Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3. Remigiusz Mróz

Читать онлайн.
Название Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3
Автор произведения Remigiusz Mróz
Жанр Классические детективы
Серия Joanna Chyłka
Издательство Классические детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-7976-398-6



Скачать книгу

najszybciej została zakończona. Bez zbędnego rozgłaszania tej kłopotliwej sytuacji.

      – Kłopotliwej?

      Buchelt powoli skinął głową.

      – Nikt nie chce, by kojarzono go publicznie z Cyganami, prawda? – zapytał Lew.

      Oryński właściwie chętnie podjąłby polemikę, ale uznał, że do niczego dobrego to nie doprowadzi. Naprzeciw niego nie siedziała Chyłka, która ceniła sobie ostrą wymianę zdań. Ten człowiek oczekiwał raczej uległości i posłuszeństwa, a wszelkie dyskusje były niemile widziane.

      – Media są niepotrzebne – dodał Buchelt. – Zresztą sprawa jest oczywista.

      – Jak to, że dwa plus dwa daje cztery.

      – Otóż to. Cygan wygląda na winnego, nawet jeśli pominiemy dowody, o których nam doniosłeś.

      Kordian nie miał zamiaru z tym polemizować. Każdy był niewinny, dopóki sąd nie orzeknie inaczej, ale w przypadku Romów trudno było zachować obiektywizm. Nie chodziło nawet o ewentualne uprzedzenia rasowe, a o statystyki.

      W Polsce niestety były one szczątkowe. Nikt nie prowadził ewidencji osób zatrzymanych i skazanych z uwzględnieniem ich pochodzenia etnicznego. W innych krajach jednak prawo do prywatności nie rozciągało się na tę sferę – i tam statystyki pokazywały, że Romowie trafiają za kratki od kilku do kilkudziesięciu razy częściej niż rdzenni mieszkańcy danego państwa.

      Poza tym trudno było przymknąć oko na fakt, że spośród dwudziestu tysięcy polskich Romów około osiemdziesiąt procent jest nieaktywna zawodowo, a więc ma co najmniej wątpliwe źródła utrzymania. Tylko trzystu zdobyło wykształcenie wyższe. Dwoje doktorat. Jeśli istniała korelacja między wykształceniem a przestępczością, konkluzja nasuwała się sama.

      To wszystko sprawiało, że Bukano mógł już zastanawiać się nad tym, jak przetrwa w więzieniu. W jego sprawie wystarczyłyby liche dowody, tymczasem prokuratura miała na niego prawdziwy obuch.

      Z drugiej strony Kordian pamiętał o słowach Jeana Rigaux. Ten legendarny francuski człowiek filmu powiedział kiedyś, że istnieją trzy rodzaje kłamstwa: przepowiadanie pogody, komunikat dyplomatyczny i statystyka. Jeśli nie pomylił się w tym trzecim przypadku, być może ktoś da Romowi szansę.

      – Kawalerze?

      Oryński spojrzał na patrona, uświadamiając sobie, że ten czegoś od niego oczekuje. Uniósł brwi.

      – Wszystko jest dla ciebie klarowne? – zapytał Lew.

      – Tak. Trzeba to załatwić szybko i bez rozgłosu. Standard.

      – Standard być może dla innych – mruknął Buchelt.

      – Słucham?

      – Wszystko, do czego się bierzesz, nabiera… dość głośnego wydźwięku.

      – Nie wszystko – zaoponował Kordian. – A oprócz tego zazwyczaj to Chyłka…

      – Nie chcę o niej słyszeć.

      – Oczywiście – odparł czym prędzej Oryński i uniósł lekko dłonie. – Chciałem tylko powiedzieć, że może pan być pewny, iż rozwiążę sprawę po cichu.

      – Świetnie.

      Kordian milczał, czekając na wytyczne. Gdyby naprzeciw niego siedziała Joanna, usłyszałby już ich stanowczo zbyt wiele. Borsuk jednak się nie odzywał, sprawiając przygnębiające wrażenie.

      Po chwili Oryński poczuł się nieswojo z powodu panującej ciszy. Buchelt odezwał się jednak dopiero, gdy aplikant powoli zaczął przeglądać Internet w poszukiwaniu nowych wieści.

      – Nie dopuścimy do rozprawy w sądzie cywilnym – oznajmił Lew.

      – Nie?

