Название | Nabór |
---|---|
Автор произведения | Vincent V. Severski |
Жанр | Шпионские детективы |
Серия | Zamęt |
Издательство | Шпионские детективы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788381433846 |
Kiedy pociąg ruszył ze stacji Warszawa Zachodnia, pasażerowie zaczęli się podnosić z miejsc i ubierać. Luka włożył kurtkę, po czym zdjął z półki torbę i postawił ją na siedzeniu. Wiedział, że pociąg jedzie dalej i że ostatnią stacją jest Warszawa Wschodnia, toteż nie zdziwiło go, że blondynka wciąż siedzi i grzebie w telefonie.
Była dwudziesta pierwsza trzydzieści, kiedy wysiadł na peronie trzecim Dworca Centralnego w Warszawie. Rozejrzał się, zarzucił torbę na ramię i ruszył ze wszystkimi w stronę wyjścia. Po kilkunastu metrach, kiedy przechodził obok okna, przy którym siedziała dziewczyna, zauważył, że nie kryjąc się już zupełnie, zrobiła mu zdjęcie.
Schodami ruchomymi wjechał do hali dworcowej. Usiadł na ławce i wyjął smartfon. Jestem – napisał wiadomość po niemiecku i czekał.
Weź taksówkę. Podaj adres: Wawer, ulica Lotara 3. Dom jest 100 metrów dalej, na końcu ulicy, pod 15 – odczytał po chwili.
Na tablicy informacyjnej odnalazł znak „taxi” i ruszył w kierunku postoju. Wsiadł do pierwszego samochodu i pokazał kierowcy adres. Ten skinął głową, coś niewyraźnie zamruczał i wpisawszy nazwę ulicy do GPS, ochoczo ruszył z miejsca.
– American? – zapytał, gdy wjechał w Aleje Jerozolimskie. Był młody, z krótko przyciętą brodą i grzywką opadającą na czoło.
– Nie, a dlaczego pan tak myśli? – odparł po angielsku Luka.
– Dużo Amerykanów teraz w Warszawie. A w pierwszej chwili tak mi pan jakoś wyglądał. Jak jeden aktor, ale polski, znany taki… Nie pamiętam teraz nazwiska.
– Nie, jestem ze Szwajcarii – skłamał Luka.
– Aaa… – ucieszył się kierowca. – To możemy po niemiecku! Pracowałem w Niemczech kilka lat, w Berlinie i Hamburgu, jako kierowca. W interesach do Polski?
– Tak.
– Polska bardzo się rozwija i dużo biznesmenów do nas przyjeżdża – płynnym niemieckim mówił taksówkarz. – A jaka branża?
– IT – rzucił Luka.
– To teraz złoty biznes, wiem. Brat pracuje w tym w Londynie – skomentował kierowca.
Zauważył jednak, że pasażer nie jest rozmowny, więc zamilkł i już tylko mruczał coś do siebie po polsku.
– Pięćdziesiąt złotych – oznajmił, zatrzymując się przy chodniku, i zapalił światło.
– Mogę w euro? – zapytał Luka i dopiero teraz sobie przypomniał, że w Polsce nie ma euro i że nie wymienił na dworcu pieniędzy.
– Jasne… będzie jakieś piętnaście.
Luka wyłuskał z portfela dwudziestkę.
– Nie mam wydać – powiedział taksówkarz. – Aaa! – zawołał. – Przypomniało mi się! A tak mnie to męczyło cały czas! Deląg, Paweł Deląg. Tak nazywa się ten aktor, grał w tym filmie o Rzymie… Quo vadis. Wiedziałem! – Zadowolony klepnął dłonią w kierownicę.
– Nie znam – odparł Luka i wysiadł.
– Dziękuję – rzucił taksówkarz.
Trzasnęły drzwi i samochód odjechał.
Było ciemno i pusto, w oddali paliła się samotna latarnia i siąpił deszcz. W powietrzu unosił się dziwny kwaśny zapach. Luka ruszył przed siebie. Szedł, śledząc numerację domów, aż po dwóch minutach stanął przed drewnianą furtką ze skrzynką na listy i dużym mosiężnym numerem 15. Domu nie było widać, bo posesję otaczał gęsty żywopłot zielonych tui.
