Nieśmiertelni. Vincent V. Severski

Читать онлайн.
Название Nieśmiertelni
Автор произведения Vincent V. Severski
Жанр Зарубежные детективы
Серия Czarna Seria
Издательство Зарубежные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788382520903



Скачать книгу

szczególnie gdy wypiła więcej wina.

      – To jak taki mądry jesteś, skarbeczku, koteczku, to powiedz mi, czy Judasz, Sanhedryn i ten Piłat działali z woli Boga. Jeżeli tak, to mają swój wielki udział w powstaniu chrześcijaństwa i powinni być czczeni jako święci. A bez woli Boga nie mogli przecież działać, bo wszystko się dzieje z Jego woli. Nie? Za Jego przyzwoleniem. Jak szatan wytłumaczyłby to ruskim ateistom? Ot i zagadka! – Harriet uniosła palec wskazujący, ale powagę tego gestu zniweczyło kolejne czknięcie. – Dlaczego Bóg zabił swojego syna… No!

      – Poświęcił – wtrącił Hasan cicho. – Poświęcił – powtórzył.

      – To tak się nazywa? Poświęcił? – Harriet pozwoliła sobie na czystą ironię. – A waszego proroka Mahometa ten sam Bóg wziął żywcem do nieba i jest dobrze. Nie musiał go dręczyć? Co? Obiecywał Bóg, że przez swoich proroków, Chrystusa i Mahometa, udoskonali rodzaj ludzki, mieliśmy stać się lepsi… i co, Hasan? Udoskonalił człowieka, ale w broni i zabijaniu. Czekaj! Jak Koran tłumaczy to, że Allah wziął Mahometa żywego do nieba? Coś mi tu nie gra. – Harriet wtuliła się jeszcze mocniej w ramię Hasana, obejmując je oburącz, i zamknęła oczy. Czuła, że kręci jej się w głowie, ściska w gardle i zaraz zacznie płakać.

      Właściwie wcale jej nie obchodziło, co robią na ziemi prorocy i komu potrzebna jest kabała. Następnego dnia Hasan Mardan, jej przyjaciel, kochanek, najpiękniejszy mężczyzna współczesnego i antycznego świata, od niedawna oficer szwedzkiego wywiadu KSI, wyjeżdżał z tajną misją do Iranu, ale Harriet nie wiedziała, jaki jest jej cel, i nawet nie pytała.

      Ta świadomość bezsilności, niewiedzy, utraty władzy nad częścią swojego istnienia i kontroli nad jego losem rozdrażniała ją boleśnie, depresyjnie. Harriet nie była w stanie poradzić sobie z psychicznym klinczem, w którym uwięzła, bo nie mogła o nic zapytać, a on nie mógł powiedzieć prawdy. Dotąd jej się wydawało, że posiada tę zwyczajną moc wypełniającą każdą miłość, moc nieśmiertelności, ale teraz nie potrafiła z niej skorzystać, jakby ktoś złośliwie ją wyłączył.

      Ostatni wieczór spędzili razem z najbliższym przyjacielem Antonem Młotem i teraz Harriet żałowała, że nie zostali w domu, by nakochać się na zapas, napatrzeć na siebie i…

      Nie zdążyła dokończyć myśli, przywołać obrazu nagiego Hasana, bo potężny huk, a z nim wstrząs, rzucił autobusem w prawo, podniósł go mocno do góry i przechylił na bok. Niewidzialna siła porwała ich w powietrze i z impetem rzuciła na boczną szybę, która szczęśliwie uchroniła oboje przed obrażeniami.

      Przez dobrą chwilę byli oszołomieni i czuli się, jakby w Sztokholm uderzył meteor. Wszystko działo się tak szybko i niespodziewanie.

      Hasan podniósł się z trudem i delikatnie dotknął Harriet, która siedziała na podłodze.

      – Żyjesz, Harriet? – odezwał się idiotycznie.

      – Jeszcze nie wiem – odpowiedziała równie bezsensownie i po paru sekundach już całkiem logicznie zapytała: – Co się stało?

      Oboje jak na komendę spojrzeli na przód autobusu. Z lewej strony, na wysokości szoferki, stał wbity w nich pod kątem dziewięćdziesięciu stopni inny autobus. Przody obu pojazdów były ze sobą zespolone i wyglądały jak rozerwane potężnym wybuchem wnętrzności przerażającego stwora z filmu grozy.

      Zakrwawione ciało kierowcy, nienaturalnie wygięte do tyłu, z wyciągniętymi w dół rękami, osuwało się z przedniego okna. Gdyby Ali nie wisiał głową w dół, wyglądałby jak żołnierz, który poddał się właśnie w nadziei na litość.

      Wciąż padał rzęsisty deszcz, czuć było silny zapach etanolu, a powietrze zasnuła mgła.

