, w jaki sposób zakończyło się jego małżeństwo.

      – Dlatego wykupiliście polisy?

      – Nie – odparł, gdy kelner postawił przed nimi kolejne tequile sunrise. – Moi teściowie je opłacali, pieniędzy mają pod dostatkiem…

      – To niecodzienne rozwiązanie.

      – Owszem – przyznał. – Ale wymuszone okolicznościami. Rodzina Patrycji nie chciała zgodzić się na jakąkolwiek inną formę przekazywania jej pieniędzy. Jej… czy raczej naszej córce. Tylko polisy wchodziły w grę. Została nawet wydziedziczona.

      – Raczej pominięta w testamencie. Wydziedziczenie to inna instytucja, związana z pozbawieniem zachowku.

      – Słucham?

      – Nieistotne – odparła Chyłka. – Więc jaka była wysokość tej polisy?

      – Milion złotych.

      Joanna zamarła z tequilą w ręce. Nieczęsto zdarzało się, by tak wysoko ubezpieczać życie. W praktyce najczęściej zawierano umowy na kilkaset tysięcy, ale ta sytuacja być może rzeczywiście była wyjątkowa. Rodzina chciała zabezpieczyć dziecko, gdyby coś stało się z rodzicami, a jednocześnie nie zamierzała dawać im niczego wprost. Nie wzięto tylko pod uwagę, że ostatecznym beneficjentem mógł zostać także Bukano.

      – W porządku – odezwała się prawniczka. – Więc ewidentnie miał pan motyw.

      – Ja? Ale…

      – Niech pan nie gra głupa. Widzę, że rozgarnięty z pana… Rom. Doskonale zdaje pan sobie sprawę, że prokuratura weźmie na celownik najpierw męża, a dopiero potem zacznie się rozglądać za innymi podejrzanymi.

      – To… to będzie absurdalne.

      – Słuszna uwaga. Powinni te słowa wyryć sobie jako motto na budynku przy Rakowieckiej – odpowiedziała Chyłka, a potem odchrząknęła, osuszyła szklankę i odstawiła ją z impetem na stół. Podniosła się i rozejrzała.

      – Co pani robi?

      – Wiem wszystko, co chciałam wiedzieć – oznajmiła. – A nawet o wiele więcej.

      – Ale…

      – Teraz pora działać.

      – Tylko że…

      – Potem prześlę panu upoważnienie do obrony w procesie karnym – dodała. – Właśnie zyskał pan najlepszą adwokat w mieście.

      – Jednak…

      – Płaci pan za obiad i tequilę. Do widzenia – dodała na odchodnym, po czym skierowała się do wyjścia.

      Nie mogła stwierdzić, czy na trzeźwo zachowałaby się tak samo. Podjęła decyzję pod wpływem impulsu, choć w głębi ducha zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli będzie reprezentować tego człowieka przed sądem cywilnym, wypadałoby także bronić go przed karnym.

      Opuściła restaurację i rozejrzała się. Czas zobaczyć zwłoki, uznała.

      6

      Biuro Oryńskiego, XXI piętro Skylight

      Kordian przejrzał doniesienia medialne, z zadowoleniem przekonując się, że nagonka na romskiego męża już się zaczęła. Gdy tylko wyszło na jaw, że kobieta była Polką, w Internecie aż zawrzało od komentarzy. Standardowo największym ogniskiem były te na Onecie.

      Dalej wszystko potoczy się dokładnie tak, jak w każdym innym przypadku. Najpierw fala anonimowej nienawiści pod artykułami, potem pełne rezerwy teksty w serwisach informacyjnych, aż w końcu piętnujące komentarze w telewizji. Wytworzy się społeczna presja, która zgniecie Bukano, nim ten zdąży pomyśleć o wypłacie choćby grosza z polisy.

      A potem Rom pójdzie siedzieć. Za bestialskie zabicie żony i córki dostanie dwadzieścia pięć lat albo dożywocie, w zależności od tego, na jakiego sędziego trafi i jak dobrze argumentować będzie prokurator.

      Oryński liczył na najwyższy wymiar kary. Takich zwyrodnialców nie powinno się już wypuszczać. Resocjalizacja była sprzeczna z ich naturą.

      Przestał o tym myśleć, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

      – Proszę! – krzyknął.

      Kiedy do środka wszedł Lew Buchelt, Kordian natychmiast się podniósł i machinalnie poprawił krawat. Pierwszy raz zdarzyło się, by patron zawitał do jego niewielkiego gabinetu.

      – Dzień dobry, panie mecenasie – wypalił, choć widzieli się nie dalej jak dwie, może trzy godziny temu.

      Borsuk mruknął coś pod nosem i stanął przed biurkiem. Spojrzał na aplikanta z góry, lekko pochylając głowę.

      – Dobra robota, kawalerze – powiedział.

      – Dziękuję.

      – Spotkałem się z przedstawicielem Salusa. Są bardzo zadowoleni.

      – Cieszę się.

      – Przy następnej okazji chcieliby cię poznać.

      Oryński z trudem powściągnął wybuch entuzjazmu. Miał ochotę wyrzucić ręce w górę, krzyknąć, choćby klasnąć. Mimo to uśmiechnął się tylko lekko, odkładając celebrację na później.

      – Miło mi – powiedział.

      Lew odsunął sobie krzesło i powoli na nie opadł. Potem założył nogę na nogę, skrzyżował dłonie na kolanie i niespiesznie omiótł wzrokiem biuro aplikanta.

      – A to oznacza, że będziesz wraz ze mną prowadzić tę sprawę – oznajmił Buchelt.

      Trudno było powiedzieć, czy to jego inicjatywa, czy to klient poprosił o udział młodego prawnika, któremu tak szybko udało się dotrzeć do istotnych dla firmy informacji. Oblicze Buchelta niczego nie zdradzało. Zdawał się nie być