Название | Hajmdal. Tom 5. Relikt |
---|---|
Автор произведения | Dariusz Domagalski |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | Hajmdal |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-66375-69-7 |
– Że co?!
– To nieakceptowalne wyobrażenia, pierwotne popędy, skrywane pragnienia, które spychane przez świadomość próbują wydostać się na zewnątrz. Niektóre są tak silne, że mogą dać znać o sobie w marzeniach sennych, lękach, obsesjach i pociągnąć na dno zupełnie jak bagno.
– Brednie – roześmiał się Bishop.
– Jak uważasz. – Julius wzruszył ramionami. – Ale pamiętaj, że Arya stworzyli jedno z najpotężniejszych imperiów w Galaktyce, a ich kultura, wiedza i myśl filozoficzna daleko wyprzedzają to, co osiągnęliśmy na Ziemi…
– Skończyliście pierdolić? – przerwał mu Ezra. – To idziemy!
Pierwszy ruszył w kierunku karłowatego lasu. W jego ślady poszli pozostali zwiadowcy. Zdawał sobie sprawę, że rozkaz wymarszu powinna dać Elektra, ale stracili już wystarczająco dużo czasu. Abigail gdzieś tam była i potrzebowała pomocy.
Ramos udała, że nic się nie stało. Wysłała dwóch zwiadowców z Plutonu 1 na szpicę i cofnęła Björka z perunem na tył kolumny. Odyn spytał, czy może dołączyć do żołnierzy na czele kolumny, a kapral wyraziła zgodę. Mijając Ezrę, jednooki pokręcił głową z dezaprobatą. Leahy wzruszył jedynie ramionami.
Woda chlupała pod ciężkimi wojskowymi butami, chociaż żołnierze szli ścieżką, którą musiały wydeptać tutejsze zwierzęta. Na razie nie widzieli ich zbyt wiele. Zaledwie kilka niedużych gadów o stalowoszarej, zrogowaciałej skórze, umykających na beczułkowatych nóżkach, trochę ptaków i jakieś włochate ssaki ukrywające się w krzakach. Na każdy podejrzany dźwięk zwiadowcy czujnie unosili lufy karabinów, ale na szczęście nie spostrzegli żadnego zagrożenia. Z raportów egzobiologów wynikało, że na planecie nie ma form życia zagrażających ludziom, ale lepiej było dmuchać na zimne.
Elektra zrównała się z Ezrą, obejrzała do tyłu na idących zwiadowców, a następnie wyłączyła mikrofon.
– Pojebało cię?! – wysyczała przytłumionym głosem zza maski filtrującej. Ezra zerknął na nią. W zazwyczaj łagodnych brązowych oczach tym razem kipiała wściekłość. – Zachowujesz się jak kompletny dureń! Chcesz pogrzebać swoją karierę?
W odpowiedzi znów wzruszył ramionami.
– Posłuchaj, Ezra – powiedziała Ramos łagodniejszym tonem. – Wiem, że martwisz się o Abigail, ale zachowując się w tak głupi sposób, w żaden sposób jej nie pomożesz. Co najwyżej zaszkodzisz sobie. Jeśli kapitan Hezal dowie się o twojej niesubordynacji…
– Złożysz na mnie raport? – prychnął Leahy.
Elektra Ramos przystanęła i gwałtownie chwyciła Ezrę za ramiona, zmuszając go, żeby spojrzał je w oczy.
– Nie zrobię tego – odparła zimno kapral Ramos. – Ale jeśli przez ciebie zginie jakikolwiek człowiek pod moją komendą, osobiście cię zastrzelę.
Mówiła prawdę. Ezra ujrzał to w jej oczach. Nawet ją rozumiał. Na jej miejscu zrobiłby to samo. Ale nie był na jej miejscu.
– Wiem, że jesteś starszy stopniem, ale to mnie Campbell powierzył dowodzenie. I mam zamiar przeprowadzić misję bez strat w ludziach. Zrobimy to po mojemu.
Leahy przeniósł spojrzenie na las. Miał ochotę puścić się tam biegiem, wołać Abigail, w obłąkańczym szale szukać jej śladów, ale był żołnierzem terrańskich sił zbrojnych, wyszkolonym zwiadowcą. Rozsądek wziął górę.
– Zgoda.
Ramos poklepała go po ramieniu. Odpowiedział bladym uśmiechem.