Luka wyjął z torby berettę i wepchnął ją za pasek na brzuchu. Nacisnął dzwonek i po chwili usłyszał brzęczenie zamka. Pchnął furtkę i wszedł. Dopiero teraz zobaczył stary, wielki i zaniedbany dwupiętrowy dom. Do drzwi było dziesięć metrów. Trzymając dłoń na pistolecie, a drugą ściskając uszy zarzuconej na plecy torby, ruszył w stronę wejścia.
Wszedł po sześciu schodkach i miał już chwycić za klamkę, kiedy ciężkie drzwi się otworzyły. Stał przed nim może trzydziestoparoletni wysoki, szczupły mężczyzna w niebieskim dresie. Zza okularów bez ramek patrzyły pogodne oczy.
Nie wygląda na Irańczyka – pomyślał zaskoczony Luka – to dobrze, bardzo dobrze.
Zdjął rękę z pistoletu i wszedł do budynku.
31
Roman przyłożył telefon do ucha podszedł do okna, za którym widać było znikającą zorzę.
Dima odebrał po dłuższej chwili.
– Co się stało? – zapytał Roman, nękany złymi przeczuciami.
– Chyba powinieneś tu przyjechać – rzucił Dima. – Mam w rozpracowaniu potężny kryzys polityczno-szpiegowski…
– To ma być żart? Dlaczego wyjechałeś z Polski? Będziesz miał kłopoty z Wesołym – stwierdził Roman, ale wiedział już, że musiało się wydarzyć coś nadzwyczajnego, bo Dima był zdyscyplinowany w służbie, chociaż niezależny w myśleniu i działaniu. – Rozumiem, że jesteś w Atenach. Wracam do Polski za tydzień, mamy jeszcze w planie Oslo…
– Do Polski lepiej teraz nie wracaj. Właśnie rozmawiałem ze Stokrotką. Bolecki i Wesoły oszaleli. Nie mogę ci teraz wszystkiego wyjaśnić, ale musisz tu przylecieć… Roman, tu też są muzea i galerie, Oslo może poczekać. Zamierzam też ściągnąć Monikę…
– Zamierzasz, czyli ona jeszcze nie wie? Jak rozumiem, nikt nie wie, co się dzieje, a ty organizujesz grupę, czyli sprawa ma szersze znaczenie. – Roman mówił enigmatycznie, bo zrozumiał, że Dima nie żartuje. – Czyż tak?
– Roman, znasz mnie przecież. – Głos Dimy zabrzmiał bardzo poważnie.
– Daj pomyśleć. Muszę porozmawiać z Zosią.
– Możecie zatrzymać się u mnie.
– Oddzwonię za kilka minut – rzucił Roman i się wyłączył.
Stał przy oknie i patrzył na zieloną falującą kurtynę, ale nie czuł już żadnych estetycznych emocji. Znał Dimę i wiedział, że on nie wszczynałby alarmu z byle powodu. Zastanawiał się, czy powinien się angażować. Gdyby nie Zosia, nie wahałby się ani chwili.
Nagle stanął przed wyborem: Zosia czy Sekcja? Tak mu się przynajmniej wydawało.
Wrócił do pokoju. Zosia siedziała na krześle i z kieliszkiem w dłoni delikatnie kołysała się w takt melodii Griega, wpatrzona w okno.
– To kiedy wracamy? – zapytała bez cienia złośliwości.
– A nie chciałabyś polecieć do Aten? Podobno tam już przyszła wiosna – zaczął niepewnie Roman.
– Byłam, ale chętnie polecę jeszcze raz. Szczególnie jeśli zaprasza przystojny Dima.
– Skąd wiesz? – zapytał zaskoczony Roman.
– Nie tak trudno cię przejrzeć, mój drogi. – Odstawiła kieliszek i poklepała krzesło obok. Robiła tak zawsze, kiedy chciała mu powiedzieć coś ważnego. Wyglądało to trochę tak, jakby przywoływała ulubionego pieska, ale Roman lubił ten gest. – Przecież ja wiem – zaczęła, gdy tylko usiadł – że bijesz się teraz z myślami, co i jak mi powiedzieć. Chciałbyś dotrzymać słowa, które sam sobie dałeś, że już idziesz na emeryturę, ale