      – Jeśli prokuratura się pospieszy, wszystko zostanie załatwione w postępowaniu karnym i nasz klient nie będzie musiał się niczym martwić. Sprawa stanie się formalnością.

      Kordian potrzebował chwili, by zastanowić się nad zależnością wyroków karnych i cywilnych. Patron jednak nie dał mu szansy. Najwyraźniej już podjął ostateczną decyzję.

      – Ile zajmie przeprowadzenie technikom badania DNA? – zapytał. – To znaczy… mam na myśli formalną drogę, nie twoje nieoficjalne ustalenia.

      – Trzy dni.

      – W takim razie przez ten czas pan Bukano nie może złożyć wniosku o wypłatę polisy.

      – Sądzę, że nawet o tym nie pomyśli.

      – Nie?

      – Oczywiście, że nie. Inaczej sprawiałby jednoznaczne wrażenie, że jest winny. I że zabił swoją rodzinę, by szybko spieniężyć ubezpieczenie.

      7

      ul. Domaniewska, Mokotów

      Chyłka uznała, że musi natychmiast złożyć wniosek o wypłatę polisy. Wiedziała, że jeśli będzie się ociągać, mogą wystąpić problemy w postępowaniu cywilnym. Wszystko zależało od tego, jakie dowody miała prokuratura i jak prędko zamierzała zacząć działać.

      Opuściła siedzibę Salusa zadowolona. Nikt nie robił problemów, formalna procedura została wszczęta. Teraz nikt nie mógł już zamieść sprawy pod dywan. Ostatecznie niewiele to zmieniało, firma będzie bowiem walczyć do ostatniej kropli krwi, ale przynajmniej odbędzie się to na oczach opinii publicznej.

      Pierwsze, co zrobią, to prześlą automatyczną odmowę uznania roszczenia. Tak to działało w tej i innych ubezpieczalniach – pracownicy rzadko czytali złożone pisma, słali je od razu do działu, który zajmował się ich odrzucaniem. Nie miało znaczenia, czy świadczenie w istocie powinno być wypłacone, czy rzeczywiście było bezzasadne. Chodziło o odsiew najmniej zdeterminowanych klientów. Ci, którzy zdecydowali się napisać odwołanie, często z automatu otrzymywali żądaną należność. Pozostali nie wiedzieli, że poszłoby tak łatwo, gdyby tylko ruszyli palcem.

      Joanna rozejrzała się, niepewna, gdzie zaparkowała iks piątkę. W końcu przypomniała sobie, że zostawiła ją na prywatnym parkingu przy Postępu. Kosztował dwadzieścia złotych, ale w okolicy brakowało alternatywy. Domaniewska była zastawiona samochodami tych, którzy urzędowali tutaj od piątej czy czwartej rano. Pozostali systematycznie zasilali kabzy domorosłych potentatów branży parkingowej, którzy wyrośli tu jak grzyby po deszczu, gdy tylko w sąsiedztwie pojawiły się siedziby wielkich firm.

      Chyłka wyprostowała się i ruszyła niespiesznie w stronę parkingu. Jednostajny szum miasta działał na nią uspokajająco. W takich miejscach jak to czuła się jak ryba w wodzie. Okolicę nazywano Mordorem, ale było w tym coś pieszczotliwego. Zresztą tabuny dobrze wykształconych ludzi ciągnęły tu jak ćmy do światła. Nie robiliby tego, gdyby rzeczywiście nienawidzili korporacyjnego życia.

      Joanna minęła przeszklone biurowce, pod którymi ciągnęła się wystawa luksusowych samochodów, po czym weszła na Postępu. Zasiadłszy w iks piątce, poczuła rozrzewnienie. Drzwi do tamtego świata zamknęły się za nią z hukiem. Nawet jeśli zdoła wybronić tego Cygana, nie znajdzie pracy w żadnej wielkiej kancelarii.

      Wcisnęła przycisk start, a potem wyjechała z parkingu. O trzynastej nie było z tym żadnego problemu, jednak około osiemnastej nawiązanie do krainy J.R.R. Tolkiena zaczynało nabierać sensu. Wyjazd z Mordoru zabierał dobrą godzinę, mimo że do przejechania było raptem kilkaset metrów.

      Teraz jednak bmw pomknęło swobodnie w kierunku Alei Niepodległości. Na światłach za kościołem Joanna wprowadziła właściwy adres do nawigacji, a potem wyjechała na dwupasmówkę.

      Zerknęła na zegarek. Z aspirantem Szczerbińskim