      Następnego dnia inspektor Rolf Uggla z posterunku na Vasastan napisał w policyjnym raporcie, że na skrzyżowaniu Sankt Eriksgatan i Karlbergsvägen o godzinie dwudziestej trzeciej zero sześć doszło do zderzenia dwóch autobusów linii 47 i 66, w którym zginęli obaj kierowcy, Ali Farudi, lat pięćdziesiąt pięć, i Saleh al-Zadani, lat pięćdziesiąt trzy.

      Prawdopodobne jest – odnotował inspektor Uggla – że przyczyną wypadku mogła być nieostrożność jednego z kierowców, śliska nawierzchnia z powodu wyjątkowo silnych opadów lub awaria sygnalizacji świetlnej. Przyczyny określi szczegółowe dochodzenie w tej sprawie – zakończył standardowo. Odkąd rozpoczął służbę w policji drogowej, kierowca autobusu Ali Farudi był jego dwudziestym trzecim śmiertelnym przypadkiem.

      Konrad przewrócił się na prawy bok i pociągnął dłonią po policzku.

      Trzydniowy! Kurczę, nie mam nożyków! Stary tępy już jak cholera! Jak ja będę wyglądał… jak dziad, pijaczyna jakiś. A tam w Sheratonie Żorżyk wypitolony i wypachniony… już pewnie po śniadanku czyta sobie „Timesa”. Jakbym teraz wstał i poszedł pobiegać, to zdążyłbym kupić nożyk w sklepie na dole. Przyjemne z pożytecznym – pomyślał bez przekonania i przewrócił się z powrotem na plecy, ale ręce złożył na piersi.

      Otworzył oczy i zobaczył szary sufit, potem spojrzał na plakat Olbińskiego do Otella, jeszcze raz na sufit i znów zamknął oczy.

      Ja pier… jaki gnuśny typ się ze mnie zrobił! Zaraz zacznę tyć. Jaaa… pier…

      Zacisnął szczęki.

      – Nie… idziesz… pobiegać… Raduś? – cicho wysylabizowała Sara spod kołdry.

      – Nie zdążę… chyba… – odparł i pomyślał: Skąd ona wie, że już nie śpię? Czyta w moich myślach? Zaraziła się od Marcina czy co?

      – Strasznie się rozleniwiłeś… kotku… – Jej głos powoli nabierał lekkiej ironii. – Zaczniesz tyć. – Westchnęła, aż uniosła się kołdra. – Gruby szpieg… Okropieństwo! Jak Belik, nie przymierzając…

      Zadała celny cios, przyrównując go do Marka Belika, gnuśnego i otyłego naczelnika WBW, a niegdyś jego zastępcy, ale Konrad nie mógł się nie zgodzić, że utrzymanie formy przychodzi mu coraz trudniej, szczególnie odkąd zamieszkali razem.

      Przyjął postawę obronną.

      – Jakoś nie tyję. Wszystko pod kontrolą. – Pomacał się po brzuchu.

      – To wstaw kawę.

      Sara wysunęła się spod kołdry, podciągnęła wyżej i na wpół siedząc, położyła ręce na rozczochranych rudych włosach. Jeszcze zaspana, uśmiechnęła się niewyraźnie. Zmrużywszy oczy, Konrad odpowiedział jej ledwo zauważalnym skinieniem głowy i dosadnym głębokim westchnieniem.

      – Nooo… tak… – zamruczał i po raz kolejny upewnił się, że warto było czekać na ten widok, zgodzić się na zdjęcie rolety w sypialni i odpuścić sobie poranne bieganie, nie mówiąc o gruntownym przemeblowaniu mieszkania na ulicy Wilczy Dół.

      Niezmiennie rachunek współżycia z Sarą pod jednym dachem wychodził mu na plus, z dużym zapasem. Ale najwyżej Konrad cenił sobie jej poranne ciepło i właśnie zamierzał z niego skorzystać, wbrew jej żądaniu kawy. Kefir Robico i George Gordon mogli jeszcze zaczekać. Taka miała być jego ofiara dla Sary, która też ceniła sobie jego poranne ciepło. Równie mocno jak trzydniowy ostry zarost.

      Gdy w Warszawie, Sztokholmie, Londynie i Moskwie przebrzmiały już wszystkie echa nieudanego zamachu Safira as-Salama na fińskie promy, gdy odebrano już wszystkie nagrody i odznaczenia, sporządzono setki tajnych notatek i napisano jeszcze więcej mądrych i bzdurnych artykułów, gdy wydano i zarobiono miliony na piarze – mogło się wydawać, że do życia Wydziału Q Agencji Wywiadu powinna wrócić normalna szpiegowska codzienność. Operacje specjalne, kolejne werbunki agentury, noce i dnie. I teoretycznie tak było, z tą