Po pięciu minutach marszu dotarli do linii karłowatych drzew. Przed nimi rozciągały się moczary ukryte w gęstwinie.
Nagle Odyn stanął.
SYSTEM 41 GEMINORUM
SEKTOR ZEWNĘTRZNY
Valeria pchnęła przepustnicę do samego końca i poczuła, jak przyspieszenie wciska ją w fotel. Czerwony Jeden pędził teraz wprost na spotkanie okrętu widmo. Przez szybę kokpitu nie wyglądał imponująco. Nie sposób go było odróżnić od innych jaśniejących gwiazd. Jednak na przesłonie hełmu widniał powiększony obraz majestatycznego olbrzyma. Wydawał się być na wyciągnięcie ręki.
– Odpierdoliło ci, Czarna? – usłyszała przerażony głos Mubaadara.
– Możliwe. Ale to nasza jedyna szansa.
– Raczej samobójstwo! To czyste szaleństwo.
Valeria nie odpowiedziała. Zerknęła jedynie na lidar i odetchnęła z ulgą. Pozostałe myśliwce podążały za nią. Nikt się nie wyłamał, nikt nie stchórzył. Poczuła dumę, że może dowodzić tak świetnymi i zdyscyplinowanymi pilotami.
– Nie martwcie się – rzuciła w eter. – Wyciągnę was z tego.
– Oby – fuknął Mubaadar. – Inaczej masz przejebane.
Czarna uśmiechnęła się samymi kącikami ust.
– Utrzymujcie kurs. Lecimy prosto na niego.
Wyświetliła dane nawigacyjne, upewniając się, że klucz czerwony nadlatuje od strony gwiazdy centralnej. Liczyła na to, że sensory wrogiego okrętu zostaną oślepione przez rozbłyski słoneczne. Nic z tego. W kokpicie zawył alarm oznaczający, że myśliwiec został namierzony.
– Kurwa mać! – usłyszała krzyk Luis Picton i już wiedziała, że pozostali również mają kłopoty.
– Manewry unikowe – rozkazała Valeria. – Ale trzymać kurs!
Na wizjerze hełmu dostrzegła pierwsze wizualizacje wiązek laserowych mknących ku myśliwcom. Piloci dokonywali cudów, maszyny tańczyły, schodząc z linii strzału, i pierwsza salwa nikogo nie trafiła.
– Dobra robota – pochwaliła ich Czarna.
– Mieliśmy szczęście – burknął Mubaadar. – Następnej porcji nie przeżyjemy.
– Zawsze byłeś takim pieprzonym pesymistą? – odpowiedział mu zirytowany Krasnal. – Jeśli się boisz, to spierdalaj, tak jak zrobiłeś w Epsilon Eridani.
Podczas bitwy Mubaadar uczestniczył w pierwszej fazie starcia. Wystrzelił torpedy protonowe w stronę velmeńskich okrętów, a następnie zgodnie z rozkazem dowódcy wrócił na „Hajmdala”. Jego myśliwiec nie został nawet draśnięty. Wówczas zginęło wielu dobrych pilotów, a niektórzy, tak jak Valeria i Krasnal, dostali się do niewoli. Od tamtych wydarzeń minęło już sporo czasu, jednak nikt nie mógł o tym zapomnieć. Ani piloci, którzy wtedy dostali się do niewoli, ani Mubaadar.
Codziennie się zadręczał wyrzutami sumienia. Uważał, że powinien zostać z kolegami do samego końca. To byłoby szaleństwo, bo pilotował wówczas myśliwiec dalekiego zasięgu, który był zbyt ciężki i powolny, zupełnie nie nadawał się do walki myśliwskiej. Mubaadar zapewne by zginął. Niemniej jednak ta drzazga cały czas w nim tkwiła, a Krasnal wbił ją jeszcze głębiej.
– Ty gnoju!
– Stulić mordy! – Valeria nie mogła pozwolić, żeby piloci skoczyli sobie do gardeł. – Nie będzie następnej salwy.
– Jak to?! – zdumiał się Mubaadar.
Nie odpowiedziała. Z napięciem wpatrywała się w nieprzyjacielski okręt prezentujący się w pełnej okazałości na wyświetlaczu hełmu. Majestatyczny i straszny. Przemierzał przestrzeń, nieubłagalnie zbliżając się do myśliwców.